Ciamciaramcia fajna jest

Zbigniew Górniak

Ciamciaramcia... To słowo (?), zwrot (?), określenie (?) autorstwa Romana Giertycha robi ostatnio niebywałą karierę, ale nie dlatego, że było najoryginalniejszym dźwiękiem, jaki wydał z siebie ten polityk w ciągu ostatniej kadencji Sejmu, ale z powodu rzekomej trafności, jaką to słowo w sobie zawiera. Trafności w opisie Platformy Obywatelskiej, która jest ponoć taka właśnie ciamciaramcia, czyli rozmemłana, bez wyrazu, jakby jej ktoś urżnął ten worek, w którym nosi się ikrę. Pewien wzięty i sowicie opłacany spec od public relations ("zawodowi macherzy od losu, specjaliści od śpiewu i mas... la, la, la, la...") przypisał nawet temu ciamciaramcia cechy marketingowej genialności.

Użyłem powyżej słów "rzekomej" i "ponoć", bo diagnozę uważam za całkowicie fałszywą. I nie dlatego, że zamierzam tu bronić Platformy i polemizować z zarzutami o jej bezpłciowości, i macać jej muskuły, żeby pokazać, jak twarde są. Chciałbym tylko zapytać, co złego jest w byciu ciamciaramcia? I co tak naprawdę to ciamciaramcia oznacza?

Czy my dziś, stale prowokowani przez naszych łże-mężów stanu do popadania w polityczną gorączkę, nie nazywamy aby zbyt łatwo mięczakami tych, którzy po prostu mają zimne czoło? Mówiąc inaczej, czy politycy oraz żerujące na nich niczym ścierwniki na nosorożcu media nie za mocno nas nakręciły i nie za bardzo przyzwyczaiły do bycia szokowanym, że teraz, gdy natykamy się na polityka spokojnego, zrównoważonego, nieskorego do awantur i obliczalnego, mówimy o nim: ależ to ciapa?
A co to znaczy nie być ciamciaramcia? Czy nie być ciamciaramcia to znaczy straszyć ludzi nowym 13 grudnia, w przypadku gdy wygra opozycja? Czy nie być ciamciaramcia to znaczy oskarżyć wszystich ministrów spraw zagranicznych wolnej Polski o bycie sowieckimi agentami? Czy nie być ciamciaramcia to znaczy wyzywać od zomowców tych, którym to zomo kiedyś wybiło zęby? Czy nie być ciamciaramcia to znaczy powtarzać po goebbelsowsku kłamstwo tak często, aż zostanie ono uznane za prawdę? Na to, niestety, wygląda. Nie ma już chyba podłości politycznej, która w Polsce doczekałaby się należnego sobie potępienia. Jak daleko powinni posunąć się politycy, jaką kolejną barierę pogruchotać, aby wreszcie media napluły im na buty z obrzydzeniem, a nie nazywały to majstersztykiem politycznej gry, geniuszem strategii? Gdy niedawno Jarosław Kaczyński nazwał lekceważąco Donalda Tuska pomocnikiem Aleksandra Kwaśniewskiego, jeden z najczęściej pokazujących się komentatorów politycznych, Piotr Zaremba (to taka Janina Paradowska polskiej prawicy) rozpływał się w telewizorze nad sprytem premiera. No proszę, kop w krocze traktuje się jak finezyjny ruch laufrem na szachownicy. To już mógł premier nazwać Tuska pomocnikiem Fidela.

Igor Zalewski, redakcyjny kolega Zaremby, który w duecie z Robertem Mazurkiem są takim Danielem Passentem i KTT Czwartej RP, podniecał się niedawno, że premier w przeciwieństwie do liderów Platformy rozpoznał prawdziwe uczucia Polaków i dlatego do nich trafia. Więc czapki z głów, ciamciaramcie! No to popatrzmy, z czym trafia premier do Polaków. Czy on ich namawia do jeszcze cięższej pracy? Do doskonalenia się? Do bogacenia? Do korzystania z uroków życia i do bycia wolnym? Do kochania bliźniego swego? Nie, on ich namawia do zazdrości. Do zawiści. Do pamiętliwości i podejrzliwości. Do roszczeniowości. Do oddania swego losu w łapy państwa. Do dzielenia się na lepszych i gorszych. Na rzekomo skrzywdzonych i niesłusznie upasionych. Czy tak gra prawdziwy mąż stanu? Prawdziwy, wielki, jedyny reżyser, jak go nazywa w tytule kolega wspomnianych dziennikarzy, Michał Karnowski?

Pytam, jako ciamciaramcia, więc pewnie i tak nikt mi nie odpowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska