Zwycięstwo w wojnie z rakiem jest możliwe. Przeczytajcie historię pani Ewy

Milena Zatylna
Kiedy Ewa Błaszkiewicz pierwszy raz usłyszała, że ma raka piersi, dopytywała: Dlaczego ja? Przez ponad rok płakała w ukryciu. Nie miała odwagi spojrzeć w lustro, gdy wypadły włosy. Za drugim razem już nie zadawała takich pytań, bo miała świadomość, że statystyki są nieubłagane, a nowotwór przydarza się co ósmej Polce. Wypadło na nią, więc musiała znaleźć w sobie siły, by znów tę wojnę wygrać. Bo zwycięstwo jest możliwe.

Ewa Błaszkiewicz nie była przygotowana na wiadomość, że ma raka. Systematycznie się badała, była pod kontrolą lekarza, w rodzinie nikt nie chorował onkologicznie, nie była obciążona genetycznie, prowadziła zdrowy tryb życia, więc nie miała powodów do niepokoju.

- W 2009 roku, po skończonej 40., z koleżankami stwierdziłyśmy, że najwyższy czas zrobić profilaktycznie mammografię – wspomina. - Wykazała łagodne zmiany w piersi, nic niepokojącego, ale musiałam zgłosić się na onkologię w celu zweryfikowania wyników. Od tej pory byłam już pod opieką przychodni onkologicznej. Systematycznie robiłam przeglądy.

W 2013 roku, czyli 4 lata od pierwszej mammografii, okazało się, że pani Ewa ma w piersi włókniaka.

- Lekarz twierdził, że zmiana na 99 procent nie jest złośliwa. Zrobili biopsję mammotomiczną i usunęli zmianę. Niestety, jak przyszłam do gabinetu po wynik badań, dostałam obuchem w łeb, bo okazało się, że niestety jest to rak złośliwy. Byłam załamana. Bo 44 lata to nie czas na chorowanie i umieranie. Pytałam, dlaczego ja? Na szczęście został wykryty dość wcześnie, więc stopień złośliwości był niski, G2 i nie było przerzutów. Leczenie też dzięki temu nie było bardzo drastyczne i inwazyjne, choć wiadomo, że żadne leczenie onkologiczne nie jest łatwe i przyjemne.

Na chemioterapię pani Ewa reagowała bardzo źle.

- To był dramat. Wymiotowałam, ale miałam też zapachowstręt, jadłowstręt i byłam bardzo słaba - mówi. - Ale mimo to starałam się nie siedzieć w łóżku. Wstawałam na siłę, by pójść choćby na krótki spacer.

Najtrudniejszym jednak doświadczeniem było zaakceptowanie zmian fizycznych spowodowanych chorobą. Przyzwyczajenie się w lustrze do innej kobiety, niż ta, którą do tej pory była i zmierzenie się ze swoją psychiką. Samo wspomnienie do dziś boli i wywołuje płacz.

- Wydawało mi się, że byłam przygotowana na wypadanie włosów. Lekarze uprzedzali, że już po pierwszej chemii zaczną wychodzić. Co jakiś czas łapałam się za włosy i sprawdzałam, czy to już ten moment – wspomina Ewa Błaszkiewicz. – Przez dłuższy czas nic się nie działo, ale pewnego dnia faktycznie zostały w garści. Pech chciał, że byłam sama w domu. Spanikowałam, a później przestraszyłam się sama swojej reakcji, myślałam, że mi rozum odebrało.

Pani Ewa tłumaczy, że utrata włosów była jednym z najbardziej traumatycznych doświadczeń w trakcie choroby.

- Najpierw rak odebrała mi pierś, atrybut kobiecości, a później włosy, które od dziecka były moim znakiem rozpoznawczym. Długie, czarne, bujne. Piękne! Nigdy nie odważyłam się popatrzeć w lustro, żeby nie zobaczyć siebie w takim stanie. Nawet jak szłam pod prysznic, to zawieszałam duży ręcznik, żeby się nie odbijać w szybie.

Kiedy włosy zaczęły wypadać pani Ewa zadzwoniła po przyjaciółkę, by obcięła ją na jeżyka.

- Jak mnie ścinała, płakałyśmy obie. Później Kasia poszła ze mną wybrać perukę. Po kilku dniach poprosiłam, żeby jednak obcięła mnie na łyso, bo wypadające włosy były wszędzie, w buzi, w herbacie, na pościeli. Tylko ona mnie widziała bez włosów i przez przypadek mój syn, który stwierdził: Mamcia, nie jest tak źle.

Pani Ewa przyznaje, że przez rok od rozpoczęcia walki z rakiem płakała prawie dzień w dzień.

- Starałam się nie robić tego przy mężu i dzieciach, tylko po kątach, albo jak byłam sama, ale nie mogłam zatrzymać łez – opowiada. – Teraz wiem, że to normalne. Trzeba dać sobie czas i przyzwolenie również na taki stan.

Trudno jej też było zaakceptować swoją bierność i dać sobie pozwolenie na chorowanie.

- Prowadzimy działalność z mężem, mamy sklep. Miałam wyrzuty, że siedzę w domu, a mąż musi pracować za nas dwoje. Między chemiami, jak się lepiej czułam, szłam do pracy choćby na chwilę – wspomina.

W ubiegłym roku Ewa Błaszkiewicz ponownie usłyszała, że jest chora. Po 7,5 roku nastąpił nawrót, kiedy wydawałoby się, że choroba odpuściła.

- Jak mija magiczne 5 lat od rzutu choroby, to się cieszymy, że jest już po wszystkim. 9 kwietnia, dzień po 30. urodzinach syna, dowiedziałam się, że najprawdopodobniej czeka mnie powtórka z tego koszmaru. Niestety, po kilku tygodniach diagnoza się potwierdziła. Znów na całe szczęście było wcześnie, rak złośliwy G1, bez przerzutów. Druga pierś. Leczenie było dużo mniej inwazyjne.

Pani Ewa jest dumna z siebie, że za drugim razem na słowo: „rak” zareagowała inaczej, spokojniej i bardziej racjonalnie.

- Ale tylko dlatego, że miałam już jakieś doświadczenie w tej kwestii. Bardzo dużo dało też to, że nie miałam chemioterapii, nie musiałam zejść na dno cierpienia, terapia mnie aż tak nie sponiewierała. Ale to nie oznacza, że nie płakałam i nie bałam się, czy nie byłam wściekła. Takie emocje też mi towarzyszyły. Pozbierałam się. Pomógł mi fakt, że jestem wolontariuszką i wspieram panie, które zachorowały na raka piersi. Mówię, żeby się nie poddawały, walczyły, bo rak to nie wyrok, ale choroba przewlekła. Skoro doradzam innym, sama nie mogę się załamywać, bo muszę być wiarygodna.

Ewa Błaszkiewicz przyznaje, że choroba ją zmieniła. Wydobyła z niej cechy, których w sobie nawet by nie podejrzewała.

- Ludzie mówią: Ewa, ty jesteś inną osobą. Kiedyś byłam bardzo wstydliwa i wycofana, taka szara myszka. Ale stwierdziłam, że może dzięki temu, że o sobie opowiem i udowodnię własnym przykładem, że profilaktyka jest bardzo ważna, zainspiruję kobiety do badań. Mam taką misję. Jeżeli choć jedna kobieta dzięki mnie pójdzie na mammografię, to będzie mój sukces.

Dzięki chorobie pani Ewa docenia codzienność i stara się, aby każdym, nawet najbardziej szary dzień nabrał barw, był godny przeżycia i zapamiętania.

- Lubię gotować, uprawiać ogródek, a zwłaszcza kwiaty. Lubię pić herbatę powoli i w pięknej porcelanie. Staram się z mężem jak najczęściej wyjeżdżać. Z racji pracy są to wycieczki krótkie, jedno- lub dwudniowe. Cieszy nas nawet wspólny spacer. Że zaczęłam chodzić po górach, to za dużo powiedziane, ale niedługo po pierwszej chorobie weszłam na Kasprowy Wierch. Byłam jeszcze bardzo słaba i nieświadoma na co się porywam. Kolega stwierdził, że dam radę, bo to tylko trochę wyżej niż na Kopę Biskupią. Pod koniec mąż mnie ciągnął za rękę, ale weszłam. Byłam koledze wdzięczna, że namówił mnie na takie wyzwanie. Człowiek sam sobie chce udowodnić, że nie jest z nim tak źle.

Pani Ewa zaliczyła też wejście na Pradziad, Gubałówkę, Sarnią Skałę, Rusinową Polanę, Trzy Korony przez Sokolnicę, Trójstyk na Krzemieńcu, Wielką Sowę, Śnieżnik, Tarnicę, Sobótkę.

- Teraz na Biskupią Kopę wchodzę przynajmniej dwa razy do roku – opowiada. – Może dla wielu te szczyty to błahostka, ale dla mnie często był to niemal Mont Everest. Między chemiami pojechaliśmy do Głuchołaz i chcieliśmy wejść na Górę Chrobrego, ale byłam tak wycieńczona, że przeszłam 200-300 metrów i stwierdziłam, że nie dam rady. Dlatego ważne, żeby każdy liczył według własnej miary.

Pani Ewa przyznaje też, że bardzo ważne w procesie zdrowienia jest wsparcie rodziny, przyjaciół i znajomych.

- Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali w czasie pierwszej i drugiej choroby – rodzinie, przyjaciołom, siostrom Amazonkom, a najbardziej mojemu kochanemu mężowi Jurkowi, który w tych ciężkich chwilach, był przy mnie, znosił moje zachowania, patrzył na moje cierpienie, woził mnie do szpitali i lekarzy, zaakceptował mnie taką, jaka jestem i nie przestawał wierzyć, że wyzdrowieję. Bardzo dużo mężczyzn odchodzi od chorych żon. Statystyki są straszne. Mój mąż udźwignął chorobę i to aż dwa razy.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska