Zuzanna Wartenberg. Siłaczka

Mirosław Dragon
Mirosław Dragon
Zuzanna Wartenberg z ulubioną jamniczką Muszką.
Zuzanna Wartenberg z ulubioną jamniczką Muszką. Mirosław Dragon
Zuzanna Wartenberg cudem ocalała z Holocaustu. Z wojennego piekła paradoksalnie wyniosła przeświadczenie, że ludzie są dobrzy. Ma 83 lata i ciągle leczy. Spłaca dług, który u nich zaciągnęła.

- Zamiast o mnie, porozmawiamy o kwiatach, które tak pięknie kwitną w ogrodzie. Porozmawiajmy o tym jakie życie jest piękne - mówi.

Ma 83 lata, a ciągle raz w tygodniu przyjmuje w przychodni lekarskiej przy ulicy Pieloka. Mieszka w Oleśnie w domu ukrytym wśród drzew. Codziennie wychodzi na spacer z ulubioną jamniczką Muszką.

- Ważniejsze od tego, co było kiedyś, jest to, kim się jest teraz. Każdy musi przeżyć swoje życie i to tak, żeby móc spojrzeć ludziom w oczy. Ona może jak najbardziej.

Jeśli idzie o to "kiedyś", to podczas wojny zginęli jej rodzice. Ona sama jako 12-letnia dziewczynka przez dwa lata ukrywała się na strychu, codziennie w strachu, że jej kryjówka zostanie odkryta, że po nią przyjdą.

- Nie potrzebuję długiego życia, tylko drugiego życia, żeby odpłacić ludziom za dobro, które od nich dostałam. Wtedy, podczas wojny, spotykałam dobrych ludzi i dzięki nim przeżyłam - odpowiada pani Zuzanna.

Jej niania Aniela Hebda ukryła ją. Ukraiński burmistrz Mironowicz wywiózł ją z miasta w furmance z sianem, kiedy Niemcy łapali Żydów. W 1945 roku podczas bombardowania niemiecki dyrektor cegielni Aleksander pozwolił jej schować się w schronie. Ocalała.

- Mironowicz popierał hitlerowców, wiele osób potępiłoby go za to, ale czy ktoś wie, ile on ludzi uratował? - pyta Zuzanna Wartenberg. Te dwa lata na strychu nauczyły ją, że żaden człowiek nie jest do końca zły.

Po wojnie rozpoczęła się tułaczka: Nowy Sącz, gimnazjum w Jeleniej Górze, liceum w Katowicach, studia medyczne we Wrocławiu, nakaz pracy w Rabce i w końcu Olesno.

W gimnazjum miała kolegę, Jerzego Kosińskiego, przyjaźnili się, klasa podejrzewała nawet, że Jurek się w niej kocha. Wtedy dobrze go rozumiała, potem jako pisarza już nie. Za dużo krwi, za dużo przemocy, rozdrapywania ran. Jeszcze wiele lat po szkole przysyłał jej listy i zdjęcia, pani Zuzanna ma je do dzisiaj.

- Byłam ogromnie zdziwiona tym, co Jurek napisał w "Malowanym ptaku", miał taki łagodny charakter. Wtedy nie rozmawialiśmy o wojnie. Wiedzieliśmy, że każdy przeżył straszne rzeczy. Ale nie wolno w ten sposób pisać.

Z wojennego piekła paradoksalnie wyniosła przeświadczenie, że ludzie nie są źli. - 99 procent ludzi jest dobrych. Ten jeden procent zostawiam tylko po to, żeby rachunek prawdopodobieństwa się zgadzał. Bo przecież nie jest tak, że na świecie nie ma zła. Dlatego mieć szczęście to znaczy spotykać w życiu tylko dobrych ludzi.

- W 1950 roku po raz pierwszy przyjechałam do Olesna, mój przyszły mąż zabrał mnie do swoich rodziców - wspomina pani Zuzanna. - Po studiach wysłano mnie do pracy w Rabce, ale po kilku miesiącach udało mi się w 1956 roku przyjechać do Olesna na stałe.
Była tu pierwszym i przez lata jedynym lekarzem pulmonologiem. Stworzyła od podstaw poradnię chorób płuc.

- Dla mnie Olesno jest najpiękniejszym miastem, ja w ogóle lubię małe miasteczka - mówi pani Zuzanna.

Życie oleskie nie składa się z samych jasnych chwil. Te najciemniejsze to tragiczna śmierć 14-letniego syna, choroba i śmierć męża, ciężki wypadek samochodowy, trzy lata niechodzenia i wymuszona emerytura.

Nianię Anielę, która uratowała ją podczas wojny, wzięła pod swój dach i opiekowała się do śmierci jak własną matką. Jej zawdzięcza także żarliwą wiarę.
- Jestem Żydówką, ale moja rodzina nigdy nie była ortodoksyjna, byliśmy całkowicie zasymilowani. Już przed wojną chodziłam z nianią do kościoła.

W 1945 roku 15-letnia wówczas dziewczyna chciała przyjąć chrzest. - Poszłam do jezuitów, poprosiłam ich o chrzest, ale odpowiedzieli, że nie jestem pełnoletnia i ochrzczą mnie dopiero wtedy, kiedy wróci moja rodzina i wyrazi na to zgodę - mówi. - Postąpili uczciwie. Zgodę dała babcia oraz wuj, który został moim ojcem chrzestnym.

Na nic nie zasługuję

Skromność doktor Wartenberg jest w Oleśnie tematem licznych anegdot. Niechętnie i ze skrępowaniem przyjmuje nagrody. Kiedy w jednym roku została uhonorowana Różą Olesna i Żarem Serca, skomentowała: "Mogli te nagrody jakoś podzielić. Jak już dali mi jedną, to drugą powinni przyznać komu innemu".

Kiedy w ubiegły piątek odbierała Diamentową Spinkę nto, powiedziała: "Dziękuję za wszystko, ale na nic nie zasługuję!" Wcześniej przekonywała, żeby zamiast niej nagrodzić doktor Ewę Pilarską, która również jest lekarzem wolontariuszem w Domowym Hospicjum przy Caritas w Oleśnie.

- Ewa Pilarska jest wspaniałą lekarką, bardzo mi pomaga, nie lubię pracować sama, łatwo wtedy popełnić błąd - podkreśla Zuzanna Wartenberg. - Na nagrodę bardziej ode mnie zasługują pielęgniarki Lidia Kalinowska i Ewa Respondek, które wożą mnie do chorych.
Po co nagrody, skoro nie robi niczego niezwykłego. Leczenie ludzi to przecież jej zawód. A tak w ogóle to nagrody powinno się przyznawać za bohaterskie czyny.

- Ja nigdy nie byłam żadną bohaterką, zawsze uciekałam, kiedy coś złego się działo. Kiedy ktoś na mnie źle patrzył, wolałam odejść, niż walczyć o swoje - mówi 83-letnia lekarka.

Gdyby w Oleśnie ktoś kiedyś przeprowadził sondaż, kto jest najbardziej szanowanym mieszkańcem miasta, Zuzanna Wartenberg byłaby faworytem. Oleśnianie cenią ją za to, że zawód lekarza traktuje jako służbę i misję. Przypomina medyków z XIX-wiecznych powieści, którzy za darmo leczyli biednych ludzi.

Są pacjenci, którzy chodzą badać się tylko do niej, mimo iż w przychodni przyjmuje tylko przez dwie godziny w tygodniu. Kilka miesięcy temu zadzwonił do niej jeden. Przypomniał, że wyleczyła go z gruźlicy... 50 lat temu. Teraz też prosił o pomoc. Obiecywał, że jeśli uratuje mu życie, odda jej wszystko, co ma.

- Wiedziałam, że nic nie ma, więc pobiegłam do niego - mówi doktor Wartenberg. - Okazało się, że ma dużą niewydolność krążenia. Zapowiedziałam, że nazajutrz skieruję go do szpitala, a jeśli w nocy gorzej się poczuje, ma wezwać pogotowie ratunkowe. Zmarł tej samej nocy, nie wezwał karetki. Dlatego mówię często, że ja nigdy nikogo nie wyleczyłam, co najwyżej pomogłam wrócić do zdrowia.

Każdy pacjent ma swoją godność

Jako wolontariuszka odwiedza w domach osoby chore na raka.
- Z pacjentami zawsze jestem szczera, nie ukrywam niczego, ale dodaję też, że nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś umrze albo się wyleczy.

Jeden z jej pacjentów od lat choruje na nowotwór krtani.
- Dla uśmierzenia bólu bierze morfinę i idzie pracować na pole, jest rolnikiem.
Chorych na raka pociesza, że żadnej poważnej choroby nie da się tak naprawdę wyleczyć. Nadciśnienie też przecież trzeba leczyć do końca życia. Żałuje tylko, że często jest wzywana za późno, kiedy nie da się już pomóc.

Za regularne wizyty w domu pacjenci nie muszą nic płacić. Lekarze i pielęgniarki dojeżdżają do chorych w promieniu 30 kilometrów.

- Jednemu z pacjentów powtarzałam, że nie musi jeździć do przychodni, że będę do niego jeździła do domu. Ale on nie chciał - opowiada Zuzanna Wartenberg. - Przyjeżdżał do przychodni i tak jak inni czekał w poczekalni w kolejce. Pacjenci z hospicjum chcą być jak najdłużej traktowani jak inni ludzie, a nie jak nowotworowcy. Każdy człowiek chce zachować swoją godność do ostatka.

- Kiedy zaczynałam pracę w latach 50., było bardzo dużo zgonów wśród dzieci. Teraz tego nie ma, to jest duży plus - mówi 83-letnia lekarka . - Wiele osób umierało po sześćdziesiątce, czyli w starszym wieku, jak to wtedy określano. Dzisiaj ludzie dłużej żyją, ale na coś muszą umrzeć, stąd mamy więcej zachorowań.

W ciągu półwiecza bardzo zmieniła się też praca lekarza. Dzisiaj diagnostyka mówi wszystko, lekarz patrzy głównie w papiery. One jednak nadal wierzy w stetoskop i oprócz badań laboratoryjnych lubi osłuchać pacjenta.

- Byłem kiedyś u pani doktor Wartenberg tylko z bólem gardła, a zostałem przebadany na wszelkie możliwe sposoby. Szacun dla pani doktor - wspomina na forum nto jeden z Czytelników.

- Pani doktor Wartenberg to oleski doktor Judym. Osoba, która nie boi się pacjenta ani go nie ignoruje. Kobieta o wielkim sercu, dla której pacjent jest najważniejszy. Niech nam Pani żyje jak najdłużej - napisał internauta oleśnianin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska