Falck wyrzuca niepokornych pracowników

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Do pracy z dotychczasowego personelu prudnickiego pogotowia mogą wrócić tylko 22 osoby.
Do pracy z dotychczasowego personelu prudnickiego pogotowia mogą wrócić tylko 22 osoby.
Pracownicy pogotowia ratunkowego w Prudniku wycofali zbiorowe wypowiedzenia. Firma przyjęła z powrotem do pracy tylko część z nich.

Opinia

Opinia

Radosław Roszkowski, starosta prudnicki:

- Zadaniem starostwa jest zabezpieczenie pracy pogotowia ratunkowego dla mieszkańców. Nie mamy żadnych podstaw, aby ingerować w to, co dzieje się pomiędzy firmą medyczną a jej pracownikami, przynajmniej do czasu, kiedy usługa jest wykonywana. Możemy jedynie łagodzić konflikt i dlatego uczestniczyłem w czwartkowych rozmowach. Według prawa pracowniczego wycofanie wypowiedzenia umowy o pracę wymaga zgody dwóch stron, czyli pracownika i pracodawcy. W przypadku Prudnika składanie zbiorowych wypowiedzeń okazało się obosiecznym mieczem.

Dali się złapać w pułapkę. Jest mi bardzo przykro, że tak się stało, ale firma ma prawo, żeby tak postąpić - komentuje sytuację w prudnickim oddziale firmy Falck Waleria Dąbrowska, szefowa Solidarności w prudnickim szpitalu.

Równo dwa tygodnie temu 35 pracowników prudnickiego pogotowia, czyli praktycznie cały personel, złożyło wspólnie wypowiedzenia pracy. Ich termin mijał wczoraj w nocy. Pracownicy nie ukrywali, że chcą solidarnie wymusić na firmie Falck wyższe zarobki.

- W żadnym wypadku nie ma zagrożenia dla mieszkańców powiatu prudnickiego czy krapkowickiego - zapewniała prezes Falcka Krystyna Czajka - W przypadku rezygnacji z pracy części załogi firma skieruje na ich miejsce innych. Nie jest to sytuacja niezwykła. Pracownicy mają prawo do używania wszelkich dostępnych argumentów.

W piśmie do nto prezes Katarzyna Czajka twierdziła też, że personel w Prudniku dostał ostatnio kilka podwyżek, średnio o 38 procent.

Załoga była solidarna w swoich żądaniach aż do ubiegłego czwartku. Dyrekcja regionalna z Katowic przyjechała do Prudnika z zapowiedzią wypłacenia dodatków wysokości 15 i 30 procent dla kierowców i pielęgniarzy w zespołach wyjazdowych. Padły też obietnice, że osoby pracujące ponad 3 lata mogą liczyć na umowy bezterminowe, a pewne podwyżki są planowane na przyszły rok. Dyrektor Beata Gąsior odmówiła jednak zapewnienia, że wszyscy pracownicy będą mogli wrócić do pracy, a firma anuluje ich wypowiedzenia. Po kilku godzinach nerwowych rozmów, mimo braku gwarancji potraktowania wszystkich jednakowo, cała załoga zdecydowała się jednak pisemnie oświadczyć, że wycofują się z wypowiedzeń.
Wczoraj na drzwiach siedziby prudnickiego pogotowia zawisła lista tylko 22 pracowników, którzy wracają do pracy. Co do pozostałych dyrektor Beata Gąsior stwierdziła tylko, że zastanowi się w najbliższych dniach, czy mogą wrócić.
- Pani dyrektor jest mistrzem w prowadzeniu negocjacji - komentuje jeden z pracowników. - Ponieśliśmy totalną klęskę. Ja jestem na liście zatrudnionych, ale nie wiem, jak spojrzeć w oczy moim kolegom.
- Nie mam już żadnej nadziei. Szukam sobie nowej pracy - komentuje inna osoba. - Zwolniono ludzi niewygodnych. Do kolegów mam żal, choć mieli dobre intencje i myśleli, że wszyscy wrócimy do pracy.
Dyrektor Beata Gąsior była dla nas wczoraj niedostępna. Nie odpowiedziała na prośbę o kontakt. W wypowiedzi dla lokalnego tygodnika stwierdziła, że do pracy wrócą osoby kompetentne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska