Zofia Karpińska: To się w głowie nie mieści!

Redakcja
Zofia Karpińska
Zofia Karpińska Paweł Stauffer
Rozmowa z Zofią Karpińską, która prowadzi pogotowie opiekuńcze, gdzie trafiły dzieci zabrane opolance.

- Jakie wrażenie zrobili na pani policjanci, którzy w nocy przywieźli Julię i Kubę?
- Nie najlepsze. Zapytałam nawet jednego z nich, czy jest prawdziwym policjantem. Mężczyzna był ubrany w spodnie moro, bluzę dresową i czapkę z daszkiem. Powiedziałam, że gdybym zobaczyła go przed drzwiami, to nie wpuściłabym go do mieszkania, bo zwyczajnie bym się przestraszyła. On się nie odezwał, pokazał tylko "blachę" i na tym się skończyło.

- Prowadzi pani z mężem pogotowie opiekuńcze. To chyba nic dziwnego, że dzieci trafiają do was również w nocy?
- Tak się dzieje, ale tylko wtedy, gdy życie albo zdrowie dziecka jest zagrożone. Jeśli policjanci zabierają je na przykład z libacji alkoholowej, to nie ma czasu czekać do rana, żeby maluchowi nie stała się krzywda. Tu sytuacja była zupełnie inna. Przyszli po kobietę w środku nocy, bo nie zapłaciła 2,3 tys. złotych grzywny.

- Co pani pomyślała, kiedy o tym usłyszała?
- Że to jest jakaś pomyłka. W głowie mi się nie chciało zmieścić, że z powodu tak niewielkiej kwoty funduje się dzieciom tak stresującą sytuację.

- Policjanci próbowali jakoś pomóc kobiecie?
- Widać było, że dzieci w mieszkaniu ich zaskoczyły. Jeden z funkcjonariuszy narzekał, że o tej porze nie ma nawet kuratora dyżurującego, żeby zapytać, co robić. Wtedy zapytałam, dlaczego przyszli po tę kobietę w nocy. Nic nie odpowiedział...

- Jak Julia i Kuba zachowywali się, kiedy do państwa trafili?
- Dzieci musiały przeżyć to, co się stało. Julia została wyrwana ze snu, więc pewnie nie bardzo wiedziała, co się wokół niej dzieje. Kubuś ma 6-lat, słyszał rozmowę mamy z policjantami, więc pewnie co nieco zrozumiał. Pani Joanna przyjechała do nas z nimi w towarzystwie funkcjonariuszy. Kobieta była kłębkiem nerwów. Niewiele mówiła. Ucałowała tylko dzieci i obiecała, że mamusia jutro po nie wróci. Później policjanci wyprowadzili ją z mieszkania.

- Dzieci nie płakały?
- Dziewczynka rozpłakała się zaraz po tym, jak za panią Joanną zamknęły się drzwi. Nie mogliśmy jej uspokoić. Krzyczała przez cały czas "mama, mama, moja mama". Kuba nie histeryzował, ale widać było, że jest zdenerwowany, miał problemy z zaśnięciem. Głaskałam go po głowie i mówiłam, że wszystko będzie dobrze.

- A od rana zaczęła pani działać, żeby zdobyć potrzebne pieniądze...
- Zadzwoniłam do dziennikarzy i poprosiłam, żeby mi pomogli. Za to, że przyjęłam dzieci pod swój dach, miałam dostać 500 złotych. Powiedziałam, że daję tę kwotę na poczet długu, ale to wciąż było za mało. Nie mogłabym skorzystać z tych pieniędzy, widząc, ile za nimi jest cierpienia...

- Co panią najbardziej w tej sprawie zbulwersowało?
- To, że wsadzili do aresztu samotną matkę za to, że nie zapłaciła grzywny w wysokości 2,3 tys. złotych! Policjanci nie wzięli pod uwagę, że zatrzymując ją nocą, kiedy nie miała jak zorganizować pieniędzy, zrobili krzywdę dzieciom. Prawdziwi przestępcy zalegają na grube miliony i śmieją się wymiarowi sprawiedliwości w twarz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska