Figury i figurki pana Jerzego

Danuta Nowicka
Święty Krzysztof przyjechał z jednej z podopolskich wiosek. Ma dwie prawe ręce, palce sięgające nadgarstków i twarz bez wyrazu.

Mimo to zaskarbił sobie sympatię. - Nieraz zdarza się, że początkowo trudno nam zaakceptować jakąś nieporadnie wykonaną rzeźbę - mówi Jerzy Piechnik, właściciel Pracowni Rzemiosła Artystycznego w Opolu - ale po dłuższym obcowaniu żałujemy, kiedy trzeba się rozstać.
Liczba mnoga odnosi się do prawej ręki pana Jerzego, jego żony Ireny, a także do córek. Starsza właśnie nakłada szlagmetal na rąbek szaty św. Józefa, który dzisiaj o osiemnastej musi wrócić na Katedralną. Agnieszka w tym roku podejmie studia na wydziale wzornictwa przemysłowego wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych i rodzice martwią się, jak sobie poradzą. Tym bardziej że młodszą, Małgosię, pociąga bankowość. Na syna też nie mogą liczyć: Wojtek jest jeszcze uczniem.
Jerzy i Irena
ukończyli liceum plastyczne. On do Opola przyjechał z Kieleckiego, gdzie pacykował, czym popadło, stodołę i dom dziadków, ona - z Prudnika; jako dziecko, pod stołem, zamalowywała kilogramy papieru. W szkole średniej pogłębili znajomość ze sztuką nie tylko przez duże "S".
- Wtedy handel nie oferował tyle, co dzisiaj - przypomina ona - i żeby oryginalnie wyglądać, z koleżankami szyłyśmy wszystko, poza bielizną. - Kiedy w modę weszły dzwony, nie do kupienia w żadnym sklepie, sprułem dwie pary starych spodni, żeby uszyć jedne - rewanżuje się on. Do dziś zachował cokolwiek już odkształconą maskotkę, prezent od żony, wydziergany na szydełku, zaś dzieci bawiły się przytulankami domowej roboty.
Podobieństwo zainteresowań sprowadziło Piechników (na tym etapie dzielili już nazwisko) do teatru, do pracowni modelarskiej. Najpierw jego. Jeszcze za czasów dyrektora Bohdana Hussakowskiego. Nigdy potem w teatrze nie panowała tak rodzinna atmosfera...
Najprościej rzecz
ujmując, modelator
to ktoś, kto projekty scenografa przekuwa w rekwizyty, zdarza się także, że kreuje szerzej rozumianą rzeczywistość sceniczną. Sprawia, że miecz, którym aktor godzi w aktora, ocieka krwią (np. dzięki wmontowanemu gumowemu zbiorniczkowi z farbą lub tuszem), serce pulsuje na tacy (w ruch wprowadza je gruszka do... lewatywy), papierowej kaczce unoszącej się nad wodą poruszają się skrzydła (tajemnica w lince, za pomocą której równocześnie posuwa się ptaka). Prosty stół to zadanie dla teatralnego stolarza, ale kiedy potrzebny jest barokowy czy secesyjny, do głosu dochodzi modelator-snycerz. Wie, jak postępować z drewnem, gipsem, syntetycznymi piankami, zna się na papier máché. Podpowiada aktorowi, co powinien zrobić, by karty rozwinąć w wachlarz, w myśl wskazań scenografa sprawić, by na scenie zakwitły kwiaty czy wyrósł las.
- Współczuję ludziom, którzy całe życie muszą robić to, czego nie lubią. Mam to szczęście, że zawsze zajmowałem się i zajmuję się tym, co mi odpowiada - zapewnia Piechnik.
Co więc sprawiło, że po piętnastu latach porzucił teatr i
urządził własną
pracownię...
Jak nietrudno się domyśleć, chęć usamodzielnienia się a i perspektywa lepszych zarobków jest wciąż nieosiągalna (- Nie można wszystkiego posiąść od razu, tym bardziej gdy zaczynało się od zera - tłumaczy pani Irena). Przy czym nigdy nie narzekał, a i dzisiaj nie narzeka na brak zajęć. Potwierdza to sytuacja przy Sandomierskiej: oczekujące właściciela trzy świeżo polichromowane święte Anny, już wyzłocony święty Józef, który trafił tu razem z figurą Matki Boskiej, zaś na pełną konserwację z rekonstrukcją włącznie - stare ramy. Można obejrzeć modele i gotowe, odlane przez Wiktora Halupczoka medale dla uczczenia rozmaitych okrągłych rocznic, uformowaną - według projektu Bolesława Polnara - Złotą Spinkę NTO, statuetkę Kazimierza Wielkiego dla honorowych obywateli Grybowa, szkic pamiątkowego dzwonka, sporządzony na podstawie autentycznego "dzwonu ósmej godziny" (kilkaset lat temu codziennie o tej porze bił w Głogówku ofiarom zarazy), zdjęcie modelu latarnika naturalnej wielkości z tyczką do zapalania gazowych latarń, człowieka pierwotnego, tłukącego kostkę brukową - dla jej rozreklamowania, a także, między innymi, dwie śliczne marionetki, czyli
"figurki pana Gracjana"
- To była istna biżuteria scenograficzna - ocenia Alfreda, Mariannę i wszystkie pozostałe realizacje do telewizyjnego spektaklu autor scenografii, Andrzej Czyczyło.
Głównym bohaterem sztuki Żywii Bonawentury Karasińskiej-Fluks, kreowanym przez Franciszka Pieczkę, jest Gracjan Lepianko, postać wzorowana na autentycznej. Tyle że prawdziwy potrafił idealnie sklejać cenną porcelanę, zaś telewizyjny nawet serce. Poeta ozdrowieniec w rewanżu za życie zaczarował mistrzowi mieszkanie. Fakt, że stół zmieniał się w mostek, biurko w muszlę, że po wodzie płynęła gondola, zaś w ogrodzie bujała się rokokowa huśtawka, wymagał od modelatorów nie tylko szczególnych umiejętności, ale i benedyktyńskiej cierpliwości. - Całe studio wyłożyliśmy folią i upozorowaliśmy krajobraz - wspomina Jerzy Piechnik. - Potrzebny był piasek, woda, kamienie. Na pierwszym planie "wyrosły" żywe chaszcze. Wykonaliśmy filiżankę wielkości pokoju, a do niej półtorametrową łyżeczkę.
Nic wielkiego w zestawieniu z faktem, że w pewnym momencie z wazy musiały wyjść malowane smoki, w związku z czym oprócz malowanych trzeba było stworzyć trójwymiarowych dublerów. Kopie z czempurytami, czyli z ujęciami, którymi porusza się lalki, miały także figurki z miśnieńskiej porcelany, Albert i Marianna. Plany mieszały się, harmonijnie przechodziły jeden w drugi, w studio poza scenografem przez tydzień musieli czuwać modelatorzy.
W stworzeniu marionetek Irenie Piechnik bardzo przydały się doświadczenia wyniesione z teatru lalek, poprzedzone szyciem garderoby jeszcze w liceum. Podczas gdy mąż wymodelował lalki z lipowego drewna, ona nie tylko stylowo je ubrała, ale i zadbała o fryzury. Do dzisiaj Marianna z blond lokami, kręconymi na zapałki i utrwalonymi butaprenem wygląda jak prosto od fryzjera.
Poza wieloma zleceniami teatralnymi wyjątkowo miłymi byłym pracownikom teatru, Piechnikowie często otrzymują kościelne. Do wykonania jest a to płaskorzeźba do Katynia, a to brakujący fragment ołtarzowej snycerki, a to figura Chrystusa Zmartwychwstałego przeznaczona do kościoła seminaryjnego w Opolu.
- Ksiądz Glaeser jako wzór dostarczył nam zdjęcie rzeźby Chrystusa tak zmaltretowanego i wychudzonego, że nie wyobrażałem sobie, by ludzie mogli się do niego modlić - wspomina pan Jerzy. - Przekonałem księdza dyrektora do naszej wizji. Nareszcie mogliśmy zrobić coś własnego...
Prace zajęły cztery miesiące. Dziś przy Plebiscytowej można oglądać oryginalną figurę Ukrzyżowanego, promieniującego siłą i życiem.
Do pracowni Piechników, ukrytej wśród hurtowni, ludzie często przynoszą rozmaite drobiazgi.
- Z powodzeniem mogliby je naprawić czy skleić w domu - zauważa pan Jerzy - ale widać nie wierzą swoim umiejętnościom. Ponieważ obserwujemy, jaką wagę przywiązują do tych przedmiotów, jak są z nimi zżyci, nie potrafimy odmówić, choć w kolejce czekają poważniejsze prace.
- I choć, prawdę mówiąc, wolelibyśmy się na nich skoncentrować - uzupełnia żona.
Piechnikowie uważają, że pracowni rzemiosła artystycznego podobnych do ich własnej powinno być więcej, "by nasze mieszkania stały się piękniejsze i miały duszę".
Rodzinna firma nie boi się konkurencji. Ba, nie dba o reklamę. Przy Sandomierskiej nie stanęła bodaj najmniejsza tablica informująca, jak do niej trafić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska