Żużlowe Grand Prix Polski na PGE Narodowym. Do sześciu razy sztuka?

Piotr Olkowicz
Bartosz Zmarzlik
Bartosz Zmarzlik Szymon Starnawski /Polska Press
Do sześciu razy sztuka – można by rzec w przypadku Bartosza Zmarzlika. Jeździec Orlen Teamu przyjeżdża na swoją firmową Orlen Warsaw SGP z zamiarem przełamania kolejnej bariery.

Zmarzlik tak naprawdę szansę wygrania miał cztery razy. Kiedy Grand Prix zagościło w Warszawie po raz pierwszy, czyli w roku 2015 młody Bartuś miał nikłe nadzieje na wygraną. Był w tym turnieju po prostu rezerwowym. Dostał jedną szansę i… od razu wygrał swój debiutancki bieg przed wielką warszawską publicznością. Okoliczności były jednak z lekka kuriozalne. Bartek wyjechał na tor w momencie, kiedy uszkodzona była już maszyna startowa, a zawodnicy ruszali na zapalenie przez sędziego zielonego światła. W pierwszej odsłonie wyścigu 6. tamtego pamiętnego wieczoru „szybszy od światła” okazał się Australijczyk Jason Doyle, który dotknął taśmy, której w rzeczywistości nie było! W zastępstwie wyjechał Zmarzlik, który przywiózł za plecami Duńczyków – Nielsa Kristiana Iversena i Nicki Pedersena. Andreas Jonsson ze Szwecji miał defekt.

W późniejszych czterech, rozgrywanych już bez przeszkód z maszyną startową i torem edycjach, Zmarzlik nigdy nie awansował do finału. Zawsze zajmował miejsce szóste lub ósme, choć raz, kiedy wszystko układało się pomyślnie, czyli w roku 2017, pomylił się mocno z wyborem pola startowego w półfinale.

Dwa tygodnie temu podczas inauguracyjnego Grand Prix w Chorwacji odczarował jedną rzecz. Otóż nigdy wcześniej w jego poważnej sześcioletniej przygodzie z cyklem, nie udawało mu się wygrać rundy otwarcia. Teraz, pomimo olbrzymiej presji, tego dokonał.

Czy nadszedł czas na przełamanie kolejnego ograniczenia? Jako jeden z najpoważniejszych rywali Zmarzlika jawi się jego kolega z reprezentacji Maciej Janowski. „Magic” w stolicy dwa razy stawał na drugim stopniu podium, a do annałów SGP weszła jego rywalizacja i pogoń w wielkim finale za Szwedem Fredrikiem Lindgrenem stoczona pięć lat temu.

Rzeczony Skandynaw jest statystycznie rzecz biorąc najlepszym zawodnikiem, spośród rywalizujących na Narodowym, odkąd tor wysypano tu po raz pierwszy. Poza wspomnianą epicką wiktorią nad Janowskim, Lindgren zdążył obskoczyć wszystkie pozostałe miejsca na „pudle”, a ponadto zdobył na nabrzeżu Wisły więcej punktów niż jakikolwiek konkurent. Jakościowo lepiej wygląda jedynie Brytyjczyk Tai Woffinden, który ma w swojej kolekcji dwa największe warszawskie puchary z lat ’16 i ’18. I to właśnie „Tajski” po ostatniej przesiadce sprzętowej, w opinii wielu ekspertów, może okazać się w sobotę najswobodniej poczynającym sobie jeźdźcem na tym sztucznie wytworzonym owalu.

Zauważalną zwyżkę formy zanotował w ostatnich pomorskich debry również Patryk Dudek. Reprezentant toruńskiego Apatora posmakował szampana na podium w Warszawie zajmując trzecie miejsce podczas ostatniej rozegranej tu przed przerwą covidową rundy w roku 2019. Wtedy triumfował Duńczyk Leon Madsen, którego również nie sposób pominąć wśród faworytów do zwycięstwa.

Piątym biało-czerwonym poza Pawłem Przedpełskim, który w Chorwacji zajął ostatnie miejsce, i który w wymiarze pokazania swojego prawdziwego żużlowego ja, nie ma nic do stracenia, jest Maksym Drabik. Reprezentant lubelskiego Motoru był w zasadzie jedynym kandydatem do otrzymania na te zawody dzikiej karty, po oszałamiającym w jego wykonaniu starcie ligowego sezonu. Pauzujący przez poprzedni rok za przekroczenie limitów infuzji dożylnych traktowanych jako złamanie procedur dopingowych, żużlowiec wyróżnia się poza znamienitą dyspozycją na torze, również oryginalnymi zachowaniami poza nim. Zamiast zwyczajowych czapeczek z logami sponsorów przywdziewa osłaniające od otoczenia kapelusze, dopełniając swe pozatorowe stylizacje subtelnymi dodatkami. Ton i semantyka wypowiedzi Maksa również dalekie są od zwyczajowo spotykanych na żużlowych padokach. Jego dotychczasowe podejście do świata przynosi zaskakująco pozytywny skutek. Czy może przekuć je w szokujący dla losów warszawskiej rundy skutek? Warto się przekonać!

Wszelkie doświadczenia względem geometrii warszawskiego toru mogą się minimalnie mijać z oczekiwaniami kandydatów do ściągnięcia kolejnego stołecznego skalpu. Budowniczy jednorazowego toru, legendarny duński mistrz Ole Olsen, tym razem wysypał nieco więcej nawierzchni, wydłużając o dwa metry proste toru. O uniknięcie blamażu, jakiego był autorem podczas pierwszej warszawskiej odsłony, może być spokojny. Tor, analogicznie, jak na przestrzeni kilku ostatnich lat, przeszedł we wtorek test w postaci turnieju szkoleniowego młodzieżowej kadry Polski. Ułożony był wówczas niemal perfekcyjnie, dostarczając naszym młodym adeptom okazji do nauki na nawierzchni i geometrii, na jakiej nie mają okazji startować. Młodzieżowcy trenera Rafała Dobruckiego przemielili i „przećwiczyli” nawierzchnię, wskazując jednocześnie Olsenowi, jakie niuanse wymagają poprawek. Najbardziej znamienna była opowieść Bartosza Kowalskiego z Bertard Sparty Wrocław, który dzielił się na gorąco swoimi wrażeniami odnośnie technicznej trudności owalu: - Jechałem, pilnowałem, nie zdążyłem mrugnąć i już leżałem na plecach.

Olsen wiedział już, które rejony toru powinien mocniej „docisnąć”, a przede wszystkim jak owal optymalnie nawilżyć. Problemem były też sporej wielkości kamienie, które wychodziły na wierzch toru, a których w minionych latach, w aż takiej ilości nie obserwowano.

Pasjonująco zapowiadająca się warszawska SGP już dziś o 19.00. Bilety w piątek można było jeszcze dostać, a wokół stadionu szykuje się mnóstwo atrakcji i niespodzianek. Grand Prix w Warszawie - warto tego doświadczyć!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Żużlowe Grand Prix Polski na PGE Narodowym. Do sześciu razy sztuka? - Sportowy24

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska