Cóż to takiego - normalność?

Zbigniew Górniak

Przy okazji ostatniej medialnej awantury o nasz termin wejścia do Europy, który to termin oddala się jak pijany kierowca z miejsca wypadku, usłyszałem przy kawiarnianym stoliku z ust osoby o wyglądzie inteligenta w ósmym co najmniej pokoleniu takie oto stwierdzenie, że nadal jako kraj jesteśmy dalecy od normalności. Według wypowiadającego tę mądrość, Europa równa się normalność i sam już fakt zasiadania w jej biurokratycznych strukturach nominuje do miana kraju cywilizowanego. Nie chciało mi się spierać, bo popijałem akurat czekoladę na gorąco, a nie jest to, jak wiadomo, paliwo napędzające agresję polemiczną. Oddałem się zatem milczącej refleksji nad słowami mądrali, z której wyniknęło to oto, co zaraz napiszę.
Zacznijmy od spraw naprawdę ważnych. Taką Holandię zwykliśmy uważać za cywilizacyjne cacuszko: małe toto, wypucowane, syte. Normalny kraj, według kryteriów kawiarnianego mędrka. Któż by nie chciał mieszkać w Holandii?!!! Otóż ja bym nie chciał. A nie chciałbym, bo tam się zabija ludzi nieuleczalnie chorych, dorabiając do tego chorą, postępową ideologię określaną mianem eutanazji. Przyznam szczerze, że duchowo i cywilizacyjnie wyżej stoją w moich oczach dzikusy z amazońskiej dżungli, którzy swoim dogorywającym starcom budują specjalne szałasy i do tych trzcinowych hospicjów zanoszą strawę, wodę i ogień.
Ale co my tu tak o sprawach wielkich... Rok temu umierałem przez całą noc w tranzytowej hali brukselskiego lotniska - a więc w samym serduchu europejskiej wieży Babel. Umierałem z głodu, pragnienia, zmęczenia. Wszystkie, a było ich kilkadziesiąt, sklepiki i kafejki były pozamykane. Oczami wyobraźni zobaczyłem już swojskiego Mietka spod Radomia, któremu oddano w użytkowanie kilka metrów kwadratowych brukselskiego lotniska. Skwierczące kiełbaski, barszczyk, flaczki, batoniki, kawa, a jakby kto miał szczególne wymagania, toby Miecio coś mocniejszego pod pazuchą też znalazł. Na szczęście w lotniskowych toaletach nie zakręcono na noc wody, ale i tak była ciepła.
Powie ktoś: ależ to wymóg przepisów, efekt ustaleń pracowniczych, noc jest od spania, a nie usługiwania strudzonym podróżnym. Niech będzie, ale czy ja muszę to nazywać normalnością?
Albo to, że w obiadowej porze w szkockim Fort Augustus nad jeziorem Loch Ness w portowej tawernie nie podadzą nic do jedzenia, bo kucharze mają wywalczoną przez związki zawodowe przerwę? Autentyk!!! Siedząc tak wtedy nad legendarnym jeziorem wśród tłumu rozpstrykanych Japończyków i zapychając się sklepową bułą wzmocnioną czymś, co w Wielkiej Brytanii uchodzi za kiełbasę, a jest w istocie smakującym jak karbid mięsnym kołkiem, no więc wtedy wspomniałem sobie anegdotę z czasów PRL, w której głodnego gościa wyprasza się z knajpy, bo trwa akurat przerwa obiadowa.
Albo to, że we francuskiej sieci stacji benzynowych DEA piwo sprzedaje się tylko do konsumpcji, a na wynos to w ogóle? Moja ty poczciwa, swojska polska DEO, wznosząca się nie opodal mego osiedla, niczym neonowa oaza - drogowskaz dla spragnionych - ileż ty już uratowałaś imprez...
I zdaje się na tej refleksji zakończyłem popijanie czekolady. Mądrala tokował dalej. Pojechałem do domu, po drodze kupiłem w nocnym fajki i śniadanie. Gdyby ktoś policzył, mogłoby się okazać, że nocnych w prawobrzeżnej części Opola jest więcej niż w całej Brukseli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska