Życie jak w Madrycie. Polscy fani Realu u swoich idoli

Tomasz Gdula
Jesteśmy polską peńią - oficjalnym stowarzyszeniem kibiców Realu Madryt.
Jesteśmy polską peńią - oficjalnym stowarzyszeniem kibiców Realu Madryt. Tomasz Gdula
Dla każdego miłośnika Realu, który zobaczył mecz swej drużyny na własne oczy i na legendarnym stadionie Bernabéu - stwierdzenie to nabrało szczególnego znaczenia.

Nigdy bym nie pomyślał, że po wymarznięciu niemal dwóch godzin na deszczu i wietrze uraduję się z faktu, że o mało nie rozjechał mnie facet mknący wypasionym czarnym audi. Ale w sobotnie wczesne popołudnie ucieszyłem się z tego jak mały chłopiec, gdyż tym drogowym piratem okazał się owiany legendą maga futbolu trener Realu Madryt José Mourinho, którego - wprawdzie przez ułamek sekundy - widziałem z kilkudziesięciu centymetrów. "The Special One" na widok biało-czerwonej flagi z informacją, kim jesteśmy, obdarzył polską grupę sympatycznym uśmiechem, po czym odjechał w siną dal.

Jesteśmy polską peńią, oficjalnym stowarzyszeniem kibiców Realu Madryt. Nadaliśmy mu nazwę Águila Blanca, co po hiszpańsku oznacza Orzeł Biały, podkreślając zarazem przywiązanie do białych barw królewskiej drużyny, jak również narodowy charakter organizacji.

- Istniejemy od ponad roku, zrzeszając 718 najprawdziwszych kibiców Realu Madryt w Polsce. W tym czasie zorganizowaliśmy kilka krajowych zlotów, a w kwietniu odbył się pierwszy wyjazd do Madrytu - opowiada Katarzyna Cenian, członkini zarządu i przywódczyni naszej ekspedycji.

Teraz nadszedł czas na kolejny wypad na Półwysep Iberyjski. Ekipa była bardzo różnorodna - od osób, które dopiero co ukończyły 18 lat (młodszym do peńi wstęp wzbroniony, gdyż zbyt wielu wśród nich sezonowców, czyli kibiców zmieniających klubowe sympatie w zależności od tego, która drużyna akurat jest na topie albo, gdzie gra ich aktualny idol), poprzez najliczniejszą grupę studenckiej braci, kilku trzydziestoparolatków, w tym mnie, aż po fana starszego od nas o kilkanaście lat.

My czekamy, a oni świętują

Miasteczko sportowego Realu w Valdebebas. Mieliśmy nadzieję zobaczyć tu wyjeżdżających z treningu Los Blancos i przy odrobinie szczęścia zrobić sobie zdjęcia z którymś z nich. Kompleks treningowy leży na północnych peryferiach Madrytu, tuż przy lotnisku Barajas, i oprócz kilkudziesięciu boisk, gabinetów zabiegowych i sal rehabilitacyjnych, basenów czy stołówki mieści także stadion im. Alfredo Di Stefano, gdzie swoje mecze rozgrywa drużyna młodzieżowa - Real Madryt Castilla.

Wstęp do ośrodka mają tylko gracze wszelkich drużyn Realu - od dziecięcych po tę, dla której tu przyjechaliśmy, oraz socios - członkowie wspólnoty kibiców, zarządzającej największym klubem świata. Nam pozostało czekać na zewnątrz. Upatrzyliśmy sobie miejsce przy rondzie oddalonym o jakieś sto metrów od bramy, gdyż tu droga się zwęża, więc nawet jeśli piłkarze się nie zatrzymają, to przynajmniej nieco zwolnią, co pozwoli nam zobaczyć ich w miarę wyraźnie.

Żeby zwrócić uwagę naszych ulubieńców, rozłożyliśmy kilkumetrową flagę w narodowych barwach z napisem "Águila Blanca - polska peńa Realu Madryt". Naczekaliśmy się sporo, zmoczył nas deszcz, ale piłkarze nadal nie wyjeżdżali z ośrodka i dopiero później dowiedzieliśmy się, dlaczego. Otóż Cristiano Ronaldo, który poprzedniego dnia odebrał Złoty But, nagrodę dla najlepszego strzelca lig europejskich sezonu 2010/2011, postanowił po treningu uhonorować kolegów z drużyny ufundowanymi przez siebie kryształowymi butami.

Piękny gest, ale CR7 miał za co dziękować partnerom, gdyż z ich pomocą pobił ustanowiony jeszcze w 1989 roku przez napastnika Realu Hugo Sancheza bramkowy rekord wszech czasów ligi hiszpańskiej. Legendarny Meksykanin zdobył w jednym sezonie 38 goli, Cristiano w minionych rozgrywkach zgromadził aż 40 trafień, plus jedno po rykoszecie, które zalicza się Ronaldo lub obrońcy Królewskich, Pepe, od którego piłka odbiła się w drodze do bramki.

Fotografie marzeń

W końcu jednak piłkarze zaczęli opuszczać ośrodek treningowy. Jechali z zawrotną prędkością, by zniechęcić co bardziej zdeterminowanych fanów do rzucania się przed maskę w celu zatrzymania idola i zdobycia autografu. W tym miejscu podobne sceny wcale nie należą do rzadkości! Na naszych oczach taką odwagą i brawurą popisali się czterej Hiszpanie w wieku około 17-19 lat, ale po bezskutecznej próbie zatrzymania kilku samochodów (piłkarze mają wprawę w omijaniu kibiców bez robienia im krzywdy) postanowili zmienić miejsce "polowania".

Okazało się to zresztą strzałem w dziesiątkę.
Każdy z graczy poruszał się samochodem marki Audi. Ta firma co roku obdarowuje całą drużynę Królewskich nowymi modelami swoich wozów, ostatnia taka uroczystość odbyła się 22 października. Widzieliśmy więc bramkarza Ikera Casillasa (w audi Q7), wspomnianego Pepe (Q7), stanowiącego boiskowy mózg drużyny Xabiego Alonso (A7), pomocników Mesuta Özila (RS5) i Ángela Di Marię (Q7), napastników Gonzalo Higuaína (Q5) i Karima Benzemę (S3 Sportback) oraz całą plejadę pozostałych gwiazd.

Zgodnie ze zwyczajem dwóch piłkarzy zatrzymało się, by rozdać autografy i zrobić sobie zdjęcia z kibicami. Jako pierwszy przystanął młody ofensywny pomocnik, nadzieja hiszpańskiego futbolu, José Callejón, a po nim turecki pomocnik Nuri Sahin.
Gdy młody Callejon rozdawał autografy, drugą stroną małego ronda, na którym rozgrywała się ta scena, pod prąd przejechał nie kto inny, jak Cristiano Ronaldo w swoim audi R8 Spyder.

Gdy wracaliśmy piechotą w stronę metra, zatrzymali nas czterej młodzi Hiszpanie, ci sami, którzy pół godziny wcześniej odeszli kilkaset metrów od miejsca, gdzie staliśmy. Teraz z dumą pokazywali nam zdjęcia z Cristiano Ronaldo. Najlepszy obok Leo Messiego piłkarz świata ominął nasz tłumek, ale uznał, że dla czterech chłopaków znajdzie chwilę czasu.

My też mieliśmy swoją miłą chwilę. Na rondzie pomiędzy Valdebebas a lotniskiem Barajas dostrzegliśmy w aucie słynnego obrońcę Realu oraz reprezentacji Hiszpanii, Sergio Ramosa i zgotowaliśmy mu głośną owację. Piłkarz nie pozostał na to obojętny, objechał rondo i zawrócił tylko po to, by pomachać nam z serdecznym uśmiechem. Mała rzecz, a cieszy.

Zobaczyć Bernabeu i...

Prosto z Valdebabes pojechaliśmy na Estadio Santiago Bernabéu, by zwiedzić to cudo od środka. Wstęp na stadion i do klubowego muzeum kosztował kilkanaście euro i była to jedna z najlepiej wydanych drobnych kwot w życiu każdego z nas. Już pierwszy widok z korony obiektu, na którą wjeżdża się ruchomymi schodami, zapiera dech w piersiach. A potem, jak u Hitchcocka, napięcie już tylko rośnie. Koszulki najsłynniejszych graczy w ponadstuletniej historii Realu, ich karty zawodnicze, prezentacje multimedialne i niezliczone trofea zdobyte przez klub: 31 mistrzostw Hiszpanii, 18 pucharów tego kraju, 8 superpucharów, dwa Puchary UEFA, trzy Puchary Interkontynentalne i wreszcie kulminacyjny fragment ekspozycji - dziewięć Pucharów Klubowych Mistrzów Europy (od 1994 roku Ligi Mistrzów).

Przy gablocie z nimi nieustannie roi się od osób pozujących do zdjęć, ale nic dziwnego, bo tylu najcenniejszych zdobyczy w europejskiej piłce nie ma w swoim dorobku żaden inny klub. Po drodze mija się jeszcze gablotę ze Złotymi Piłkami dla najlepszych piłkarzy Europy, Złotymi Butami (dla najlepszych goleadorów kontynentu) i innymi nagrodami indywidualnymi, zdobywanymi przez Madridistas. Po obejrzeniu tego wszystkiego nikt nie może mieć wątpliwości, że witający turystów napis "Real Madryt - najwspanialszy klub w historii" nie jest ani trochę przesadzony. Tym bardziej, że FIFA oficjalnie przyznała Realowi tytuł najlepszego klubu XX wieku na świecie. Wszystko tu ma podkreślać, że Real to klub konserwatywny, dla którego tradycja jest na pierwszym miejscu.

Nie przypadkiem jeszcze nigdy żaden lewicowy premier Hiszpanii nie dostąpił zaszczytu honorowego rozpoczęcia meczu na madryckim stadionie Realu, podczas gdy politycy konserwatywni są tu bardzo mile widziani. I nie udało się tego zmienić nawet popularnemu kilka lat temu Jose Luisowi Zapatero, hiszpańskiemu Palikotowi, który właśnie schodzi ze sceny, zmieciony kryzysowym tsunami.

Naszą szczególną uwagę przyciągnęły ponadto nieliczne w tym muzeum polonica, związane z Raymondem Kopą Kopaczewskim i Jerzym Dudkiem. Kopa był gwiazdą legendarnej drużyny lat 50., w której występowali m.in. argentyński napastnik Alfredo Di Stefano i węgierski ofensywny pomocnik Ferenc Puskas. Mimo polskich korzeni miał obywatelstwo francuskie, dlatego pierwszym Polakiem w Realu był Jerzy Dudek, członek ekipy Los Blancos w latach 2007-2011, dziś honorowy członek Águila Blanca.

- Kręci się w głowie od tego wszystkiego. Co za klub! - mówił po wyjściu z muzeum Piotr Sznura z Jemielnicy, na co dzień pracujący w Monachium. A muzeum to nie koniec, gdyż potem trasa turystyczna prowadzi jeszcze poprzez trybuny na płytę boiska, stamtąd do lóż VIP-ów, szatni zawodników (w każdej jest basen z jacuzzi i oczywiście tradycyjne prysznice), ławek rezerwowych, które z racji wygody, podgrzewanych siedzeń i innych udogodnień też powinny być nazywane lożami. Trasę wieńczy wizyta w sali konferencyjnej, gdzie można zrobić sobie zdjęcie na miejscu zajmowanym zwykle przez José Mourinho.

Obok jest też Tienda Bernabéu - liczący trzy kondygnacje sklep, w którym można kupić wszystko z herbem Realu Madryt, nawet seksowną bieliznę z delikatnie tłoczonymi znaczkami MCF (Madrid Club de Fútbol) - za jedyne 36 euro. Wybór jest przeogromny, ceny od umiarkowanych po wysokie, szczególnie z perspektywy polskiego portfela, jednak każdy kibic Realu wie, że pieniądze wydane tutaj zasilają klubową kasę, od której zasobności zależy to, jak jasno świecić będzie konstelacja madryckich gwiazd.

Goleada

Niedzielny mecz po raz pierwszy w historii rozgrywany był w samo południe, zwykle Real grywa o 22.00, 20.00 lub najwcześniej - o 18.00. Tym razem zrobiono wyjątek, który już niebawem może stać się regułą. Po pierwsze dlatego, że 80-tysięczny stadion wypełnił się do ostatniego miejsca i nie brakowało na nim dzieci, które na nocne mecze przychodzą w dużo mniejszej liczbie.

A po drugie ze względu na Chińczyków, którzy coraz bardziej interesują się futbolem i dzięki wcześniejszej porze zyskują okazję do oglądania meczów na żywo. Stawka jest nie byle jaka, bo chodzi o ogromne wpływy w praw telewizyjnych i sprzedaży klubowych koszulek oraz gadżetów Realu na potężnym rynku azjatyckim. Skoro małe chińskie rączki produkują te wszystkie gadżety, to dlaczego nie miałyby ich sobie kupować - tak pewnie kalkuluje prezydent Realu Florentino Perez i jego ludzie.

Real wygrał aż 7:1. Po takiej goleadzie porzekadło "życie jak w Madrycie" dla każdego z nas nabrało zupełnie szczególnego znaczenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska