Albo teraz, albo już nigdy

Redakcja
Z Jerzym Markiem Nowakowskim, komentatorem tygodnika WPROST, podsekretarzem stanu ds. międzynarodowych w rządzie Jerzego Buzka, rozmawia Mirosław Olszewski.

- Analizując zyski i straty wynikające z akcesu Polski do Unii Europejskiej w opolskim Xaverianum, powiedział pan między innymi, że pod względem gospodarczym najpewniej stracimy. A przecież trudno podać przykład jakiegoś kraju członkowskiego Unii, który gospodarczo nie zyskał.
- Hiszpania zaczęła odczuwać pozytywne skutki po sześciu latach. Irlandia po pięciu. Portugalia podobnie. Grecja - dopiero po kompletnym przemodelowaniu swej polityki...
- ... Grecy sami przyznają, że popełnili falstart na własne życzenie...
- ... Tak, ale sądzę, że jesteśmy w stanie ich przebić. Wracając do korzyści - w pierwszej fazie niezbyt wiele zyskały na członkostwie w Unii Austria czy Finlandia. Mówiąc o skutkach gospodarczych wejścia Polski do Unii powinniśmy brać pod uwagę kalendarz. Niewątpliwie w sensie gospodarczym w pierwszych latach nie możemy liczyć na rewelacyjnie dobre skutki. Najprawdopodobniej zwiększy się bezrobocie. Nastąpi fala bankructw małych i średnich firm, które nie wytrzymają silnej konkurencji, ale też nie zdołają dostosować się do wyśrubowanych unijnych standardów. Drobny przykład: właściciel sklepiku, który zatrudnia magazyniera i sprzedawczynię będzie musiał zbudować dwie osobne toalety. W skali obrotów jego firmy to może być znaczący wydatek. Polska ma szansę zacząć zyskiwać na unii dopiero po dobrych kilku latach. Pamiętam rozmowę z premierem Szwecji, który powiedział mi, że wprawdzie od początku jego kraj jest płatnikiem netto Unii, jednak dzięki uczestnictwu w niej zyskał dostęp do rozległego rynku zbytu, co kompensuje owe nadpłaty. Jeśli nauczymy się korzystać z unijnych pieniędzy, mamy szansę wiele zyskać. Kłopot polega na tym, że teraz dostaliśmy od Unii jedynie wędkę, podczas gdy kraje wcześniej wstępujące dostawały także na początek trochę ryb. Jest więc pytanie, czy łowiąc ryby nie osłabniemy z głodu tak, że nie zdołamy wyciągnąć zdobyczy.
- Powiedział pan, że grozi nam pozycja płatnika netto. Tymczasem ze wszystkich stron słyszymy zapewnienia, że to wykluczone, nawet krajowi euroentuzjaści twierdzą, że taka sytuacja byłaby nie do przyjęcia.
- Problem wynika stąd, że liczymy wirtualne pieniądze, które Unia stawia nam do dyspozycji. Tymczasem żaden kraj członkowski Unii, najlepiej nawet zorganizowany nie zdołał skonsumować całości funduszy stawianych do jego dyspozycji. Ja mówię o najbliższych kilku latach naszego bycia w Unii i obawiam się, że nie zdążymy przygotować na czas sprawnego, zorientowanego w unijnych procedurach aparatu, zdolnego podjąć z Unią skuteczną grę o fundusze. Moim zdaniem będzie dobrze, jeśli zdołamy zagospodarować połowę funduszy postawionych nam do dyspozycji przez Unię. Przypomnę, że Włochy miały ten wskaźnik na poziomie siedemnastu procent, teraz nieco powyżej 60. Rekordzistą w korzystaniu z pieniędzy Unii jest Irlandia, która absorbuje je w osiemdziesięciu procentach.
- Jak Irlandczycy zdołali dojść do takiego wyniku?
- Bardzo starannie przygotowali się do członkostwa. Ukształtowali w taki sposób struktury wewnętrzne państwa tak, by jak najlepiej wykorzystać korzyści wynikające z udziału w Unii. Irlandczycy nie jeździli do Brukseli szukać stanowisk, lecz niemal w każdej gminie przygotowywali specjalistów, którzy potrafili przygotować odpowiednie projekty, ściągnąć firmy, którzy postawili na najnowsze technologie. Dlatego Irlandia odniosła tak nieprawdopodobny sukces, również pod względem dochodu na głowę mieszkańca, który jest w Irlandii wyższy niż w Anglii. Dzisiaj do irlandzkich firm przyjeżdżają bezrobotni Anglicy. To tak, jakby pod opolskimi firmami ustawiały się kolejki gastarbeiterów z Niemiec.
- Załóżmy, że w referendum głosujemy na nie. Co dalej?
- Znaleźlibyśmy się w jeszcze gorszej sytuacji. Można bowiem założyć, że pozostałe kandydujące z nami kraje nie odrzuciłyby obecnych warunków. Zatem przy następnym poszerzeniu Unii musielibyśmy negocjować warunki naszego wstąpienia już nie z piętnastoma parlamentami, lecz z dwudziestoma czterema. Przy czym trzeba pamiętać, że ta dziewiątka (zakładając, że my nie wchodzimy), nawet za kilka lat nadal będzie relatywnie uboga. Czyli trudno się byłoby spodziewać, że przyszłe warunki naszej akcesji do Unii mogłyby być lepsze niż obecne.
- W trakcie negocjacji pojawiały się głosy, że być może najkorzystniejsza dla nas byłaby groźba ich wywrócenia. Wtedy Unia musiałaby okazać się hojniejsza.
- To byłoby ryzykowne posunięcie. Sądzę, że jeśli pojawiła się możliwość wejścia do Unii teraz, to grzechem byłoby jej nie wykorzystać, oczywiście prowadząc twardsze negocjacje i równocześnie już teraz dostosowywać struktury państwa do tego, by na akcesie zyskać jak najwięcej. Zresztą pamiętajmy, że tak czy inaczej wchodzimy do Unii w grupie państw tak zwanej grubej szóstki, mającym rzeczywiście bardzo dużą siłę głosu w radzie Unii Europejskiej, a to można znakomicie wykorzystać w naszym interesie.
- Jeśli pańskie prognozy okażą się trafne, to można spodziewać się w najbliższych latach wzrostu społecznej frustracji.
- Część nieodpowiedzialnych polityków, ale też - przyznajmy - nas, dziennikarzy, mami społeczeństwo wizjami powszechnej szczęśliwości i dobrobytu zaraz po wstąpieniu do Unii. Tymczasem jedyne co nas czeka na pewno, to wiele trudu, wysiłku, a często pewnie osobistych dramatów. Byłoby skrajną naiwnością sądzić, że każdy z nas na Unii zyska. Niektórzy tak, ale inni stracą pracę, bo ich firmy upadną. Być może pracy trzeba będzie szukać za granicą. Jeśli nie zdołamy się do akcesu dobrze przygotować, to w kraju rzeczywiście poziom frustracji wzrośnie, a część ludzi zada sobie pytanie - kto nas tak oszukał? I niestety, jedyni, którzy od początku mówili, by do Unii nie wstępować, to Liga Polskich Rodzin i Samoobrona. Potrafię sobie wyobrazić sytuację, gdy prezydentem w następnym rozdaniu zostanie Lepper, a premierem Giertych.
- Jak powinno się mówić o Unii? Pomiędzy propagandą euroentuzjastów i eurosceptyków jest luka, której nikt jak dotąd nie potrafi zapełnić?
- Głupoty, które opowiadają euroentuzjaści są niebezpieczne, bo jak mówiłem, grożą wybuchem społecznej złości, gdy nazajutrz po wstąpieniu do Unii nikt nie dostrzeże żadnej zmiany na lepsze, a być może tylko na gorsze. Przeciwnicy Unii też w dużej mierze ryzykują, bo bazują i podsycają lęki przed jakąkolwiek zmianą. Sądzę, że dylemat, jaki każdy z nas będzie musiał rozstrzygnąć w głosowaniu w istocie sprowadza się do następującego wyboru: jeśli ktoś woli, by na krótką metę żyło mu się jak dotąd, ubogo, ale przewidywalnie, to powinien głosować przeciwko wstąpieniu Polski do Unii. Jeśli natomiast chce, by po latach mozołu, wyrzeczeń i trudów zaczęło mu się powodzić lepiej, a zwłaszcza, by lepiej żyły jego dzieci - powinien głosować za.
- Dziękuję za rozmowę
Rozmowa jest nieautoryzowana.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska