Panu Krzyśkowi nie zawsze można wierzyć. Pisuje na przykład listy do attaché ambasady USA w Polsce (Aleje Ujazdowskie 29/31, Warszawa): "Zrobiłem cztery kule ziemskie, planetoidy i wypuściłem je na trawę". Tym razem jednak nowina pana Krzyśka okazała się prawdziwa. Kilka dni później Władysław Haczkiewicz, dyrektor Ośrodka Rehabilitacji i Opieki Psychiatrycznej w Racławicach Śląskich pojechał do starosty. Wrócił z wypowiedzeniem.
Ośrodek opiekuńczy w Racławicach nie ma szczęścia do dyrektorów. Poprzednia szefowa wyleciała, po tym jak pracownicy oskarżyli ją w sądzie o szykany i przerabianie dokumentów. 60-letni Haczkiewicz przyszedł na jej miejsce w styczniu 2006 roku, urlopowany przez ówczesnego starostę z funkcji kierownika Powiatowego Centrum Pomocy Społecznej.
Uzasadniając zwolnienie z pracy, starosta Radosław Roszkowski sięgnął do historii.
Papiery gdzieś poginęły
Zaraz po przejściu dyrektora Haczkiewicza do Racławic Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych zażądał od powiatu prudnickiego zwrotu 270 tys. zł, wydanych na pomoc dla niepełnosprawnych w Prudniku i okolicy w 2005 roku. Powód - błędy formalne w umowach o dofinansowanie. Teresa Małkowska, która przez prawie rok pełniła po Haczkiewiczu obowiązki kierownika PCPR, przez parę miesięcy wyjaśniała sprawę i prostowała uchybienia. Udało się jej uratować większość pieniędzy. Ostatecznie starostwo w Prudniku zwróciło do PFRON "tylko" 18 tysięcy.
Po konkursie w listopadzie 2006 roku kierownikiem PCPR został Jan Mokrzycki, wcześniej szef powiatowego wydziału budownictwa. Stary znajomy Haczkiewicza, obaj dziesięć lat temu zakładali starostwo, wnosili pierwsze biurka do urzędu. Już za jego panowania PCPR przeszedł audyt, a potem dokładniejszą kontrolę finansów. Wyniki były przykre. W latach 2005 - 2007 starostwo nadpłaciło prawie 100 tys. zł nienależnych pieniędzy rodzinom zastępczym. Kiedy sąd umieszcza dziecko - sierotę społeczną czy naturalną - w rodzinie zastępczej, to powiat płaci comiesięczną kwotę na jego utrzymanie. Powiat prudnicki płacił ze swojej kasy za dzieci z innych powiatów albo płacił rodzinom, które decyzją sądu już przestały się opiekować dzieckiem i straciły status "zastępczych". Goniec sądowy przynosił do starostwa decyzje o rozwiązaniu rodziny zastępczej, ale pisma gdzieś ginęły. Prawdopodobnie gubił je Wiesław Łuczków, pracownik PCPR, odpowiedzialny wtedy za te sprawy.
- Do tej pory udało mi się odzyskać 82 tysiące - mówi Mokrzycki. - Większość rodzin zwróciła nienależną nadpłatę, a od niektórych powiatów dochodziliśmy pieniędzy w sądzie. Ostatnio wygraliśmy 22 tysiące od powiatu opolskiego.
3 tysiące za jedną rodzinę spłaca w ratach była p.o. kierownik Teresa Małkowska, która przez rok nieświadomie podpisywała listy wypłat. W lutym Mokrzycki napisał urzędowe pismo do Haczkiewicza, żeby spłacił 15 tysięcy z okresu, kiedy on podpisywał decyzje. W kwietniu ponownie wezwał go do zapłaty.
- Mam opinię prawną, że zakład pracy może się domagać zwrotu pieniędzy od osoby, która ponosi odpowiedzialność materialną za wydawane decyzje - tłumaczy Mokrzycki. - Przecież to nie moje pieniądze, ale państwowe. Muszę się z nich rozliczyć. Tymczasem mój poprzednik nie chce podjąć na ten temat żadnej rozmowy.
Władysław Haczkiewicz tłumaczy, że ufał swojemu pracownikowi, który odpowiadał za nadzór nad rodzinami zastępczymi, bo to był dobry fachowiec, świetnie przygotowany prawniczo. I pomyśleć, że narobił tyle błędów w obliczeniach.
- Nie wymiguję się, zapłacę te pieniądze, ale dopiero po udowodnieniu winy przez rzecznika dyscypliny finansowej - mówi Haczkiewicz. A sprawa u rzecznika ciągnie się od roku i nie widać jej rozstrzygnięcia. - Przecież nikt tych pieniędzy nie ukradł, nie przywłaszczył sobie. PCPR powinien je odzyskać od tych dwóch rodzin, które je wcześniej dostały.
Jan Mokrzycki odpowiada, że PCPR nawet próbował, ale rodziny wcale nie chcą zwracać. Niczego nie ukrywali, informowali centrum pomocy rodzinie o swojej sytuacji, a mimo to dostali pieniądze. Niech się teraz urzędnicy martwią.
Kadrowy z lewicy
- Przez półtora roku, od początku mojej kadencji, starałem się dobrze współpracować z dyrektorem Haczkiewiczem - mówi starosta Radosław Roszkowski. - Ale on chyba odebrał moją dobrą wolę jako słabość. Próbował się spoufalić.
Starosta przyznaje, że czekał z decyzjami na rozstrzygnięcie sprawy przez rzecznika odpowiedzialności finansowej. Mógł jeszcze poczekać. Ale w lutym Haczkiewicz chciał go wyręczyć w prowadzeniu polityki personalnej w powiecie. No i starosta nie zdzierżył
Było tak: Do siedziby PCPR przyszedł Władysław Haczkiewicz i zaczął opowiadać urzędnikom, że dni Jana Mokrzyckiego są już policzone, że niedługo poleci ze stanowiska, a na jego miejsce przyjdzie nowa osoba. Urzędnicy poinformowali o wszystkim Mokrzyckiego, a ten sporządził z wizyty swojego poprzednika notatkę urzędową i przekazał ją staroście.
- Starosta Roszkowski zapytał mnie kiedyś, czy nie mam kogoś na miejsce Mokrzyckiego - opowiada o całej sprawie Haczkiewicz. - Akurat znalazłem bardzo odpowiednią osobę, panią Grażynę, pracownicę mojego ośrodka w Racławicach. Trzy razy pojechaliśmy do powiatu na rozmowy i starosta zgodził się ją przyjąć. Tymczasowo na stanowisku zastępcy, bo potem formalnie ogłoszą konkurs na to stanowisko. Za jakiś czas pojechałem po druki do PCPR i jeden z pracowników zapytał mnie, czy to prawda, że Mokrzyckiego wyrzucają. To mu powiedziałem. Starosta ma teraz do mnie pretensje, że ujawniłem jego tajemnicę.
- To nie jedyny raz, kiedy przychodził do moich pracowników i mnie "zwalniał" - Jan Mokrzycki siedzi w gabinecie wyraźnie zmartwiony plotkami o swojej dymisji. - Widocznie stałem się dla niego niewygodny, odkąd zacząłem się domagać zwrotu pieniędzy.
Starosta Roszkowski ukarał Władysława Haczkiewicza naganą za rozsiewanie plotek kadrowych. Ukarany odwołał się do sądu pracy, który naganę starosty uchylił. A pani Grażyna Wilisowska została faktycznie zastępcą kierownika prudnickiego PCPR, na polecenie starosty.
- Sąd doszukał się błędów formalnych - mówi Radosław Roszkowski. - W decyzji o naganie nie było dokładniej daty, kiedy doszło do tego zdarzenia. Po wygranym procesie sądowym buta dyrektora Haczkiewicza stała się nie do zniesienia. Miał do mnie pretensje, że przyznałem mu 40-procentową premię comiesięczną, a wcześniej zawsze dostawał 50 procent.
- Jestem ostatnim dyrektorem w powiecie, który ma premię uznaniową. Pozostali mają ją wliczoną w umowie do pensji zasadniczej - mówi Haczkiewicz. - Skoro wygrałem sprawę w sądzie, to powinienem mieć normalną premię. Zabranie mi tych 10 procent przez trzy miesiące to dla mnie spora strata, a ze strony starosty - czysta złośliwość.
W wypowiedzeniu dla Haczkiewicza starosta wpisał jeszcze zarzut ciężkiego naruszenia obowiązków pracowniczych. Na prośbę Roszkowskiego Haczkiewicz miał przygotować dokładne zestawienie, co robił w dniu, kiedy rozpuszczał plotki w PCPR. Przez przypadek opisał inny dzień pracy, a w nim m.in. swoją dwukrotną wizytę w zakładzie mechanicznym, gdzie naprawiano mu prywatny samochód.
- Do 14.30 nie było dyrektora w ośrodku. Poza naprawą prywatnego samochodu był w Domu Pomocy Społecznej, składać życzenia dyrektorowi. Zaangażował też innego pracownika starostwa, żeby go dwukrotnie podwiózł do mechanika - denerwuje się starosta. - Od dyrektora mam prawo wymagać więcej.
- Przecież mam nie normowany dzień pracy - dziwi się Haczkiewicz. - Tego dnia byłem służbowo w starostwie. A do dyrektora DPS wpadłem tylko na chwilę z życzeniami. Nawet kawy nie wypiłem. Czy to jest powód, żeby kogoś wyrzucić ze stanowiska?
Poparcie za jadłospisy
Żaden z zarzutów wypowiedzenia nie dotyczy bieżącego funkcjonowania ośrodka w Racławicach Śląskich.
- Ostatnia ocena mojej pracy jako dyrektora ośrodka była bardzo pozytywna - komentuje Haczkiewicz. Odwołany dyrektor siedzi w swoim gabinecie z gotowym pozwem do sądu pracy przeciwko staroście. Tymczasem na stołówce trwa zbieranie podpisów pod listem z poparciem dla dyrektora, przygotowanym przez komitet mieszkańców ośrodka w Racławicach. Na 50 osób w ciągu jednego dnia podpisało się 40. W starannie wykaligrafowanym piśmie wyliczyli zasługi Władysława Haczkiewicza: Dyrektor wczuwa się w naszą sytuację i liczy się z naszymi oczekiwaniami i pragnieniami. Nigdy wcześniej nie byliśmy tak wspaniale traktowani, z sercem i zrozumieniem. Mamy prawo do ustalania jadłospisów, w ośrodku panuje rodzinna atmosfera, są spotkania przy grillu, działa warsztat naprawczy dla rowerów. Dyrektor załatwił wyposażenie sali rehabilitacyjnej i wiele innych udogodnień.
- Chcemy, żeby powiat liczył się z opinią mieszkańców - mówi pan Marek, inicjator listu.
- Dyrektor Haczkiewicz próbował stosować politykę faktów wypowiedzianych - Radosław Roszkowski podsumowuje swoją decyzję. - Chwalił się swoim rzekomym wpływem na władze starostwa. Opowiadał, jak wiele decyzji jest z nim konsultowanych, jakby był trzecim starostą. Ale mimo tego wszystkiego ciągle go lubię.
- Gdzie niby się powoływałem na takie wpływy? - dziwi się Haczkiewicz. - Nawet politycznego wpływu nie mam na obecną władzę. W powiecie rządzi Platforma, a ja jestem człowiekiem jeszcze ze starego rozdania.