Bartłomiej Bonk: - Mam swojego Anioła Stroża

Marcin Sagan
Marcin Sagan
Bartłomiej Bonk
Bartłomiej Bonk Sławomir Jakubowski
Rozmowa z Bartłomiejem Bonkiem, sztangistą Budowlanych Opole, mistrzem Europy w kat. 105 kg.

Poprzedni sezon miał pan stracony, głównie z powodu kontuzji. Kiedy okazało się, że ze względu na uraz mięśnia nie pojedzie pan na mistrzostwa świata, zapowiedział pan, że zrobi wszystko, żeby wygrać mistrzostwa Europy. Obietnica została spełniona w doskonałym stylu.
- Wtedy byłem strasznie zły, że po raz kolejny w karierze kontuzja mnie wyeliminowała z ważnych zawodów. Już wtedy wiedziałem, że muszę jak najlepiej przygotować się do mistrzostw Europy. Czułem się przed nimi mocny. Wiedziałem, że dobra praca na treningach musi zaprocentować. Jechałem z myślą o złotym medalu i nie ukrywałem tego.

Z pana wypowiedzi przed mistrzostwami w Tbilisi biła dość duża pewność siebie. We wcześniejszym etapie pana kariery tak nie było.
- Te zapowiedzi wynikały po prostu z dobrej formy jaką wypracowałem, a nie z lekceważenia rywali. Tym bardziej, że była bardzo szeroka grupa kandydatów do miejsc na podium. Liczyłem się z tym, że muszę dźwigać dużo, bo choćby Rosjanin (Giennadij Muratow - dop. red.), z którym rywalizowałem, niedawno miał w dwuboju 409 kg czyli o jeden więcej niż ja w Tbilisi. Wiadomo jednak, że treningi czy mniej ważne zawody to nie to samo, co start w poważnej międzynarodowej imprezie. Dochodzi przecież stres. Potrafię sobie z tym poradzić, a to wynik wielu lat startów i doświadczenia.

Udało się panu wypracować świetną formę, czego potwierdzeniem jest wynik 223 kg w podrzucie, czyli nowy rekord życiowy. Stać pana na jeszcze więcej?
- Z tego rezultatu w podrzucie jestem bardzo zadowolony, bo nigdy wcześniej na zawodach tyle nie podniosłem.Na igrzyskach w Londynie podchodziłem do 225 kg, ale nie zaliczyłem. W Tbilisi czułem się mocny. Bardzo mocny. Gdybym musiał w podrzucie dołożyć jeszcze 2-3 kg, to czuję, że też dałbym radę podnieść.

Miał pan wcześniej brąz na najważniejszej imprezie jaką są igrzyska czy brąz na mistrzostwach świata. Mistrzostwa Europy mają niższą rangę, ale w końcu doczekał się pan Mazurka Dąbrowskiego.
- Spełniłem swoje marzenia. Stałem już na podium ważnych imprez kilka razy, ale w końcu zagrali polski hymn dla mnie. Nie ukrywam, że to było bardzo wzruszające. Trenuję już 18 lat i takie chwile to wielkie szczęście. Nie chce porównywać medali z igrzysk, mistrzostw świata i Europy, ich koloru, wartości. Każdy jest dla mnie bardzo ważny, bo wiem ile pracy musiałem włożyć w jego zdobycie.

Zwykle ciężko jest przygotować dwa szczyty formy w roku, a tymczasem jesienią są mistrzostwa świata niezwykle ważne dla polskiej reprezentacji. Na tej imprezie trzeba będzie walczyć o miejsca dla Polski na przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro.
- Staniemy wraz z kolegami z reprezentacji przed bardzo dużym wyzwaniem i trzeba się do tego jak najlepiej przygotować. Wierzę, że wszyscy wypracują odpowiednią formę, bo te mistrzostwa świata będą bardzo ważne. Na razie mamy tylko cztery miejsca na igrzyska. Powalczymy o pięć, a może i sześć, czyli maksymalną liczbę. Kandydatów w naszym kraju do wyjazdu do Brazylii jest znacznie więcej. Warto więc zrobić wszystko, żeby zameldować się z Brazylii jak najliczniejszą grupą.

W wadze do 105 kg o miejsce w kadrze Polski zapowiada się bardzo ostra rywalizacja.
- Rzeczywiście nie brakuje mocnych chłopaków. Świetnie przecież spisał się inny zawodnik Budowlanych Arkadiusz Michalski, który zdobył brąz i razem ze mną stał na podium. To było również bardzo miłe, że kolega z reprezentacji i klubu osiągnął sukces. W Opolu jest jeszcze Kornel Czekiel, który też ma spore ambicje i możliwości. Na pomost w dobrym stylu wrócił również Arsen Kasabijew, który w cięższej wadze miał prawie 400 kg. Każdego z tych chłopaków stać na dobre wyniki. Mistrzostwa Europy pokazały, że z naszą dyscypliną nie jest wcale źle. Nie tylko w wadze do 105 kg możemy się w najbliższych latach liczyć, ale też w wadze do 94 kg. W Tbilisi bardzo dobrze spisał się Łukasz Grela, a są jeszcze przecież niezwykle mocni bracia Zielińscy, którzy w Gruzji nie startowali.

Czuje pan na plecach oddech konkurencji?
- Tak, ale to bardzo dobrze dla mnie. Jest dodatkowa motywacja do pracy. Wzajemnie się mobilizujemy i "nakręcamy" podczas treningów. Wiadomo, że w czasie zawodów jesteśmy rywalami, ale poza nimi dobrymi kolegami. Poza tym, to ważne, że jest kilku młodszych kolegów, którzy naciskają i którzy będą mogli w przyszłości osiągać bardzo dobre wyniki, kiedy ja zakończę karierę.

Myśli pan już o tym?
- Wiadomo, że już tego dźwigania wiele mi nie zostało i jestem coraz bliżej momentu zakończenia kariery. Nie wyznaczam sobie jakiejś dokładnej daty, kiedy to zrobię. Wszystko zależy od tego jak się będę czuł i jaką będę miał motywację. Sport jest cały czas moją wielką pasją i choć to ciężka praca, to cały czas sprawia mi dużo przyjemności. W przyszłym roku są igrzyska olimpijskie i do tej imprezy będę chciał się przygotować jak najlepiej, bo występ na nich to dla każdego sportowca jest zawsze wielkie święto. O tym, co będzie po nich na razie nie myślę, ale nie wykluczam, że może to być mój ostatni poważny start.

Stojąc na podium w Tbilisi wzniósł pan ręce do góry i patrzył w górę.
- W stronę mojej zmarłej córeczki. Po jej śmierci wiele się w moim podejściu do życia i do sportu zmieniło. Ona jest moim Aniołem Stróżem. Kiedy idę na trening, czy jadę na zawody, żona mi powtarza, żebym uważał, żeby się nie przydarzyła jakaś kontuzja. Uspokajam ją, że nic się nie stanie, bo mam Julcię, która jest moim aniołkiem. Gdzieś z góry na mnie patrzy i czuwa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska