Dominika Kucharczyk - na szpilkach po koronę Miss Polski

fot. Archiwum prywatne
30 maja została wybrana Miss Opolszczyzny. W złotej syreniej sukni (prezent od taty), szytej w pośpiechu przez krawcową, bo kandydatka na królową piękności trochę się zagapiła, najpierw podbiła serca widzów, a potem jury konkursu.
30 maja została wybrana Miss Opolszczyzny. W złotej syreniej sukni (prezent od taty), szytej w pośpiechu przez krawcową, bo kandydatka na królową piękności trochę się zagapiła, najpierw podbiła serca widzów, a potem jury konkursu. fot. Daniel Polak
Dominika Kucharczyk z podopolskich Krzanowic dostała się do finału konkursu Miss Polonia. 24 października będzie walczyć o tytuł i koronę najpiękniejszej Polki.

Na ulicy nie sposób jej nie zauważyć. Blondynka, wielkie miodowe oczy, talia osy. 180 centymetrów wzrostu plus kilka centymetrów szpilki. - I tak jestem wyższa niż większość ludzi, więc tych parę centymetrów nie robi różnicy, ale za to jak pięknie nogi wyglądają w butach na obcasie! - uśmiecha się Dominika.

Jeden problem, z którym często borykają się na scenie misski, czyli wdzięczny krok na szpilkach, Miss Opolszczyzny ma z głowy. Ona tak chodzi na co dzień. - Jakie dłuuugie nogi! - to słyszy z męskich ust najczęściej. Innych komplementów woli nie powtarzać.

30 maja została wybrana Miss Opolszczyzny. W złotej syreniej sukni (prezent od taty), szytej w pośpiechu przez krawcową, bo kandydatka na królową piękności trochę się zagapiła, najpierw podbiła serca widzów, a potem jury konkursu. Kiedy usłyszała, że została miss publiczności, pomyślała z radością: super - i wystarczy. Nie mogła uwierzyć, że wygrała cały regionalny konkurs.

Że jest ładna, słyszała od dziecka. O, jaka śliczna blondyneczka! Sama uświadomiła to sobie gdzieś na początku liceum. Do tego czasu była chuda jak patyk, ubierała się jak chłopak - najchętniej w rzeczy luźne i wygodne, a jej największą pasją był sport.

Pewnego razu spojrzała w lustro i zobaczyła, że fajnie się zaokrągla, że z chłopczycy wykluwa się kobieta. Wybory miss lubiła oglądać w telewizji. Piękne stroje, scena, muzyka, sesje. - Ale fajnie! - myślała. Ale żeby ona sama miała spróbować, nigdy nie przyszło jej do głowy. Namówiły ją koleżanki z pracy. Pomyślała: czemu nie? A kiedy napomknęła o tym tacie, już nie było odwrotu.

Cała rodzina ją wspiera. Mama wymyśla stroje, tata wspomaga finansowo. Siostry - jedna z Hamburga, druga z Kolonii - specjalnie przyjechały na wybory Miss Opolszczyzny.

- Najpierw robiłam to dla rodziny, znajomych. Ich radość, zaangażowanie, entuzjazm były niesłychanie miłe. W pewnym momencie poczułam jednak, że zależy mi na tym także dla samej siebie - mówi Dominika.

Gęste sito piękności

Na ćwierćfinał konkursu, 7 lipca, przyjechało do Łodzi 108 pięknych dziewczyn z całej Polski. - Kiedy je zobaczyłam, powiedziałam: "Mamo, co ja tu robię? Wracamy!".

Ale oczywiście została, bo następna myśl była taka, że jak coś zaczęła, to musi skończyć. Nie spodoba się, to sami odeślą ją do domu, ale przynajmniej nie będzie sobie wyrzucała, że nie skorzystała z jakiejś szansy. Tak jak dwie koleżanki wicemisski z Opolszczyzny, które namawiała na wyjazd, nawet chciała zabrać samochodem rodziców do Łodzi, ale dziewczyny zrezygnowały.

Tych 108 pięknych panien musiało pokazać się w sukni wieczorowej, koktajlowej i stroju kąpielowym, ale nie tylko ładne buzie i zgrabne ciała się liczyły. To, co panny mają w głowach - też. Tego dziewczyny bały się najbardziej. Na rozmowę z 6-osobowym jury wchodziło się jak na egzamin. Najpierw krótka autoprezentacja - w języku obcym.

- Po niemiecku mówię tak jak po polsku, więc opowiedziałam, że pochodzę z podopolskich Krzanowic, mam 23 lata, pracuję w biurze podróży i zamierzam skończyć studia z dziedziny turystyki - mówi Dominika. Potem posypały się pytania - o pracę, zainteresowania, sposób spędzania wolnego czasu. - Byłam 54. w kolejności, dziewczyny z początku kolejki wychodziły przerażone. Kiedy jedną zapytano o barok, cała reszta na gwałt zaczęła przypominać sobie szkolne wiadomości na temat epok w literaturze i sztuce.

Po "egzaminie" miały tak ściśnięte stresem żołądki, że mało która tknęła coś z obficie zastawionych stołów, zanim ogłoszono werdykt, który wyłonił 34 uczestniczki półfinału.
- Wyczytano mnie jako dwudziestą. Nim usłyszałam swoje nazwisko, adrenalina mocno mi skoczyła - śmieje się Dominika.

Potem miała jeszcze dodatkową chwilę satysfakcji, gdy na charytatywnej aukcji (każda kandydatka miała przywieźć jakiś regionalny prezent) opolską ręcznie zdobioną porcelanę do najwyższej kwoty, tysiąca złotych, wywindowała sama prezes Biura Miss Polonia, Ewa Wierzbicka.

Mordercze próby

Na półfinał dziewczyny musiały przygotować cztery wyjścia (suknia wieczorowa, koktajlowa, strój kąpielowy oraz dżinsowa spódniczka plus T-shirt), nauczyć się choreografii, poruszania po scenie. Jedna choreografka była miła i łagodna, druga bez przerwy krzyczała, poganiała i gnębiła.

Dziewczyny wolały tę drugą, bo u niej była większa mobilizacja, szybciej wszystko szło. Do tego przymiarki kostiumów, makijaże, fryzury (i tak potem każda robiła poprawkę w toalecie). Po 10 godzinach - z przerwami na posiłki - padały na nos. Posiłki były dietetyczne - np. pierś kurczaka plus szpinak. Niektórym to nie wystarczało i wieczorem dojadały w fast foodach. Dominika, która unika takiego jedzenia, nie mogła uwierzyć, widząc rywalki w McDonaldzie.

- W dzień półfinału prawie nic nie jadłam, żeby mieć płaski brzuch na prezentację w kostiumie kąpielowym - mówi.

O przyjaźni nie ma mowy

- Co będzie, to będzie. Nie mam nic do stracenia, już przeżyłam cudowną przygodę i przyjmę każde jej zakończenie.
(fot. fot. Archiwum prywatne)

Misski nie przepadają za sobą. Na konkursie regionalnym jeszcze wszystko było okay. Dziewczyny poprawiały sobie ramiączka, sznurowały gorsety w sukniach, doradzały - np. żeby przykleić za duże klapiące czółenka taśmą do stóp. Nawet na występ Dominika pożyczyła rywalce różowy wisiorek, sama zadowalajęc się jedynie kolczykami z kompletu. Potem umawiały się na wspólne imprezy.

Na ćwierćfinale o takiej atmosferze nie było już mowy. Żadnych zwierzeń, rozmów, plotek, żartów. Od początku do końca ostra rywalizacja. Czasami wręcz śmieszna. Do Łodzi zjechały z wielkimi nadziejami i jeszcze większymi walizami. A w walizkach wszystko, co może się przydać do wygrania konkursu - od żelazka i prostownicy do włosów, po sztuczne rzęsy i tony ciuchów. Już na śniadanie schodziły w pełnym makijażu i włosach jak od fryzjera. Ciuchy zmieniały przy każdej okazji, żeby tylko lepiej wyglądać od rywalek.

- Na próby należało wziąć dres, więc schodzę ubrana sportowo, a tu rewia mody - śmieje się Dominika. - Dziewczyny wystroiły się po to, żeby się spocić.

I różne złośliwości, mniejsze lub większe, jedne rozmyślne, inne niby przypadkowe. Pierwszej nocy w hotelu Dominika jak długa wyłożyła się w łazience, nabijając sobie solidnego siniaka, bo koleżanka zachlapała posadzkę, wychodząc spod prysznica, i nie rzuciła na podłogę ręcznika.

Do jednej z prezentacji dziewczyny zakładały dżinsowe spódniczki i T-shirty. Blondynki - czarne, brunetki - białe. Potem choreografka powiedziała, że mogą zmienić kolor bluzek.

- Byłam u fryzjera, gdy przyszła jedna z dziewczyn i zabrała moją czarną M-kę, zostawiając swoją białą L-kę (czyli większą bluzkę). Odebrałam jej T-shirt, ale było mi nieprzyjemnie - wspomina nasza miss.

Trzeciego dnia wieczorem gala półfinałowa - po raz pierwszy na pięknej scenie. - Tym razem prawie się nie denerwowałam - mówi Dominika. - Uważałam, że dla mnie to już będzie koniec. Zaszłam wysoko, było fajnie, na nic więcej nie liczyłam. Tremę miałam tylko przed rozpoczęciem. Z chwilą gdy słyszę muzykę, wszystko mija.

Mama Dominiki mówi, że ona idzie jak burza. Lubi tańczyć (przez półtora roku trenowała taniec ludowy i towarzyski), ma wyczucie rytmu, świetnie czuje się na scenie - niestraszne jej nawet najbardziej strome schody i najwyższe szpilki. Cieszy ją, gdy publiczność bije brawo. Jest radosna, rozluźniona, uśmiechnięta.

Weszła do finałowej szesnastki. Za konkurentki będzie miała jeszcze dodatkowo trzy polskie piękności ze Szwecji, Australii i Litwy.

W drodze po koronę

4 października finalistki konkursu Miss Polonia wyjeżdżają na zgrupowanie do Tajlandii. - Pracuję w biurze podróży, ale na taki wyjazd nie mogłabym sobie pozwolić, więc już to jest dla mnie wielką nagrodą i przygodą życia - mówi Dominika.

O wygranej i nagrodach nawet nie myśli. Ucieszyłaby się z profesjonalnej sesji fotograficznej, chciałaby zostać modelką. Marzeniem jest dostanie się do finałowej piątki, ale wie, że będzie ciężko. Ewa Wierzbicka, szefowa konkursu, przyznaje, że w tym roku ma wyjątkowo dużo oszałamiająco pięknych kandydatek do tytułu Miss Polonia.

Dominika żyje jak zawsze. Cztery razy w tygodniu siłownia i fitness. Biega, ćwiczy. Bardzo dba o dietę - głównie warzywa i owoce, żadnych słodyczy i innych pustych kalorii. Po godzinie 18 już nie je. Pije wodę niegazowaną i soki. Częściej chodzi jedynie do kosmetyczki.

Jest przygotowana na porażkę. Widziała dziewczyny, które odpadały na kolejnych etapach. Podczas gdy zwyciężczynie w euforii pozowały do zdjęć i udzielały wywiadów, tamte znikały za sceną, szły do szatni, pakowały się i wracały do domu. Nikt ich nie żegnał.

- Co będzie, to będzie. Nie mam nic do stracenia, już przeżyłam cudowną przygodę i przyjmę każde jej zakończenie - mówi spokojnie. - Proszę jednak trzymać za mnie kciuki - zachęca.
Najurodziwsza Polka założy koronę królowej piękności 24 października wieczorem na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska