Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej okradziony przez księgową?

fot. sxc
A miało być pięknie. Dom Współpracy miał zakończyć rok 2008 nie tylko na zero, ale nawet z zyskiem sięgającym 60 tysięcy złotych.
A miało być pięknie. Dom Współpracy miał zakończyć rok 2008 nie tylko na zero, ale nawet z zyskiem sięgającym 60 tysięcy złotych. fot. sxc
Na koncie Domu brakuje kilkuset tysięcy złotych. Ilu dokładnie, jeszcze nie wiadomo. Trwa sprawdzanie. Także przez prokuraturę. - Będziemy oszczędzać i odzyskamy stratę - zapowiada prezes Ryszard Galla.

A miało być pięknie. Dom Współpracy miał zakończyć rok 2008 nie tylko na zero, ale nawet z zyskiem sięgającym 60 tysięcy złotych. Całkiem niezłym jak na organizację pozarządową. Tak miało być, ale nie będzie.

Wszystko przez złodzieja. Na koncie Domu brakuje kilkuset tysięcy złotych. Ilu dokładnie, jeszcze nie wiadomo. Trwa sprawdzanie. Także przez prokuraturę. W środowisku mniejszości mówi się orientacyjnie o sumie 850 tysięcy złotych. To za dużo pieniędzy, by ukraść je jednym ruchem. Proceder musiał trwać nie tylko przez cały rok 2008, ale i wcześniej.

Złodziej domowego chowu
Wśród członków mniejszości niemieckiej głosy ubolewania i współczucia mieszają się z twardymi pytaniami: Dlaczego stratę odkryto tak późno? Dlaczego złodzieja złapano dopiero w końcówce roku 2008.

- Bo to był najgorszy możliwy złodziej - tłumaczy poseł mniejszości Ryszard Galla, prezes zarządu Domu. - Jak ktoś z zewnątrz wybije szybę i wejdzie do mieszkania, to kradzież widać od razu. Nam przytrafił się złodziej - nomen omen - domowy, czarna owca w stadzie. Księgowa zatrudniona w gliwickiej części domu była najstarszym pracownikiem. Księgowość była jednoosobowa, co, niestety, ułatwiło przekręt. Ufaliśmy jej, a ona działała perfidnie aż do bólu.
Perfidia polegała na tym, że kobieta wyprowadzała z konta Domu na lokaty swoje lub krewnych stosunkowo małe sumy - po 1000-1500 zł. Kontrahentom płaciła z poślizgiem, finansując dawne projekty z pieniędzy na kolejne przedsięwzięcia. Podrabiała podpisy na przelewach.

- Kontrolując tę panią z pozycji zarządu, naprawdę trudno było wykryć oszustwo
- zapewnia Ryszard Galla. - No, chyba, że każdy z nas byłby śledczym. Bo w papierach wszystko się zgadzało. Brakowało tylko pieniędzy na koncie. Oszustwo wyszło na jaw, kiedy pod koniec roku nie wpłynęły żadne nowe pieniądze na kolejny projekt. Deficytu nie było już czym przykryć.

- To jest zasługa nowego dyrektora domu Rafała Bartka, który po czterech miesiącach pracy zauważył niedobór na koncie - uważa Norbert Rasch, lider Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców. - A przecież to oszustwo ciągnęło się już wcześniej. I co najważniejsze, zawiadomił nie tylko prokuraturę, ale i opinię publiczną, bo takiej sprawy nie należy zmiatać pod dywan.

Dziura dziurze nierówna

Tę sprawność i otwartość członkowie mniejszości z pewnością doceniają. Ale jednocześnie zadają trudne pytania - także dzwoniąc do redakcji nto: Dlaczego w zarządzie domu i w komisji rewizyjnej tak mało jest fachowców znających się na finansach? Jak to jest możliwe, że drugi raz w ciągu kilku lat w kasie Domu pojawia się poważny niedobór sięgający miliona złotych? Może w takim razie lepiej Haus zamknąć? - pytają czytelnicy.

- Jasne, najlepsza recepta na trudną sytuację Domu to powiesić Gallę - irytuje się poseł mniejszości. - Nie ma żadnego związku ani podobieństwa między poprzednim długiem a obecnymi kłopotami. Tamto zadłużenie zaczęło się jeszcze za czasów założyciela Domu, świętej pamięci Thaddäusa Schäpego, potem się pogłębiało i rzeczywiście w 2006 roku osiągnęło już taki pułap, że można było albo tę dziurę "załatać" (zrobiono to pieniędzmi z Fundacji Rozwoju Śląska) albo Dom zamknąć. Teraz nie było żadnej niegospodarności, ani złotówka nie została roztrwoniona - przeciwnie: Dom dostał wiele pochwał za ubiegłoroczne projekty, m.in. za film, wystawę i książkę "Na granicy" i po raz pierwszy w historii mógł przynieść zysk. Naszym nieszczęściem był złodziej.

Ryszard Galla podkreśla, że postanowił zająć się sprawami Domu w roku 2006, wtedy, gdy inni się od niego odwracali. - Przez trzy lata społecznej pracy staraliśmy się uporządkować funkcjonowanie Domu. Jak się to udało, trafił się nam oszust, który wpędził nas w kłopoty finansowe.

Różnica między dawną a obecną dziurą na koncie Domu jest i taka, że o zasypywaniu tej ostatniej pieniędzmi pochodzącymi z zewnątrz nie będzie mowy.

TSKN pożyczył wprawdzie 150 tysięcy na okres półtora roku, ale władze Towarzystwa z góry zastrzegają, że to tylko pożyczka, w dodatku pierwsza i ostatnia. A skoro tak, to kto zapłaci za straty na koncie Hausu?

- Zrobiliśmy wszystko, by odzyskać maksymalnie dużo z tego, co zostało ukradzione - mówi Ryszard Galla. - Po pierwsze, księgowa, która dokonała przekrętu, przyznała się do winy i opowiedziała, jak wyprowadzała nasze pieniądze. Lada chwila prokurator postawi jej zarzuty, a to daje nadzieję na odzyskanie pieniędzy.

Przekazaliśmy prokuratorowi, na czyje konta ta pani przelewała kwoty. Wskazaliśmy, że ma samochód i domek letniskowy w jednej z miejscowości wypoczynkowych. Wiem, że to będzie żmudny proces, więc tych pieniędzy nie odzyskamy jutro, ale jestem przekonany, że zdecydowana większość tego, co nam ukradziono, do nas wróci.

Nie ma wojny o Dom

Zanim to nastąpi, Dom będzie szukał oszczędności. Już zredukowano kilka etatów, z etatem księgowej na czele. W gliwickiej części Domu będą pracowały zaledwie trzy osoby. Kierownictwo chce, by w gliwickiej siedzibie znalazł się drugi najemca, co zmniejszy koszty utrzymania budynku.

Wznowione zostaną wszystkie prowadzone przez dom projekty - od spotkań w ramach cyklu "Historia lokalna" po pisanie nowej, polsko-niemiecko-czeskiej historii Śląska.

- Chcemy tak pracować i osiągać takie wyniki, żeby nikt nie mógł wątpić, iż Dom jest potrzebny i mniejszości, i większości, i polsko-niemieckiemu dialogowi
- zapowiada Ryszard Galla. - A jednocześnie planujemy zaoszczędzić jak najwięcej.

Nieoczekiwanie murem za utrzymaniem Domu stanął zarząd TSKN. Nie potwierdziły się przewidywania, że deficyt w kasie DWPN posłuży za rozpałkę do wojny między niedawnym liderem Henrykiem Krollem i jego zwolennikami w zarządzie a "młodymi" z Norbertem Raschem na czele.

Ku zaskoczeniu wszystkich pożyczka dla Domu została przegłosowana dość gładko. Ledwo przy trzech głosach wstrzymujących się. Henryk Kroll głosował za.

- Przygotowałem się dobrze do ewentualnej dyskusji - mówi Norbert Rasch - i byłem nawet trochę zdziwiony, że właściwie nie była potrzebna. Najwyraźniej członkowie zarządu uznali, że Dom ma nadal szansę przyczyniać się do poprawy polsko-niemieckich stosunków.

- Właśnie tak, niech Dom służy i nam, i relacjom polsko-niemieckim - dodaje Henryk Kroll. - Więc nie będziemy mu szkodzić. Moje relacje z Domem się zmieniały. Z jednej strony byłem jednym z ojców tego pomysłu, z drugiej bywałem mocno przeciwko. Dziś uważam, że zasługuje na pomoc. Mam, niestety, wrażenie, że organy ścigania na razie w tej sprawie działają wstrzemięźliwie i bez pośpiechu, czekam aż wreszcie przyspieszą.

W mniejszości nie brak głosów, że troska o to, by DWPN nie upadł, to tylko jeden z powodów zgody między "starymi" i "młodymi" w zarządzie, a Henryk Kroll poparł pożyczkę dla Domu w zamian za wystawienie go jako kandydata mniejszości do Parlamentu Europejskiego.

Zaprzeczają temu i dawny, i obecny lider mniejszości.
- Nigdy się z nikim nie układam, ani nie mam zwyczaju obiecywać czegokolwiek za doraźne poparcie - zapewnia Norbert Rasch. - A z panem Krollem przed głosowaniem w zarządzie w ogóle nie rozmawiałem.

- Gdyby moja kandydatura do Brukseli miała być ceną za poparcie dla Domu, to z góry dziękuję za takie desygnowanie do europarlamentu. Nie marnujmy przez niepotrzebne spory szansy na to, że Opolszczyzna może mieć dwóch europosłów.

Żadnych niespodzianek

Afera wokół Domu wypadła o tyle nie w porę, że wkrótce mniejszość czekają rozmowy ze stroną niemiecką na temat świeżych pieniędzy z budżetu Republiki Federalnej na funkcjonowanie mniejszości niemieckiej w Polsce. Zgodnie z obietnicą Berlina Niemcy powinni je otrzymać w roku 2011. Czy kradzież kilkuset tysięcy złotych utrudni te rozmowy?

- Jestem przekonany, że nie - uważa Norbert Rasch. - Po pierwsze dlatego, że dyrektor i zarząd Domu nie siedzą z założonymi rękami. Robią wszystko, by odzyskać stratę, i nie szukają na to pieniędzy ani w Warszawie, ani w Berlinie. Dom normalnie realizuje projekty. Po wtóre - nie doszło tam do żadnego marnotrawstwa, nie realizowano nietrafionych inwestycji. Nie ma powodu, by zaufanie do nas miało być mniejsze niż dotąd.

Za dalszym funkcjonowaniem Domu jest także konsul Niemiec w Opolu. - Oceniam bardzo pozytywnie to wszystko, co Dom zrobił w ciągu 10 lat swego istnienia. Mam nadzieję, że nowych niespodzianek w przyszłości już nie będzie - mówi Ludwig Neudorfer.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska