Drugie wejście Wielkiego Lenia

Danuta Nowicka

Jest "Władca Pierścieni" po angielsku i polsku, jednotomowy i w trzytomowej edycji. W twardych i miękkich okładkach: z kadrami z filmu, z Breuglem, z romantycznymi ilustracjami Alana Lee. Ze złoceniami. Z pasemkami elfickiego pisma. W najwcześniejszym tłumaczeniu Marii Skibniewskiej, późniejszym - Jerzego Łozińskiego i ostatnim - Marii i Cezarego Frąców.
Wydawnictwa "Zysk i S-ka", "Muza", "Amber" pokusiły się także o przypomnienie "Hobbita", pierwszej książki "geniusza literackiego XX stulecia", niedokończonego "Silmalliriona" (wstępu do sagi o Pierścieniu), wydanie "Encyklopedii Śródziemia". Nowych fanów twórcy Śródziemia kusi pewno "Bestiariusz Tolkienowski" z przepychem ilustrowany przez Davida Daya, "Przewodnik po filmie" i "Postaci z filmu". A także płyta CD o kulisach jego realizacji.

Przy stole z nowościami w Galerii "Centrum" mama z córką buszują w poszukiwaniu "Władcy podziemi" w tłumaczenia Skibniewskiej. - Słusznie - zauważa Sebastian, sprzedawca - Łoziński właściwie napisał nową książkę, na dodatek pogubił się w zbyt daleko idących spolszczeniach. "Staje" wymienił na "mile", na dodatek źle je przeliczył, pozmieniał nazwiska... - Tu następuje ciąg dalszy listy dyskryminujących różnic.
I w Galerii, i w "Nowej" sprzedaż Tolkiena da się przełożyć na krzywą rosnącą. Zwraca uwagę równowaga kupujących - młodych i starszych (Harry Potter głównie cieszył dzieciarnię). "Władca..." awansował na hit sezonu. Mimo wysokiej ceny, od 39 po 120 zł. Kłania się przeszłość. Pierwsze, angielskie wydania też kosztowały słono.

J. R. R. Tolkienowi (1892 - 1973) przyczepiono etykietkę lenia. Sam o nią zadbał, męcząc się z "Silmarillionem" przez całe dorosłe życie. Rozpoczął w 1916, odpoczywał, szlifował. Zakończeniem zajął się, już po śmierci pisarza, jego syn, Christopher. Cóż to jednak za leń - perfekcjonista, który w wieku siedmiu lat znał podstawy łaciny i greki, zaś mając sześćdziesiąt posługiwał się, w mowie i piśmie, większością języków romańskich, walijskim, fińskim, islandzkim, niemieckim, staroniemieckim, gockim i kilkoma innymi?

Wedle Daniela Grotty, autora arcyciekawej biografii, dowcipy opowiadał po angielsku. I systematycznie je kładł. Grotta pisze: "nieodmiennie przekręcał pointę (lub nigdy do niej nie dochodził), połykał słowa lub wybuchał serdecznym śmiechem w połowie opowieści". Był niedościgłym erudytą. Na jego wykłady w Oxfordzie, przedtem i po tym jak objął stanowisko kierownika katedry języka i literatury angielskiej, waliły tłumy studentów i dziekani innych wydziałów. A przecież trzeba było niemało trudu, żeby zrozumieć, co mówi profesor. Także podczas konwersacji. Przywołajmy raz jeszcze Grottę: "Wypowiadał się cichym, pozbawionym akcentów głosem, nie zadając sobie trudu, by zważać na dykcję lub artykulację. Mamrotał nieustannie, a jego wymowa wydawała się zniekształcona nawet najbardziej uważnym słuchaczom. (...) Inny kłopot polegał na tym, że rzadko zdarzało mu się wyciągać fajkę z ust: to wzbogacało niezrozumiałe mamrotanie o odgłosy cmokania i ssania".

W młodości uchodził za nie byle przystojniaka. Zaś na starość wedle niektórych przypominał właściciela ziemskiego - przystojnego, z lekką nadwagą, o siwej czuprynie. A także - hobbita z "Władcy Pierścieni" - "uśmiechniętego, o jasnej, poczciwej twarzy, szerokiej, jasnookiej, rumianej i ustach zawsze gotowych do uśmiechu, jedzenia i picia". - Jestem w gruncie rzeczy hobbitem we wszystkim poza rozmiarami - powiedział kiedyś. Ubrany elegancko, w ozdobnej kamizelce, robił korzystne wrażenie na kobietach. Pozostał jednak wierny tej jednej jedynej. Gdy się poznali, Edith Mary miała 19, zaś on 16 lat. Pobrali się bodaj po dziewięciu, ponieważ opiekun, ojciec Morgan (Tolkien-dwunastolatek został pełnym sierotą) zabronił młodym spotkań. Żyli długo i szczęśliwie. Nigdy nie zmienili przyzwyczajeń ani przyjaciół. Dzięki "Władcy... zaczęli się tylko lepiej ubierać i na wakacje wyjeżdżać za granicę. Tolkien ze swoją nieco przesadną miłością do wnuków okazał się idealnym dziadkiem.

Po przeczytaniu rękopisu "Władcy Pierścieni" Rayner Urwin uznał, że otrzymał dzieło genialne, acz przeznaczone dla koneserów. Strata, z jaką musi się liczyć wydając je, obliczył, wyniesie jakieś tysiąc funtów. Zatelegrafował do ojca. Przepustką "Władcy..." do szerokiego świata stał się telegram: "Jeśli uważasz, że to dzieło genialne, pozwalam ci stracić ten tysiąc".
Dla zminimalizowania strat, wydawnictwo zdecydowało się podzielić powieść na trzy części i każdą wydać po pewnym czasie, zaś ewentualnymi zyskami w połowie podzielić się z autorem. Nietypowa umowa obróciła się w korzyść dla Tolkiena. Podczas gdy pierwsze wydanie wynosiło około 3 tys. egzemplarzy, kolejne sięgnęło 125 tysięcy. W krainie Śródziemia chcieli się znaleźć filolodzy, ale i zwykli śmiertelnicy. Z biegiem czasu okazało się, że bez znaczenia są bariery językowe, geograficzne i czasowe. Daniel Grotta ma na to gotowe wytłumaczenie: "Władca Pierścieni" budzi i zaspokaja tęsknotę za czasami, kiedy świat wydawał się odrobinę mniej skomplikowany".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska