AZS PWSZ Nysa przegrał z Morzem Szczecin 2-3

fot. Sebastian Stemplewski
Zawodnicy AZS-u PWSZ: Dawid Migdalski (z lewej) i Bartłomiej Piekarczyk toczyli zacięty bój z rywalami ze Szczecina. Musieli się jednak pogodzić z porażką.
Zawodnicy AZS-u PWSZ: Dawid Migdalski (z lewej) i Bartłomiej Piekarczyk toczyli zacięty bój z rywalami ze Szczecina. Musieli się jednak pogodzić z porażką. fot. Sebastian Stemplewski
W starciu dwóch drużyn z dolnych rejonów tabeli I ligi AZS PWSZ Nysa po wyrównanym pięciosetowym boju przegrał w Szczecinie z Morzem.

Nie udało się naszym siatkarzom do trzech przedłużyć serii zwycięskich spotkań. Jednocześnie nie udało się też zrewanżować szczecinianom za porażkę 0:3 na ich parkiecie w rozgrywkach Pucharu Polski.

Porażka w meczu "o sześć punktów" jest bolesna, tym bardziej, że niewiele zabrakło do zwycięstwa. Na pocieszenie zostaje punkt, który w końcowym rozrachunku może mieć duże znaczenie. Zespół Morza potwierdził, że we własnej hali łatwo się nie poddaje i potrafi być groźny. Wszystkie punkty w tym sezonie zdobył bowiem grając przed swoimi sympatykami.

- Porażka po tie breaku daje punkt, ale absolutnie nie jesteśmy z niego zadowoleni - powiedział szkoleniowiec nyskiej drużyny Dariusz Ratajczak. - Mieliśmy bardzo dużą szansę na wygranie tego meczu i należało tego dokonać.

Po porażce w pierwszym secie dwa kolejne należały do naszego zespołu. Nysanie dobrze spisywali się we wszystkich elementach gry, a kiedy w czwartej odsłonie prowadzili 16:12 wydawało się, że gospodarzy nic nie uchroni przed porażką. Ci jednak zmobilizowali się i zaczęli odrabiać straty. Końcówka tej partii należała do nich, choć przy stanie 24:23 dla Morza nasi siatkarze mieli dwa razy piłkę w górze, ale niestety nie skończyli ataku.

protokół

protokół

Morze Szczecin - AZS PWSZ Nysa 3:2 (21, -21, -20, 23, 14)
AZS PWSZ: Górski, Jarząbski, Migdalski, Podgórski, Domonik, Piekarczyk, Krypel (libero) - Bułkowski, Grabolus, Kisielewicz, Ferek. Trener Dariusz Ratajczak.

Zwycięzcę musiał więc wyłonić tie break. W nim walka trwała punkt za punkt.

Ostatnia akcja meczu była bardzo kontrowersyjna. Piłka wpadła bowiem w pole gospodarzy, ale sędzia uznał, że atak był autowy.

- Nie było mowy o żadnym aucie - pieklił się trener Ratajczak. - Rozumiem, że sędzia mógł się pomylić jeśliby piłka była o kilka centymetrów od linii. W tym przypadku mogło to być nawet pół metra. Zamiast więc remisu po 14 i przedłużenia naszej szansy na zwycięstwo, mecz się zakończył. Wszyscy jesteśmy w zespole strasznie źli. Jeślibyśmy przegrali normalnie, a nie po błędzie sędziego, to taka porażkę łatwiej byłoby nam przyjąć. W tym przypadku niestety było inaczej. Poniekąd sami trochę jesteśmy sobie winni, bo powinniśmy ten mecz wygrać wcześniej. Po meczu zgłosiliśmy nasze uwagi zarówno sędziemu, jak i obserwatorowi, ale wiadomo, że końcowego rozstrzygnięcia to nie zmieni. Do chłopaków nie mam pretensji. Podjęli walkę, grali ambitnie, choć nie ustrzegli się błędów. Zostaje punkt na pocieszenie, ale dla nas to marne pocieszenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska