Żyłem w Libii Kaddafiego

fot. wikipedia
Port lotniczy w Trypolisie.
Port lotniczy w Trypolisie. fot. wikipedia
Rozmowa z ks. Augustynem Lewandowskim z Zakonu Przenajświętszej Trójcy

- Ksiądz ogląda dziś obrazki z Libii - rakiety Tomahawk i atakujące siły Kaddafiego bombowce - i co myśli?
- Uświadamiam sobie, że jeszcze dwa miesiące temu nikt z nas nawet by nie pomyślał, że dojdzie do rewolucji. Nie tylko w Libii, ale i w krajach arabskich w ogóle. Patrzę na to z mieszanymi uczuciami.

- Jakie są szanse powstańców wspieranych z powietrza przez wojska koalicji w starciu z siłami dyktatora?
- Łatwo nie będzie. Nie bardzo wiadomo, jakie są struktury opozycji. Oni nawet w czasie pokoju są chaotyczni. Co dopiero w czasie wojny. Rozgardiasz jest potężny. A Kaddafi będzie się bronił aż do śmierci. Nie przypadkiem nazywany jest pustynnym lisem. To jest jeden z najbardziej cwanych polityków na świecie. Przecież jeszcze parę miesięcy temu całował się z Berlusconim, byli w wielkiej przyjaźni. Oglądałem to na YouTube w Europie, bo w Libii był zablokowany. Jednocześnie jest to człowiek, który jest zdolny użyć cywilów jako żywych tarcz. Jak to się skończy, jeden Bóg wie.

- Jak się żyło pod rządami dyktatury Kaddafiego?
- Tego imienia zwykle się nie wypowiadało. Ludzie w Trypolisie mówią o nim: lider. Wszycy wiedzieli, że w Libii nie ma za wiele wojska, za to rozmaitej policji mnóstwo. Na jakąkolwiek opozycję ani nawet na poglądy inne od oficjalnych miejsca nie było. To jest prawdziwa dyktatura, wręcz zamordyzm.

- Żył ksiądz w państwie policyjnym?
- Absolutnie. Nie znalazłby pan rodziny, która nie ma kogoś w którejś policyjnej formacji. To i strach był wszechobecny.

- A jak ktoś próbował się przeciwstawiać?
- Jak powiedział coś przeciw liderowi, to często jeszcze dobrze nie skończył zdania, a już był aresztowany. Kiedy w okolicach Benghazi wybuchały zamieszki przeciw Kaddafiemu, opozycję tępiono do korzeni. Domy ludzi oskarżonych o zdradę stanu równano z ziemią. Kiedy okazało się, że któryś zdrajca Kaddafiego mieszka w bloku, wysiedlono wszystkich i zrównano z ziemią blok. A człowiek znikał, nie wiem, czy zamknięty czy wygnany z kraju.
- Zdarzały się prowokacje?
- Tak, więc w Libii jest zasadą, że w towarzystwie nie rozmawia się o polityce ani o religii. A o Kaddafim w ogóle. Nawet jak taksówkarz pytał: Jak pan ocenia sytuację w kraju, nie należało odpowiadać. Wiadomo, że taksówkarz może być z bezpieki. Miałem świadomość, że jako ksiądz jestem obserwowany szczególnie i mogę być prowokowany. Liczyliśmy się z tym, że telefon jest na podsłuchu, a internet podglądany.

- Widział ksiądz z bliska siedzibę wodza?
- Prawie codziennie, bo tzw. kaddafijka mieści się nie dalej jak 800 m od katolickiego kościoła w Trypolisie. W środku nie byłem. Ale robiło to wrażenie czegoś w rodzaju Wilczego Szańca. Miasto w mieście otoczone wieloma łańcuchami straży i murem wyższym od berlińskiego. Na nim wieżyczki z karabinami. Śmialiśmy się, że po tej twierdzy widać, jak wódz jest kochany przez swój lud.

- To dzięki takiemu terrorowi Kaddafi utrzymał się u władzy 42 lata?
- Nie tylko. Libia była najbardziej stabilnym krajem w tej części Afryki. Uchodźcy z Tanzanii, Ugandy czy Sudanu jechali tam jak do Mekki. Tu nikt nie cierpiał głodu. Benzyna w przeliczeniu kosztowała może 20 groszy za litr, chleb był niemal za darmo. A jak ktoś naprawdę nie miał co jeść, to szedł do punktu, gdzie oliwa, makaron czy ryż były rozdawane. System pożyczek i zapomóg dla rodzin z dziećmi działał dobrze. No i ludzie nieźle zarabiali.

- Nie dolar na dzień jak w Egipcie?
- Stanowczo nie. Rewolucja wybuchła w Libii z innych powodów niż w Egipcie. Polskie siostry zakonne pracujące w szpitalu zarabiały 170 dinarów (1,3 dinara = 1 dolar - przyp. red.). Ale są i tacy, co zarabiają 900 dinarów. Jak na Afrykę to naprawdę dużo.

- Czuł się ksiądz jako chrześcijanin prześladowny w Libii?
- Gdybym po dwóch latach pobytu powiedział, że ktoś mnie skrzywdził, zgrzeszyłbym ciężko. Nosimy w sobie taki stereotyp, według którego muzułmanin jest terrorystą, a w plecaku ma bombę. Sam z takim nastawieniem jechałem do Libii. Przy bliższym poznaniu ludzie, nawet jeśli wyglądają groźnie, są mili i sympatyczni. Doświadczałem tego jako chrześcijanin i jako ksiądz.

- W wielu krajach muzułmańskich chrześcijanie są prześladowani. W Libii nie?
- Jako duszpasterz mogłem pracować bez przeszkód, byle bez manifestacji. Dzwonić na mszę ani organizować procesji poza kościołem nie było można. Za to modlitwom wewnątrz świątyni nikt nie przeszkadzał. Kiedy okazało się, że w jednej z miejscowości są Filipińczycy chętni, by uczestniczyć w mszy św., ale nie ma kościoła, burmistrz zaprosił nas do ratusza i tam odprawiałem. Po zawiadomieniu prefektury, gdzie będę jeździł z posługą przez najbliższy miesiąc, mogłem jechać bez przeszkód. Ale z drugiej strony, jak przyjechali protestanci z Bibliami po arabsku i chcieli ot tak nawracać ludzi, zamknięto ich natychmiast.

- Jak to się stało, że w Libii mimo powszechnego policyjnego nadzoru jednak wybuchła rewolucja?
- Jak ktoś przez ponad 40 lat rano, w południe i wieczorem wszędzie ma pełno Kaddafiego, to w końcu się zbuntuje. Gdy ludzie w telewizji Al Dżazira zobaczyli rewolucję w Tunezji i Egipcie, zamieszki wybuchły także w Libii. Snajperzy zabili trzy osoby. Ale te trzy ciała trzeba było pochować. Więc pogrzeb zamienił się w kolejną manifestację. Znów padły strzały, także z moździerzy i zginęło już nie trzech, ale trzydziestu demonstrantów. To powoduje wściekłość. Bunt się nakręca.

- Jeszcze nie w stolicy...
- Kiedy w Benghazi, Beidzie i Djerbie trwały już ciężkie walki, w Trypolisie odbywał się karnawał. Mama dzwoniła do mnie zaniepokojona, że w telewizji pokazują wojnę w Libii. A u mnie za oknem koncerty i tańce. Wybuchały co najwyżej sztuczne ognie. Ale do czasu. W końcu ogłoszono manifestację pokojową, podczas której Kaddafi miał wystąpić przeciwko rządowi i zapowiedzieć jego zmianę, by uspokoić nastroje w kraju. Manifestacja pokojowa jeszcze się odbyła, ale potem to się już wymknęło spod kontroli.

- Co było tym ostatecznym zapalnikiem?
- Telewizja Al Dżazira. Bez niej być może w ogóle nie byłoby rewolucji. Kiedy zablokowano internet, w telewizji na pasku podawano numery telefonów do USA, Wielkiej Brytanii i Włoch, pod które należało dzwonić, by odzyskać kontakt ze światem. Ale ostateczny przełom nastąpił wtedy, gdy telewizja pokazała złapanego czarnego najemnika w mundurze. Libijczycy są rasistami. Uważają czarnych za najgorszą kategorię ludzi. Śmierć z ręki kogoś takiego jest tu uważana za haniebną. Ten najemnik, zanim go zlinczowano, przyznał się, że zapłacono mu 30 tys. dolarów. To pogrążyło Kaddafiego, że płaci czarnym z Mali czy Czadu za zabijanie swoich.

- Kto może przejąć władzę, jeśli dyktator w końcu upadnie?
- Gotowych struktur w kraju, gdzie opozycję niszczono, nie ma. Do niedawna szkolony był do tego syn dyktatora. Studiował w Stanach i sprawiał wrażenie otwartego. Zapowiadał otwarcie Libii na turystykę. Podobno, w co słabo wierzę, także złagodzenie całkowitej prohibicji, bo na razie nie wolno tam alkoholu ani produkować, ani przywozić. Myślę, że teraz jest rozdarty między wiernością własnym dość liberalnym przekonaniom a wiernością ojcu.

- Jak udało się księdzu wyjechać z Libii?
- Jak wybuchła rewolucja, siedzieliśmy w klasztorze opanowani strachem przed niewiadomym. Przy okazji zamieszek uaktywniali się także zwykli chuligani biegający po ulicach z nożami. Współbrat z Egiptu kazał nam spakować mały plecak i mieć paszport pod ręką.

- Tylko jak tu uciec?
- Zadzwonił do mnie ambasador z informacją, że poleci polski samolot. A dzień wcześniej biskup kazał wyjechać wszystkim księżom, którzy będą mieli taką szansę. Przenocowałem w ambasadzie, a na drugi dzień znalazłem się na lotnisku, czyli w środku koszmaru. Oblegały je tysiące ludzi po dwa, trzy dni bez jedzenia i picia. Samoloty Lufthansy odlatywały, a potencjalni pasażerowie nie mogli się dostać do terminalu. A w nim wielu czekało kolejne trzy dni. Nasi dyplomaci okazali się bohaterami, bo nas przeprowadzili od drzwi lotniska do rękawa prowadzącego do samolotu w godzinę i kwadrans. Porozmawiali z obsługą. Czy dali w łapę, nie wiem. W każdym razie na chwilę otwarły się drzwi, ze środka wyskoczyli pałkarze, walili na prawo i lewo, a my tym tunelem weszliśmy do terminalu. A potem już z listą pasażerów i paszportem w ręku przeprowadzono nas dalej z okrzykami: Bulanda, Bulanda (Polska, Polska). Udało nam się do samolotu zabrać 19 Rumunów, paru Anglików i Duńczyków. Niektórzy płakali ze szczęścia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska