Znany ekonomista: Nadchodzi gospodarcza katastrofa

sxc
sxc
Rozmowa z prof. Krzysztofem Rybińskim, ekonomistą, byłym wiceprezesem NBP.

- W związku z nieuchwaleniem budżetu przez Kongres USA niemal wszyscy amerykańscy urzędnicy idą na przymusowe urlopy. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że w liczących 300 milionów obywateli Stanach urzędników jest tylko milion, a w 38-milionowej Polsce około 500 tysięcy. Któreś państwo jest pod tym względem nienormalne: nasze czy ich?
- Trudno porównywać Polskę do Stanów, bo są to zupełnie inne rzeczywistości gospodarcze i polityczne, ale nawet w odniesieniu do reszty Europy jesteśmy krajem mocno nasyconym urzędnikami. W porównaniu do USA liczba naszych urzędników musi wyglądać na absurdalną. W Ameryce państwo jest bardzo silne i sprawne w tych obszarach, którymi się zajmuje, ale nie jest duże. U nas odwrotnie: bardzo rozbudowane państwo jest niezmiernie słabe.

- A prosta arytmetyka wskazuje, że utrzymanie urzędników jest dla statystycznego Polaka niemal dziesięć razy większym obciążeniem niż dla Amerykanina.
- Cóż, jak się spojrzy na ostatnie 23 lata, to wnioski są szokujące: gdy w 1990 roku rozpadła się gospodarka centralnie planowana, mieliśmy 158 tys. urzędników, teraz, według szacunków ekonomistów z Uniwersytetu Szczecińskiego, mamy ich 510 tysięcy. A faktycznie jeszcze więcej, ponieważ ostatnie dane są sprzed półtora roku, tymczasem ustawa śmieciowa dołożyła kilkanaście tysięcy urzędniczych etatów. Absurd sytuacji najlepiej pokazuje stwierdzenie, że w demokratycznej Polsce urzędników jest ponad trzy razy więcej niż w czasach, gdy nad ziemią unosiły się jeszcze opary słusznie minionego ustroju.

- Mimo to u nas państwo funkcjonuje w miarę normalnie, tymczasem w USA brak porozumienia budżetowego skutkuje "zamknięciem rządu", sytuacją w Polsce nie do pomyślenia.
- Sytuacja może wydawać się absurdalna, ale wynika z faktu, że w Stanach mamy prawdziwie demokratyczne mechanizmy podejmowania decyzji. Część preferencji społecznych jest w Kongresie reprezentowana przez Republikanów i Partię Herbacianą, a część przez Demokratów. Z tym jednak zastrzeżeniem, że obie strony traktują opinie swojego elektoratu bardzo poważnie. Obecny spór idzie o znacznie więcej niż o kolejny budżet. W istocie jest to wojna, w wyniku której Republikanie chcą powrócić do tez ojców założycieli, na których Ameryka przez ostatnie 200 lat budowała swoją potęgę: by każdy mógł się dorabiać własną pracą, a państwo miało bardzo ograniczoną rolę, w żaden sposób nie tłumiącą prywatnej inicjatywy i nie ograniczającą wolności jednostki. Demokraci chcą państwa zupełnie innego. Pod rządami ich prezydenta USA coraz bardziej zbliżają się do eurosocjalistycznej wizji, gdzie państwo wkracza na coraz to nowe obszary, a żeby móc swe funkcje realizować, musi podnosić podatki. Ponadto Republikanie podnoszą kwestię długu publicznego, który Obama zaciąga jak szalony, obciążając tym przyszłe pokolenia i skazując je na wysokie podatki, by obecne zobowiązania można było spłacić.

- Pod tym względem problemy USA są bardzo podobne do naszych…
- I pod jeszcze jednym: przez ostatnie 30 lat w USA de facto doszło do przejęcia władzy przez klasę "banksterów", którzy poprzez łatwo dostępne kredyty uzależnili ludzi od stale rosnącego długu i w efekcie miliony Amerykanów wpadły w pułapkę zadłużenia. Ogromna ich rzesza zbankrutowała na nieruchomościach, teraz to samo dotyka studentów, którzy są patologicznie zadłużeni, ale bez tego nie mogliby ukończyć studiów. To wszystko pokazuje, że spór w USA nie dotyczy tylko budżetu, ale wizji kraju na wiele lat wprzód i tego, czy Stany pozostaną wierne wizjom ojców założycieli, czy upodobnią się do Europy. Gdy sobie to uświadomimy, nie powinno dziwić, ze polityczny konflikt jest tak poważny.

- Mówi pan, że w USA decyzje podejmowane są prawdziwie demokratycznie. A u nas jak - przecież też mamy parlament, wolne wybory itp.
- Zarówno w Polsce, jak i w USA przez ostatnie 30 lat doszło do zachwiania funkcji parlamentu. Za oceanem, w związku z przejęciem władzy przez "banksterów" w ostatnich 30 latach legislatorzy realizowali ich interesy, a nie społeczeństwa, stąd obecne patologie, z potężnym zadłużeniem państwa i społeczeństwa na czele. Natomiast w Polsce z roku na rok postępuje rozwarstwienie pomiędzy sferą polityczną a społeczną. Ludzie przestają się interesować polityką, zaufanie do premiera czy całego parlamentu osiąga rekordowo niskie poziomy, ale skoro obywatelskie projekty ustaw, popierane przez setki tysięcy, a nawet miliony ludzi niemal z zasady są wyrzucane do kosza, trudno się temu spadkowi zaufania dziwić. Wszystko wskazuje, że nasi politycy żyją w wyalienowanym świecie, interesują się tylko słupkami popularności, nie pamiętając, przez kogo i dla kogo zostali wybrani i jakie wynikają z tego dla nich zobowiązania.

- A konkretniej?
- Kompletnie nie ma u nas dyskusji o tym, co zrobić, żeby Polska się szybciej rozwijała. Zamiast tego dominują wątki poboczne, typu mama Madzi czy babcia Maciusia - wszystko jedno. Tymczasem czołowym tematem powinno być wymieranie Polski. Przypomnę, że według szacunków ONZ pod koniec tego stulecia Polaków ma być tylko 16 milionów, jeżeli dzietność nie wzrośnie. To powinna być oś każdej debaty, tymczasem jeśli kogoś to interesuje, to tylko na poziomie haseł. Naród wymiera, ale zamiast tego dyskutujemy o kwestiach obyczajowych i tym, czy dana mniejszość seksualna powinna mieć takie bądź inne przywileje. To stawianie spraw na głowie.

- Mówi pan o bankierach-gangsterach, którzy zakładają pętle na szyje Amerykanów. Tu też mamy analogię do Polski, przecież miliony rodzin do końca swoich dni będą żyć z ciążącym nad nimi kredytem, zaciągniętym tylko po to, by mieć dach nad głową. Czy to nie jest bomba, która w razie kryzysu grozi nam poważnym krachem całego systemu?
- Polskę jeszcze przed końcem tej dekady czeka katastrofa gospodarcza. Wie to już większość ludzi analizujących kluczowe trendy społeczne, demograficzne i gospodarcze. Tylko jeszcze niewielu ma odwagę wyjść z tą wiedzą do mediów i społeczeństwa, a w szczególności politykom brak takiej śmiałości. Wolą nam wciąż opowiadać ciepłe historyjki o tym, że zbudują ileś tam autostrad czy obwodnic. Tymczasem obecne gigantyczne problemy, takie jak wysokie bezrobocie, stagnacja gospodarcza czy fakt, że straciliśmy jedno pokolenie, które ze względu na brak perspektyw setkami tysięcy opuszcza Polskę, to są zaledwie drobne sprawy w porównaniu do nadchodzącego kryzysu, którego skala z niespotykaną siłą uderzy nas w ciągu pięciu - siedmiu lat.

- Na jakiej podstawie pan tak prorokuje?
- To nie proroctwo, tylko analiza oczywistych faktów: do 2020 roku na emerytury masowo przejdzie pokolenie powojennego wyżu demograficznego. Tymczasem polskie państwo nie będzie miało wystarczających środków, by wypłacić tym ludziom należne świadczenia. Mieliśmy ponad dziesięć lat, by się do tego przygotować, odkładając pieniądze w Funduszu Rezerwy Demograficznej, ale tego nie robiono. Przeciwnie - drobne pieniądze, które się tam znajdowały, zostały zagarnięte przez ministra finansów, wiadomo którego. Cała polityka finansowa państwa prostą drogą prowadzi nas do potężnego kryzysu, którego skutkiem będzie kompletny paraliż państwa. Nie dość, że nie uda się w należytej wysokości wypłacić emerytur lawinowo rosnącej grupie uprawnionych, to już dziś przesądzone wydaje się, że trzeba je będzie drastycznie obniżać i osoby przywykłe do życia za dwa tysiące złotych nagle będą sobie musiały poradzić za 1200. Demografia zaważy też na innych dziedzinach, gdyż padnie państwowa służba zdrowia. Jeśli dziś narzekamy, że na wizytę u lekarza specjalisty trzeba czekać trzy miesiące, to w niedalekiej przyszłości możemy te czasy wspominać z rozrzewnieniem, bo kolejki urosną do kilku lat. To wszystko, czyli potężna katastrofa finansów publicznych, wychodzi z każdej symulacji, tylko wciąż stanowi to temat tabu.

- Może powinniśmy sięgnąć po amerykańskie wzorce. USA mimo sześcioletnich rządów Baracka Obamy wciąż są państwem dalekim od europejskiego socjalu i naszych problemów. Jest szansa, że u nas też nastąpi powiew wolności, wywalimy duszący urzędniczy kokon i zreformujemy system na amerykańską modłę, czyli taką, która nawet w kryzysie gwarantuje znacznie szybszy rozwój niż siermiężna Unia Europejska?
- Brzmi to ładnie, ale nie wierzę, że nastąpi to w Polsce jako działanie mające zapobiec nadchodzącej katastrofie. Dopiero gdy dotknie nas ona z całą trudną dziś do wyobrażenia mocą, pojawią się - być może - szanse na reformy, które powinniśmy zrobić już lata temu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska