Zza baru dużo widać

Zbigniew Górniak
Tych mordowni było swego czasu w Opolu coś chyba ze trzydzieści. o, tu sobie nawet zrobiłem spis. Ludwik, Portowa, Siódemka, Smakosz, Słoneczko, Zgoda, Salomon, Ludowa, Pod różami... - mówi Stanisław Źrałka
Tych mordowni było swego czasu w Opolu coś chyba ze trzydzieści. o, tu sobie nawet zrobiłem spis. Ludwik, Portowa, Siódemka, Smakosz, Słoneczko, Zgoda, Salomon, Ludowa, Pod różami... - mówi Stanisław Źrałka
Rozmowa ze Stanisławem Źrałką, barmanem od 37 lat.

- Ile razy oberwał pan kuflem przez te 37 lat?
- Nie uwierzy pan, ale ani razu. Choć okoliczności bywały groźne, bo wtedy nie było w knajpach ochrony, monitoringu, kamer, telefonów komórkowych. Można było biec na zaplecze i dzwonić ze stacjonarnego na milicję. Ale zanim ona przyjechała…

- Stąd popularna wtedy nazwa "mordownie", jakimi określano tanie bary piwne?

- Tak, stąd się to wzięło, choć morderstwa się przecież nie zdarzały. Tych mordowni było swego czasu w Opolu coś chyba ze trzydzieści, o, tu sobie nawet zrobiłem spis. Ludwik, Portowa, Siódemka, Smakosz, Słoneczko, Zgoda, Salomon, Ludowa, Pod Różami…

- Gramy na sentymentach starych alkoholików? Już mam smaki.

- … kultowy opolski trójkąt bermudzki: Zagłoba, Jubileuszowy i Semafor.

- Zwany przez bywalców i milicję "technikum kolejowym".

- … i dalej… Szarotka i Trojak na Zaodrzu...

- Zawsze bałem się wchodzić do tego Trojaka. Tam rządził "Ścigany". Facet bez ręki.

- I słusznie, że się pan bał (śmiech). Do Trojaka przyszedł kiedyś facet pod krawatem, inteligencik. Krawat mu został wyjęty spod marynarki i siarczyście opluty. A ja nie dość, że nie dostałem przez te lata kuflem, to nawet pięścią nie oberwałem. Choć przecież niewielki jestem, a mali lubią prowokować kozaków samym swym wyglądem. Bo bywało jak? Wtedy biło się dwóch, za plecami mając swoich kumpli. Jeden musiał wyjść na gwiazdę, jeden przegrać. Ja zawsze upatrywałem sobie tego słabszego, za szmaty go i na ulicę. Wygrany wracał w glorii sławy na salę i był spokój. Oczywiście, silniejszego też po wszystkim opieprzałem przy ludziach.

- Dlaczego akurat słabszego?

- Raz - że łatwiej, dwa - że silniejszy by nie odpuścił, wracałby, prowokował, waliłby po szybach.

- A skąd pan wiedział, który jest słabszy?

- Znało się ludzi. Znało się hierarchie. W samej Staromiejskiej stoję za barem od ćwierćwiecza. Przecież tu były rewiry, jak w dżungli u drapieżników, ten stolik tego, tamten tamtego, a nad wszystkimi król knajpy.

- Kto w Staromiejskiej był królem?
- Pindziol. Człowiek z Chabrów. On tu dyrygował, jemu podlegali nawet silniejsi fizycznie od niego i więksi gabarytami: Wacu, Ciunio i inni. Ale to nie był jakiś gangster, łobuz, broń Boże. Chłopak z charakterem, tak bym go określił. Ceniono go, kolegów nie wydawał. Ja musiałem nad tym całym cyrkiem zapanować. Barowa dyplomacja: na tego nakrzyczeć, tamtego wyrzucić za drzwi, z innym z kolei ponegocjować.

- Zza baru dużo widać?

- Wbrew pozorom bardzo dużo.

- Zmiany społeczne? Style życia? Obchodziliśmy 25 lat wolności, czy przez te ćwierć wieku Polacy zmienili swój sposób picia?

- Niesamowicie. To jest niebo a ziemia. Proszę pana, ludzie kiedyś pili w pracy, i to nie tylko na budowach, ale i w biurach, urzędach, komendach. W myśl zasady, że możesz pić przed pracą, po pracy, w pracy, ale nigdy zamiast pracy. I gdy przychodzili tu po robocie, to byli już w znacznym stopniu zainfekowani. Do tego poprawka piwem. Trochę dokrapania i do domu. Wtedy nie chodziło o to, żeby się pobawić w nocy, zrobić klubbing, jak dziś. Wtedy trzeba się było szybko znieczulić i iść do domu spać. Proszę pana, przecież tu non stop stała kolejka! Przez osiem godzin nigdy się jej nie pozbyłem, nie widziałem też nigdy jej końca. Przyjeżdżałem o dziesiątej i pod drzwiami już czekali. I tak do osiemnastej. Taki pracujący to się też specjalnie tego piwa nie napił, bo zanim wyszedł z roboty, zanim tu doszedł, odstał swoje w kolejce, to załapywał się na jeden kufel. Tym bardziej że potem skróciłem do siedemnastej. Wiem, to było nieludzkie. Teraz też ludzie przychodzą tu o dziesiątej, ale w nocy. Dawniej nie do pomyślenia, bo wtedy cała Polska już spała.

- A co to za knajpa czynna tylko do siedemnastej? To bar piwny czy śniadaniowy?

- Pan się zgrywa, a wie doskonale, jak było w latach 80. Do siedemnastej, żeby mieć spokój z okolicznymi mieszkańcami. Bo taka knajpa generowała też kłopoty, hałas, brudzenie po bramach. Domofonów też wtedy jeszcze nie było.

- I tak ludzie od samego rana sączyli?

- Sączyli? Wlewali w siebie. Miałem tu codziennie stałych gości, potrafili stać przy stole, bo przecież krzeseł nie było, wszystko na stojąco, i pić od otwarcia do zamknięcia. Wlewali w siebie 12-14 kufli, paląc i nie jedząc, bo podawaliśmy bez zagrychy.

- Nawet orzeszków do piwa?
- Niech mnie pan nie rozśmiesza? Tylko browar i papierosy. Nawet oranżady nie było. A piwo tylko w jednym gatunku. Dziś samych kuflowych mam cztery gatunki, a butelkowych to ze trzydzieści rodzajów.

- Ale przecież władza ludowa, walcząc z pijaństwem, wprowadziła zakaz sprzedaży alkoholu przed godziną trzynastą.

- Tak, to trwało ładnych parę lat, raz dotyczyło alkoholi ciężkich, innym razem obejmowało też piwo. Ludzie potwornie z tego powodu cierpieli. Tu czasem na sali opierało się o stoły stadko spragnionych i czekali na otwarcie wodopoju. Często ratowali się spod stołu wódką kupioną w sklepie. Dawałem im wtedy colę, żeby jakoś tę gorzałę zamaskowali.

- Zamiast ich wyrzucić, że piją swój alkohol?

- Klientów miałem tracić? A to maskowanie było po to, żeby zmylić ORMO-wców i tajniaków na sali. ORMO to była Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej. Cywile, którzy za darmo, dla idei, pomagali organom w pilnowaniu porządku. A z tym polewaniem spod stołu i tak nie było sensu walczyć. Bo jak? Zwłaszcza gdy stawałem za barem i zaczynałem nalewać.

- Ale miał pan mówić o tym, jak zmieniło się nasze picie przez te 25 lat.
- Przecież cały czas mówię. Opowiadając, jak było, przypominam, od czego odeszliśmy, z jakiego stanu udało nam się wyjść. Mówię, czego już nie ma, żeby na zasadzie kontrastu pojąć zmiany. Albo takie coś… Dziś zamawia się po jednym piwie na osobę. Jedna kolejka - jedno piwo. A kiedyś, żeby nie stać po kilka razy przez kilkadziesiąt minut, zamawiało się po trzy, cztery, pięć kufli na twarz. Stał ktoś dla siebie i kolegi, ale stale podchodzili znajomi i mu wręczali pieniądze. I on, gdy dopchał się już do lady, wołał: trzydzieści piw. I teraz to trzeba nalać, on to musi zanieść do stołu. Cała logistyka. Aha, a baru przed naporem kolejki chroniły specjalne barierki, pomiędzy którymi szło się jak dziś po bilet na mecz. Ja na to mówiłem "końskie barierki". Picie piwa za komuny to nie był relaks, to było bardzo poważne przedsięwzięcie.

- A gdyby powiedział pan tym swoim młodym gościom, że kiedyś chodziło się na piwo z własnym kuflem, a jak ktoś nie miał, to ze słoikiem po ogórkach? Bo nie dość, że brakowało piwa, to jeszcze kufli.

- To alboby nie uwierzyli, albo pomyśleli, że to była taka moda, taki szpan. Rzeczywiście, kufli brakowało. Kufel był pod ochroną! Relikwia. My pobieraliśmy nawet kaucję, to była gwarancja, że one wrócą. Pomiędzy knajpami były różnice w kaucjach, więc niektórzy wynosili nam szkło. Ja jeździłem za kuflami od Krosna po Tarnów, załatwiało się po wielkiej znajomości, łapóweczka, upominek… Ale rzeczywiście bywało tak, że ludzie przynosili własne słoiki. A na wioskach przynosili kanki na mleko. Zapełniali kankę dwoma litrami piwa, a potem przelewali sobie przy stole do słoika. Egzotyka, nie? Chyba mi moi młodzi bywalcy nie uwierzą, gdy przeczytają ten wywiad.

- Kobiety w piwiarni?
- Dziś? Normalna rzecz. Przychodzą tu młode, piękne studentki, pogadają, wysączą piwko i do domu. Czasami jak patrzę na kolejkę przy barze, to więcej widzę dziewczyn niż chłopaków. Kiedyś kobiety do mordowni nie wchodziły, chyba że po mężów. A jak już któraś weszła, to zyskiwała złą reputację. Która była na ogół mocno uzasadniona. Do mnie tu przychodziły przez całe lata 80. takie trzy siostry. Ależ z nimi była Bonanza! Kiedyś mi porozbijały o podłogę wszystkie luksfery, czyli te elementy budowlane z hartowanego szkła, które w PRL-u robiły za popielniczki.

- Co się jeszcze zmieniło?

- Rano nikt już nie pije. Wszyscy w pracy. Ja teraz otwieram o godzinie, o której kiedyś zamykałem.

- Największy absurd?

- Absurdów było pełno, ile już tu wymieniliśmy! Ale powiem o czymś, co będę pamiętał długo, a mianowicie o czasach, gdy brakowało papierosów. Jak wiadomo, w Polsce palił wtedy każdy i wszędzie. I gdy nagle w stanie wojennym zabrakło fajek, ludzie zaczęli się nienawidzić. Stali się nerwowi, zaczepni, dostali wścieklicy. To się wyczuwało tu, w Staromiejskiej, kolejka aż buzowała nerwami. Wyżywała się na mnie.

- Teraz też pana goście sobie nie zapalą. Europrzepisy.

- Mam tu palarnię. Nie ma problemu. O, przypomniała mi się jeszcze jedna różnica. Kiedyś do producenta piwa albo państwowego hurtownika musiałem wydzwaniać, dobijać się, prosić. On odebrał albo nie. Czasem przez tydzień potrafili mi nie dostarczyć towaru. A dziś hurtownicy sami wydzwaniają, narzucają się, przywiozą, wniosą, zamontują… No i najważniejsze: ja wśród młodych nie widzę już tylu pijanych. Naprawdę rzadkością jest dziś widok człowieka zataczającego się na chodniku, a już młodego tym bardziej. Kiedyś pijaków było na ulicy pełno. A w samym lokalu jedno rykowisko. No i te rozmowy były wtedy nerwowe. Klienci byli upierdliwi, jeden drugiego poganiał w kolejce lub żeby dopijał piwo, bo trzeba iść z kuflami po nową turę. A teraz? Spokojne pogaduchy studentów. Ja czasem tu siedzę z klientami do piątej rano, a mimo to jestem bardziej wypoczęty, niż gdy się kładłem przed północą, bo robota nie jest już taka nerwowa. A jestem przecież dużo starszy niż wtedy, właściwie już trzy lata na emeryturze.

- A jak zmieniły się piwne smaki Polaków?

- Teraz panuje moda na małe. swojskie browary. Duże koncerny, te mocno reklamowane, już się przejadły. Młodzież chce skosztować wszystkiego. Więc kosztuje. Takie są smaki wolności.

- A na krechę pan daje?

- Nie, dziś nawet nikt nie śmie prosić o krechę na barze. Czasy się zmieniły. Kiedyś dawałem, owszem, ale tylko kolegom.

- A gdzie zniknęli tamci piwosze? Chyba mi pan nie powie, że uciekli do tych klimatycznych, stylowych knajpek, gdzie nie wolno palić, sprzedaje się piwo z małych browarów, bezglutenowe zakąski i spaghetti, obowiązkowo nazywane pastą.

- Niektórzy umarli, inni sporządnieli, a reszta przeniosła się w krzaczki, nad kanał, na ławki, pod "Biedronkę". Widzą, że pętla się zacisnęła. Kamery, patrole…

Stanisław Źrałka, opolanin, barman od 37 lat. Sprzedawał piwo w Ikarusie, Marysieńce i Staromiejskiej (do dziś).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska