Zofia Nikodemiak z Olesna była jak uboga wdowa z Ewangelii. Dawała wszystko potrzebującym

Mirosław Dragon
Mirosław Dragon
Zofia Nikodemiak wraz z mężem Franciszkiem przez wiele lat pomagali potrzebującym: powodzianom, chorym dzieciom, rodzinom wielodzietnym.
Zofia Nikodemiak wraz z mężem Franciszkiem przez wiele lat pomagali potrzebującym: powodzianom, chorym dzieciom, rodzinom wielodzietnym. Mirosław Dragon
Zofia Nikodemiak z Olesna sama jedna pomagała całej wiosce powodzian oraz chorym dzieciom. Los nie wynagrodził jej za dobre serce. Pod koniec życia mocno chorowała. Zmarła w wieku 87 lat.

- Pamiętam ją właśnie taką, jak widać ją na zdjęciu w „NTO”, uśmiechniętą i serdeczną. Aż łzy same lecą z oczu – pisze Jadwiga Zielińska. – Powinna dostać order za pomoc, jaką niosła wraz z mężem dla ludzi w potrzebie.

Na zdjęciu Zofia Nikodemiak siedzi w busie wyładowanym po sam dach workami i kartonami z darami. Z takim transportem jeździła co rok do Sokolnik koło Sandomierza. Wioskę aż dwukrotnie nawiedziła powódź: najpierw w 2002 , a potem ponownie w 2010 roku.

- Kiedy dotknęła nas powódź, było wielu sponsorów. Potem została już tylko pani Zosia – mówili Krystyna Kędzia, jedna z poszkodowanych mieszkanek Sokolnik.

Niektórym rodzinom wielka woda zabrała cały dobytek. Wielu z nich nawet przed powodziami żyło bardzo biednie, jak to na Podkarpaciu. Przez wiele lat wdowa z Olesna pomagała powodzianom i ubogim rodzinom z Sokolnik. Najpierw razem z mężem Franciszkiem, a po jego śmierci sama przez lata wysyłała paczki i pieniądze potrzebującym, a do tego raz w roku organizowała transport darów i odwiedzała Sokolniki osobiście.

- Pomogło wielu rodzinom, zwłaszcza wielodzietnym. Umiała się dzielić, a do tego bardzo mocno przywiązała się do nas. Zostaliśmy przyjaciółmi, co roku nas odwiedzała - mówi Krystyna Kędzia. - Zamówiliśmy mszę święta za panią Zofię w kościele w Sokolnikach.

- Pani Zosia i jej mąż to byli ludzie o wielkim sercu Pani Zosia zawsze uśmiechnięta i zawsze gotowa nieść pomoc. Znałam ją osobiście od dawna, pracowała z moją mamą w dawniejszym kombinacie w Świerczu koło Olesna - pisze Maria Męzik.

- Cudowni ludzie, wraz z nieżyjącym mężem wiele trudu i serca wkładali w pomoc powodzianom. Teraz oboje już odeszli, ale w niebie mają już przygotowany apartament, bo Bóg takich ludzi sobie umiłował! – stwierdza z przekonaniem Wiesława Wojciechowska.

Pierwsze, co rzucało się w oczy, kiedy poznało się Zofię Nikodemiak, to jej uśmiech. Uśmiech był jej naturalnym wyrazem twarzy. Drugie, co się rzucało w oczy, to skromne, wręcz ubogie mieszkanie Nikodemiaków w bliźniaku przy ul. Częstochowskiej w Oleśnie, tuż obok torów kolejowych.

- No, nie za bogato u was wygląda. A tyle pomagacie! - skomentował przewodniczący oleskiej rady miejskiej, który odwiedził Nikodemiaków, kiedy otrzymali Różę Olesna.

Emerytka z Olesna była jak uboga wdowa z Ewangelii. Sama utrzymywała się ze skromnej emerytury, pracowała kiedyś razem z mężem w pegeerze w sąsiadującej z Olesnem wiosce Świercze. Kilka lat temu Zofia Nikodemiak po otrzymaniu kolejnego błagalnego listu z prośbą o pomoc wysłała jednej z mieszkanek Sokolnik nawet swoje nowe buty na zimę. A miała tylko jedną parę! Żeby mieć w czym chodzić zimą, poszła na targowisko i kupiła dla siebie najtańsze obuwie za 40 zł.

- W naszym wieku o modę i wygody już się nie dba – machnęła ręką. - Lepiej pomóc ludziom, którzy są w prawdziwej biedzie.

Życie ich nie wynagrodziło

W idealnym świecie Zofia i Franciszek Nikodemiakowie za to, że sobie odejmowali od ust, żeby obdarować innych, będących w większej potrzebie, powinni zostać nagrodzeni długim życiem i końskim zdrowiem.

Niestety, było wręcz przeciwnie. Franciszek Nikodemiak zmarł już dziesięć lat temu. Poważnie chorował, miał zaawansowaną chorobę Alzheimera. Z żoną wspaniale się uzupełniali: pan Franciszek był stonowany i małomówny, pani Zofia za to żywiołowa i wylewna.

Zofia Nikodemiak w ostatnich latach życia również mocno chorowała. Walczyła z chorobą nowotworową.

- W szpitalu przed operacją anestezjolog spisywał moje dane. Kiedy usłyszał nazwisko, popatrzył na mnie i powiedział: „O! Muszę powiedzieć lekarzom, jaką osobistość mamy w naszym szpitalu!" - śmiała się pani Zofia.

Mówiła to ze śmiechem, ale była dumna, że pan doktor ją rozpoznał! Że docenił, jak bardzo się stara pomóc potrzebującym. Sama pochodziła z biednej rodziny, miała piątkę rodzeństwa, żyli bardzo skromnie. Dlatego tak ruszała ją bieda u innych. Z mężem Franciszkiem nie mogli mieć własnych dzieci, więc wzięli pod opiekę całą gromadę chorych i ubogich ludzi.

- Tyle jest ciężko chorych dzieci, które potrzebują pomocy i o których piszecie w „NTO”. Po przeczytaniu takiego artykułu zawsze sprawdzam, ile mi jeszcze zostało do następnej emerytury i wyślę chociaż 50 złotych, jeśli nie mogę więcej - zwierzała się pani Zosia.

Najlepsze cecha darczyńcy? Miękkie serce!

- To jest nasza Oleska Akcja Humanitarna! – nazwała Nikodemiaków przyjaciółka rodziny, Halina Zielińska.

Tylko że cała ta Oleska Akcja Humanitarna liczyła dwoje schorowanych emerytów, a jej budżet opierał się na dwóch lichych emeryturach, których lwią część szła na pomoc ubogim rodzinom i chorym dzieciom.

Pani Zofia powtarzała, że jej hojność wynikała nie z bohaterstwa, tylko z miękkiego serca. - Przeczytałam w „NTO” artykuł o 2-letniej Karolince chorej na białaczkę – opowiada Zofia Nikodemiak. - Aż mną tąpnęło, że jest tyle krzywdy ludzkiej i niesprawiedliwości!

Kto inny uroniłby tylko łzę, a pani Zosia od razu otwierała portmonetkę i sprawdzała, ile zostało jej jeszcze z emerytury. Potem szła na pocztę i wysyłała przekaz pieniężny. Takie przekazy dostawała nie tylko chora na białaczkę Karolinka, ale chora na serce Antosia czy chory na białaczkę Pawełek. A także 13-osobowa rodzina z Kluczborka.

Największą akcję charytatywną Nikodemiakowie rozpoczęli w 2002 roku. Pani Zosia prowadziła ją prawie 20 lat, czyli do końca życia. To akcja dla mieszkańców Sokolnik koło Tarnobrzegu, poszkodowanych aż dwukrotnie przez powódź.

Emerytka z Olesna do końca życia dostawała listy z Sokolnik z prośbą o pomoc. Wcześniej listy były adresowane także do jej męża. - Pani Zofio i kochany panie Franciszku – pani Zosia odczytywała ze śmiechem nagłówek listu od 12-letniej Anety, które zafundowali buty na zimę.

Nikodemiakowie czytali te stosy listów i posyłali paczkę za paczką: to buty, to garnki, a to prezent na Pierwszą Komunię Świętą.

„Pojechałam do pracy do Włoch, nie jadłam tam wiele, bardzo oszczędzałam, ale mimo to pieniądze już się kończą. Szukam cały czas pracy, jeśli nie znajdę, to znów muszę jechać do Włoch. Cały ciężar spada na mnie, to ja muszę utrzymać dom” – pisała Bożena, jedna z mieszkanek Sokolnik.

- Ja ciągle dostaję takie listy, że aż popłakuję przy nich - zwierzała się pani Zofia. – Pani Bożena jeździ do Włoch, żeby dorobić, a jej mąż jeszcze krzyczy na nią, że opuszcza dom i że za mało euro przywozi. Pani Alicja hoduje kury i kaczki, żeby mieć na obiad dla dzieci. A jej mąż bierze od pachę kaczkę, idzie pod sklep, sprzedaje komuś tę kaczkę za 10 złotych i kupuje za to jabola. Wysyłam paczki i pieniądze, bo chcę pomóc tym bezradnym kobietom i ich biednym dzieciom.

Za wielkie serce nie tylko uznanie, ale także hejt

Za swoją niestrudzoną działalność charytatywną Zofia i Franciszek Nikodemiakowie otrzymali Różę Olesna, byli również nominowani do Złotej Spinki „NTO”. Ale spotykało ich nie tylko uznanie.

W swoich paczkach emeryci z Olesna wysyłali żywność, sprzęt AGD oraz odzież. Odkąd o akcji charytatywnej Nikodemiaków zrobiło się głośno, używane ubrania przywoziło im wielu mieszkańców Olesna.

- Czasami ktoś przerzucił tylko przez płot na trawnik pełną reklamówkę albo stawiał worek pod drzwiami wejściowymi – mówił pan Franciszek.

Pani Zofia sortowała to wszystko, prała i prasowała. Część odzieży Nikodemiakowie rozdawali ubogim rodzinom z Olesna i Kluczborka, resztę w paczkach wysyłali do Sokolnik.

- Ludzie potrafią być bezczelni. Do mojej bratowej z Kościelisk podeszła znajoma ze wsi i zapytała: „Tę kurtkę też masz od Zosi? Ona ciągle handluje tymi ubraniami?” – skarżyła się rozżalona pani Zofia.

Niektórzy mieszkańcy Sokolnik też dawno zapomnieli o swoich dobrodziejach z Olesna.

- Kiedyś dostawaliśmy 20 kartek na święta, ostatnio przychodziło już tylko kilka, choć powodzianie zarzekali się, że nigdy nie zapomną o nas – mówiła pani Zofia.

Ale jeśli czegoś żałowała, to nie swojej szczodrości i miękkiego serca, tylko tego, ze sama miała niewiele, więc nie mogła pomóc odbudować domu po powodzi albo sfinansować leczenie ciężko chorego dziecka.

- Gdybyśmy nie musieli dawać co miesiąc po 300 złotych na lekarstwa, moglibyśmy jeszcze więcej pomóc - mówiła pani Zosia.

Pieniądze na lekarstwa pani Zosia zawsze miała odłożone. Ale kiedy przeczytała w „NTO” o chorym na białaczce Pawełku, ciężko jej się zrobiło. Wysłała chłopcu przekazem pocztowym 200 zł. I poszła do lekarza po nową receptę dopiero wtedy, kiedy dostała nową emeryturę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska