Życie w Opolu było ich marzeniem

Artur  Janowski
Artur Janowski
Alona Połulach, jej mąż Eugeniusz i córka Paulina są pierwszymi repatriantami w Opolu od 11 lat. Ona chce rozkręcić biznes związany z produkcją ozdób i biżuterii, on jest anestezjologiem z tytułem, doktora i pracy zamierza szukać w naszych szpitalach. Dzisiaj załatwiali w urzędach sprawy "papierkowe”.
Alona Połulach, jej mąż Eugeniusz i córka Paulina są pierwszymi repatriantami w Opolu od 11 lat. Ona chce rozkręcić biznes związany z produkcją ozdób i biżuterii, on jest anestezjologiem z tytułem, doktora i pracy zamierza szukać w naszych szpitalach. Dzisiaj załatwiali w urzędach sprawy "papierkowe”. Sławomir Mielnik
Polska rodzina z Czelabińska osiedliła się w Opolu w ramach repatriacji. - Czekaliśmy na to pięć długich lat - mówią nowi opolanie.

Do Opola Alona Połulach oraz jej mąż Eugeniusz i 5,5 letnia córka Paulina podróżowali ponad dwa dni.

Najpierw lecieli samolotem z Czelabińska do Moskwy, a potem pociągiem do Warszawy i stamtąd kolejnym do Katowic, a następnie do Opola. W czwartek nie było jednak u nich widać zmęczenia. Raczej radość z tego, że wreszcie są w Opolu we własnym mieszkaniu, które zapewniło miasto osiedlu Dambonia.

- Ta podróż nie była taka długa, biorąc pod uwagę, że o przyjazd do Polski staraliśmy się od 2009 roku - opowiada Eugeniusz Mozgunow. - O umożliwienie repatriacji pisaliśmy do różnych miast, ale odpowiedziało nam Opole. Byliśmy wcześniej już u was i jesteśmy bardzo zadowoleni.

- Opole jest czyste, przytulne i bardzo ładne, nie można go porównać do Czelabińska, gdzie mieszka milion osób i jest kilkadziesiąt fabryk oraz kilka hut - opowiada Alona Połulach. - Mnie uderzyło w Opolu, że jest u was bardzo ciepło. Kilka stopni ciepła to u nas jest dopiero w kwietniu.

Podczas pierwszej wizyty zaskoczyło ich także to, że prezydent miasta - którego przypadkiem spotkali na Pasiece - chodzi do domu piechotą. U nich było to nie od pomyślenia.

- Mer Czelabińska nie rusza się nigdzie bez samochodu i ochrony - opowiadają.

Pani Alona jest Polką, a jej przodków wysiedlono z Kresów. Razem z mężem działała od wielu lat w polskim stowarzyszeniu w Czelabińsku. Oboje mówią dobrze po polsku, podobnie jak córka.

Nowa opolanka chce rozkręcić u nas biznes związany z wyrobem ozdób i biżuterii. Jej mąż jest anestezjologiem z tytułem doktora i pracy zamierza szukać w szpitalach. Oboje dobrze orientują się w obecnej sytuacji w Polsce i bez problemu odpowiadają na pytanie o polskich polityków.

- W domu mówiliśmy od dawna po polsku, dzięki satelicie oglądaliśmy też polską telewizję - opowiada Eugeniusz Mozgunow.

Na razie nie wiadomo, czy miasto zdecyduje się przyjąć kolejne polskie rodziny. Chętni na pewno by się znaleźli, ale problemem są długie formalności, a także fakt, że takim osobom trzeba zapewnić mieszkanie i z tym jest największy problem. I dlatego polska rodzina z Czelabińska jest pierwszą od 11 lat, na której przyjęcie zdecydowały się władze Opola.

- Na Wschodzie nadal mieszka mnóstwo Polaków, w tym wielu młodych ludzi - opowiada Jan Całka, naczelnik Biura Organizacji Pozarządowych w urzędzie miasta. - W kontekście tego, że Opolszczyzna się wyludniać, to właśnie repatrianci mogliby pomóc nam zatrzymać tę tendencję. Z tym, że tu potrzeba zmian w przepisach i większej pomocy ze strony budżetu państwa.

Przypomnijmy jednak, że dużo mniejsza i uboższa od Opola Byczyna zamierza ściągnąć do siebie w tym roku 60 Polaków ze Wschodu. Pieniądze zapewnia Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.

- Wybieram się tam, chciałbym z bliska zobaczyć, jak to robią - przyznaje Jan Całka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska