MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Żołnierze Armii Czerwonej gwałcili jak popadnie

Archiwum artysty
Rozmowa z dr. hab. Marcinem Zarembą z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego.

- Parę dni temu student Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku postawił w mieście naturalnej wielkości rzeźbę żołnierza z radziecką gwiazdą na hełmie gwałcącego ciężarną kobietę. Żołnierz w jednej ręce trzyma pistolet wycelowany w głowę kobiety, a drugą przytrzymuje ją za włosy. Czy to jest trafny symbol cierpień, jakich doznały kobiety w czasie II wojny światowej?
- Artystycznie jest to dla mnie obiekt wątpliwej wartości. Co do szczegółów, to na ogół taki żołnierz miał w ręku raczej butelkę wódki, a nie pistolet.

- Gwałty to jedno z nieuniknionych okrucieństw wojny?
- We wszystkich armiach mężczyźni znajdujący się w stanie nieustannego zagrożenia i strachu przed śmiercią podobnie zachowują się w stosunku do kobiet. Różnica tkwi w skali tych zachowań. Bez wątpienia to, co robili żołnierze Armii Czerwonej, miało charakter masowy. Znamy opisy, gdy kobiety były spędzane w jedno miejsce i gwałcone po wielekroć. W Polsce gwałty miały miejsce przede wszystkim na tzw. ziemiach odzyskanych: na Śląsku, Pomorzu, Warmii i Mazurach.

- Różne opracowania mówią, że nigdy wcześniej w historii to straszliwe zjawisko nie miało takich rozmiarów.
- Brytyjski historyk Antony Beevor ocenia, że zgwałconych zostało 2 miliony Niemek, od 70 do 120 tysięcy Węgierek. Liczbę tak poniżonych i okaleczonych Polek można oszacować na 20 tysięcy. Kiedy w 1944 roku Armia Czerwona weszła na tereny polskie, na początku była trzymana w ryzach. Żołnierze dostali specjalne instrukcje, jak się zachowywać na wyzwolonych terenach. Gwałtów nie ma jeszcze dużo, choć zdarzają się, zwłaszcza w sytuacjach, gdy oficerowie i podoficerowie zostają dokwaterowani do polskich rodzin. Wówczas traktują to jako nagrodę za zwycięstwo i wyzwolenie. Masowego charakteru gwałty nabrały w trakcie ofensywy zimowej, gdy Armia Czerwona weszła na tereny Rzeszy: najpierw na Warmię i Mazury. Wtedy skala gwałtów zaczyna przypominać armagedon. Gwałcone są wszystkie kobiety bez względu na wiek: od kilkuletnich dziewczynek po staruszki. Dotyczy to także Polek, bo na terenach okupowanych - w Gdańsku, Słupsku, Szczecinie, na wsiach u bauerów - było dużo robotnic przymusowych. Gwałcone są także te kobiety, które wiosną i latem 1945 roku wracają z Rzeszy. Są to Polki, Ukrainki, Dunki, Francuzki. A także Rosjanki. Dlatego bardzo często wracające z Rzeszy grupy manifestują swoją przynależność narodową flagami, opaskami. To był sygnał dla żołnierzy radzieckich - jesteśmy swoi. Trzeba pamiętać, że w Armii Czerwonej było wielu żołnierzy z republik azjatyckich, którzy nie odczytywali różnic narodowościowych, więc gwałcili jak popadnie.

Sylwetka

Sylwetka

Dr hab. Marcin Zaremba jest pracownikiem naukowym Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego oraz Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk. W ub. roku ukazała się jego książka "Wielka trwoga. Polska 1944-47". To odarta z mitów i komunistycznych naleciałości historia pierwszych lat po II wojnie światowej. Jeden z rozdziałów poświęcony jest gehennie kobiet.

- Co kobiety robiły, aby tego uniknąć?
- Polki zakładały chustki na głowę, bo w chłopskiej kulturze przedwojennej chustka oznaczała, że kobieta jest zamężna. Niemki udawały chore na tyfus albo postarzały się - posypywały i nacierały skórę popiołem, żeby wyglądać mniej atrakcyjnie. Podobnie maskowano dziewczynki, żeby wyglądały na chore zakaźnie. Przede wszystkim jednak kobiety ukrywały się, schodziły z drogi żołnierzom. W raportach milicyjnych znajdujemy zalecenia, by kobiety nie wychodziły same. Niestety nawet towarzystwo mężczyzn, w tym uzbrojonych milicjantów, nie wystarczało. Często byli oni rozbrajani, dochodziło do walki.

- Kiedy fala gwałtów przybrała największe rozmiary?
- Do apogeum doszło wiosną i latem 1945 roku. Wtedy też następuje stopniowa demobilizacja żołnierzy. Czują się panami, zwycięzcami, powoli opuszcza ich strach. Zaczynają też wracać do Związku Radzieckiego i to jest ten ostatni moment, gdy mogą zaszaleć, upić się, wyszabrować coś, a także zgwałcić.

- Jak ta sytuacja wyglądała na Śląsku?
- Ze względu na liczbę gwałtów można to opisać jako stan klęski żywiołowej. Na kobiety organizowano obławy. Wyciągano je na bazarach, dworcach kolejowych, z pociągów, tramwajów. Zdarzało się, że zatrzymywano pociąg, otaczano go i zaczynało się szaleństwo. Gwałty i grabież. Do końca czerwca 1945 roku w samej Dębskiej Kuźni w powiecie opolskim zanotowano 268 gwałtów. Nie wszystkie kobiety to jednak zgłaszały. Wstyd z tym związany powodował, że tylko dziesięć, może kilkanaście procent ofiar informowało władze. Gwałtom towarzyszyły też okaleczenia. Ofiary nieraz były oślepiane, wykłuwano im oczy, by nie mogły świadczyć przeciw oprawcom. Bardzo dużo było też morderstw o charakterze seksualnym.

- W Nysie w klasztorze elżbietanek zgwałcono ponad 150 zakonnic.
- Nie było miejsca, przestrzeni czy okoliczności, która dawałaby kobietom schronienie.

- Z czym kojarzy się nazwa Nemmersdorf?
- To była pierwsza wioska w Prusach Wschodnich, w okolicach Królewca, zdobyta przez Armię Czerwoną, a potem na krótko odbita przez Wehrmacht. Miały tam zostać zgwałcone, w wielu przypadkach wielokrotnie, a następnie zamordowane 62 kobiety i dziewczynki. To nie jest do końca zbadana sprawa, ale wykorzystał ją i rozdmuchał do celów propagandowych Goebbels.

- Tak utrwalony został stereotyp gwałcącego bolszewika-barbarzyńcy. Siłę tej propagandy można poznać m.in. z relacji mieszkańców Berlina przed wejściem Rosjan. Ludzie ze strachu odchodzili od zmysłów.
- Z tym też związana była fala samobójstw. We Wrocławiu tylko w ciągu jednego miesiąca na początku 1945 roku życie odebrało sobie 49 osób. Co istotne, nie były to wyłącznie kobiety, których mężczyźni należeli do struktur reżimu hitlerowskiego. Zdecydowana większość to cywile, którzy pod wpływem propagandy mówiącej o nadciągającym ze wschodu barbarzyństwie woleli nie czekać, co im zrobi "iwan". Znane są wspomnienia lekarza z Elbląga, który opisuje, jak chodzi od domu do domu i znajduje całe rodziny, które popełniły samobójstwo.

- Amerykański pisarz John Doss Passos w korespondencji wojennej z Austrii pisał: "Wiedeńczycy mówią o brutalności wojsk radzieckich. Przybyli jak starożytne mongolskie hordy ze stepów".
- To jest kalka goebbelsowskiej propagandy. Tak przedstawiano Armię Czerwoną.

- Słusznie?
- To nie dotyczyło wszystkich żołnierzy. Nie wolno budować takiego stereotypu, że każdy żołnierz radziecki zgwałcił ileś kobiet. Po drugie trzeba tych ludzi trochę zrozumieć, co nie znaczy usprawiedliwić. Oni także byli ofiarami tej wojny, przeszli głęboką traumę. Front wschodni to było doświadczenie graniczne. Wszystkie relacje tego dowodzą. Ci, którzy przez to przeszli, często byli psychicznymi wrakami, mieli zaburzoną osobowość. Do tego dochodzi też nieprawdopodobny alkoholizm. Ci żołnierze są permanentnie pijani. W jednym z dokumentów z okolic Słupska pojawia się relacja, że to "pijana okupacja".

- Traumą z frontu wschodniego usprawiedliwiał swych żołnierzy Stalin, który mówił: "I cóż jest tak odrażającego w tym, że po takich okropnościach zabawi się z kobietą". "Czerwona Armia nie jest idealna. Ważne jest, że bije się z Niemcami - i bije się dobrze, a reszta nic nie znaczy". Pisarz Ilia Erenburg w 1942 roku apelował do żołnierzy: "Złamcie za pomocą gwałtu zarozumiałość rasową germańskich kobiet. Potraktujcie to jako należną wam zdobycz".
- Kiedy te słowa wypowiedział Erenburg, front był jeszcze pod Moskwą. Ale to prawda, żołnierze mieli wyraźny sygnał, że nie będą karani za gwałty. Nie znam żadnych dowodów na to, by czerwonoarmiści na terenie Polski byli stawiani przed sądem polowym, w którym za świadków stawaliby Polacy. Choć zdarzały się przypadki, gdy za gwałt żołnierz radziecki był rozstrzeliwany przez swojego oficera.

- Jakie były konsekwencje tej gehenny kobiet?
- W sferze opinii do dziś pokutuje stereotyp gwałcącego barbarzyńcy spod znaku czerwonej gwiazdy. To narodziło się już latem 1945 roku. Polska ludność najpierw rzeczywiście witała Armię Czerwoną jako wyzwolicieli, a potem nastąpiło gwałtowne pogorszenie się nastrojów. Sam Gomułka dostrzegał, że ta okupacja szkodzi legitymizacji rodzącego się reżimu. Potem ten lęk i obawy były bardzo silne w październiku 1956 roku, a nawet w latach 1980-81. Druga konsekwencja to - jak wtedy mówiono - "kacapskie dzieci". Nikt nie wie, ile się ich urodziło na skutek gwałtów, do ilu doszło dzieciobójstw, ani ile kobiet zdecydowało się na aborcję. Episkopat Polski w liście pasterskim z października 1945 roku mówił jednak o szerzeniu się zbrodni spędzania płodu, więc musiało to być masowe. Kolejna konsekwencja to pandemia chorób wenerycznych. Na ziemiach odzyskanych były miejsca, gdzie chorowało na nie blisko 90 procent kobiet. No i wreszcie trauma ofiar. Rzecz nie do opisania.

- O tym wszystkim nie mówi się w szkole na lekcjach historii. - Jednym z paradoksów naszych polskich dziejów jest zupełnie zapomniana historia kobiet. Na Zachodzie w księgarniach jest mnóstwo książek mówiących o losach kobiet w I i II wojnie światowej, ich codziennej walce o przetrwanie. W Polsce takich prac nie ma i mało na ten temat wiemy. Historia u nas jest heroiczna i męska. To nasi chłopcy walczyli i ginęli na frontach, w powstaniu. Historia kobieca jest nie opowiedziana, brak danych, mało jest relacji, a świadkowie w większości już nie żyją. - To może słusznie ten 26-letni student z Gdańska upomniał się o pamięć dla ich cierpień.
- Bez wątpienia tak i pomnik kobietom się należy, ale przede wszystkim upamiętniający ofiary i ich cierpienie, a niekoniecznie oprawców. Tym bardziej - i trzeba to mocno podkreślić - że nie tylko Armia Czerwona gwałciła. Nie tylko Amerykanie w Niemczech czy Francuzi we Włoszech. Gwałcili też Polacy, zwłaszcza żołnierze II Armii w oddziałach rozlokowanych wzdłuż Odry. Tych gwałtów było bardzo dużo, a relacje Niemek mówią o tym, że Polacy w pewnym momencie byli nawet gorsi od Rosjan. Różnica jest taka, że w polskim dowództwie nie było na gwałty przyzwolenia i polscy żołnierze stawali za te zbrodnie przed sądami polowymi. Nie zmienia to faktu, że my też mamy się za co bić w piersi.
- Incydent z rzeźbą w Gdańsku wywołał oburzenie ambasadora rosyjskiego, który uznał to za obrazę pamięci 600 tys. radzieckich żołnierzy poległych podczas wyzwalania Polski spod niemieckiej okupacji.
- On ma poniekąd rację. 600 tys. to dwa razy więcej, niż zginęło polskich żołnierzy w czasie II wojny światowej. To olbrzymia liczba młodych ludzi, którzy tu oddali życie. O tym też trzeba pamiętać. O ofiarach i zbrodniarzach. O ludziach i ich czynach, a nie o narodowościach.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska