Dość wuefu

Juliusz Stecki

I. 23 marca 2001 roku na stadionie Ullevaal w Oslo. Mecz eliminacyjny do tegorocznych finałów piłkarskich mistrzostw świata. Do przerwy reprezentacja Polski wygrywa z norweską selekcją 2-0 także dzięki fantastycznie dobrej postawie naszego bramkarza Adama Matyska. Zdjęcie fotoreporterskie z tego meczu, zrobione od strony boiska, pokazuje jeszcze jedną skuteczną paradę polskiego bramkarza, a w jego tle za siatką bramki - podziwiających go kibiców norweskich, osłaniajacych oczy przed prosto świecącymi im w twarz promieniami słonecznymi daszkami czapek lub choćby własnych dłoni.
W 59. minucie Adam Matysek wspaniale broni strzał Norwega, ale oślepiony słońcem upada nieszczęśliwie na swój prawy bark. W chwilę potem - wykorzystując jego niedyspozycję - gospodarze strzelają pierwszego gola. Po kilku minutach kontuzjowanego Matyska zastępuje w bramce Jerzy Dudek. On też pojawia się na boisku bez czapeczki chroniącej przed słońcem. I zostaje za to ukarany. Puszcza piłkę do bramki. Jest już 2-2. I wtedy jeden z siedzących za "polską" bramką norweskich kibiców rzuca Dudkowi swoją czapkę. Chce mu pomóc, choć przecież doskonale wie, że bez przeciwsłonecznej osłony polski bramkarz łatwiej będzie mógł wpuścić potrzebne do zwycięstwa Norwegii gole.
Czapka pomaga. Jerzy Dudek gra teraz pewniej. Jego postawa uspokaja kolegów z drużyny. Dziesięć minut przed końcem meczu Bartosz Karwan zdobywa trzecią bramkę dla Polski. Białoczerwoni wygrywają 3-2. Jerzy Dudek rozpoczyna kolejny swój marsz do wielkiego futbolu. Jest pierwszym bramkarzem reprezentacji, wkrótce zostaje pierwszym bramkarzem sławnego angielskiego Liverpoolu.
Czy bezimienny norweski kibic wie, jak wiele mu wtedy w marcu pomógł swoim prezentem? Jerzy Dudek zdaje się nie doceniać pięknego gestu fair play Norwega, bo w kilku wywiadach powiada, że nie lubi grać w czapeczkach. Bo to mało profesjonalne...
II. Polski kibic widzi samych wrogów w przeciwnych jego drużynie zespołach. Polski kibic lży i obraża obcych, gdyby mógł - wdeptałby ich w ziemię, poniżył, rozszarpał, pobił.
Na dużych stadionach jest to trudne, w ciasnych polskich halach i salach dużo łatwiejsze. Wiedzą o tym doskonale siatkarze, piłkarze ręczni, koszykarze, zwłaszcza ci, którzy akurat nie grają i zajmują miejsca na ławkach dla zawodników rezerwowych. Lecą tam na nich nie tylko przekleństwa, ale i plwociny, śmieci i niedopałki, leje się na nich płyny, z najobrzydliwszymi włącznie. Gospodarze meczów nie widzą, a raczej nie chcą widzieć, jak w ich domu traktowani są ich goście.
Małpujemy także sportową Europę. Na meczach siatkówki czy koszykówki popisują się też kuso odziane panienki powiewające rytmicznie pękami jakichś kolorowych ozdób. Między ławkami dla sportowców przechadzają się wielkie klubowe maskotki w kostiumach niedźwiedzi, lwów czy tygrysów. Jedna z takich żywych maskotek z paszczy kostiumu pumy bluzgała karczemnymi epitetami na graczy zespołu przyjezdnego. Goście byli co najmniej obrażeni, gospodarze rżeli radosnym śmiechem. Po meczu starali się usprawiedliwić maskotkę siedemnastoma wiosnami życia wychowanka domu dziecka.
III. Polski kibic, także ten pamiętający, aby "dzień święty święcić", zapomina o tym jednak podczas niedzielnego meczu swojej ukochanej drużyny. Dla niego wtedy znienawidzonym wrogiem jest jej boiskowy rywal. Tego obcego należy więc zniszczyć. Wrzaskiem, przekleństwem, obrzuceniem błotem i nawet czymś gorszym. Zniszczyć bliźniego swego...
Polski kibic, zapytany, dlaczego to czyni - łaskawie odpowie w przystępstwie dobrego humoru, że ma do tego prawo, bo zapłacił za bilet wstępu na mecz. Kupił sobie prawo do obrażania innych czy do oglądania imprezy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska