Gustaw z opolskim rodowodem

Redakcja
Z Jakubem Przebindowskim rozmawia Danuta Nowicka

- Choć z pochodzenia opolanin, w tym mieście na scenie pojawi się pan po raz pierwszy. Konkursowo.
- To wszystko prawda i bardzo się cieszę.

- To podwójny opolski debiut, ponieważ w "Ślubach panieńskich" w reżyserii Ireneusza Janiszewskiego, wystawianych przez Teatr Nowy, wystąpi pan jako aktor i jako kompozytor. Gustaw to dowód, że wymknął się pan już klasyfikacji, wedle której Jakub Przebindowski jest idealnym wykonawcą ról młodych inteligentów.
- Wizerunki się zmieniają z roku na rok. Wedle jednych reżyserów uosabiam typ inteligencki, wedle innych - amanta, a dla pozostałych - osoby wesołej lub smutnej, zdolnej do zdrad i fałszu. Gustaw to fajna rola: mężczyzny młodego, używającego życia, nagle zakochującego się w wiejskiej dziewczynie. I tu całe perypetie. Wolałbym o nich nie opowiadać, żeby nie psuć zabawy tym, którzy przyjdą do teatru.

- Czym pana Gustaw wyróżnia się na tle całego zastępu fredrowskich bohaterów o tym imieniu?
- Oczywiście zawarłem w nim cząstkę samego siebie. Co do reszty... Nie sugerujmy niczego przyszłym widzom.

- Rola kompozytora to coś nowego?
- W Opolu ukończyłem średnią szkołę muzyczną i w szkole teatralnej, zupełnie niezależnie od aktorstwa, zajmowałem się aranżacją i opracowaniami muzycznymi, co ośmieliło mnie do podjęcia samodzielnych prób pisania muzyki i zaowocowało w przypadku "Rzeźni" w Teatrze Słowackiego w Krakowie, łódzkich "Ślubów panieńskich" i przedstawienia telewizyjnego Grzegorza Jarzyny, opartego na "Historii" Gombrowicza. Poza tym moje piosenki i aranżacje wykonywali aktorzy uczestniczący w przeglądach piosenki aktorskiej, zaś pod koniec listopada w Łodzi odbyła się premiera spektaklu, na który złożyły się wyłącznie moje kompozycje. Tak więc muzyka to może nie najważniejsza, ale dla mnie istotna sfera działalności.

- Do Opola wraca pan jako wykonawca wielu ról w spektaklach i filmach znanych reżyserów, od Wajdy począwszy. Proszę przypomnieć swoje "udziały" od czasu, kiedy zniknął nam pan z oczu.
- Rzeczywiście był Wajda w filmie i w telewizji, seriale "Miasteczko" i "Na dobre i na złe", zaś przede wszystkim praca w teatrach krakowskim i łódzkim, którą najbardziej sobie cenię. W Teatrze Stu - udział w realizacji "Ich czworo" w reżyserii Stanisława Banasia w doborowej obsadzie, a także w słynnym "Hamlecie" Krzysztofa Jasińskiego. W "Nowym" gram w zdobywającej ogromne laury "Śnie Pluskwy" Tadeusza Słobodzianka w reżyserii Kazimierza Dejmka, w "Królu Lirze" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego i w wielu innych przedstawieniach. Tyle mogę o sobie powiedzieć.

- Choćby ta lista zaprzecza stereotypowym wyobrażeniom o możliwościach absolwentów polskich szkół teatralnych, nawet tych szczególnie utalentowanych. Możliwościach ograniczonych zaniedbaniami w sferze kultury.
- Widać miałem jakiś łut szczęścia, bo rzeczywiście bardzo trudno jest w moim zawodzie, zresztą, jak ostatnio wykazują statystyki, nie tylko w moim, o stałą pracę. Bardzo trudno przy dużej konkurencji otrzymać rolę w serialu telewizyjnym. Są jednak aktorzy bardziej zajęci. Trzeba także pamiętać, że lista moich ról rozkłada się na pięć lat pracy w teatrze, a właściwie jeszcze więcej, bo miałem to szczęście, że startowałem już w trakcie studiów.

- Jakie są pana nadzieje i plany?
- Zwykle aktorzy, jeśli postawi się im pytanie o plany, odpowiadają, że wolą nie mówić, żeby nie zapeszać. Uważałem, że to czysta kokieteria, do momentu, kiedy powiedziałem dziennikarzowi o swoim spodziewanym udziale w dużej produkcji, o swojej głównej roli, która do tej pory nie doszła do skutku. Więc niech te plany pozostaną tajemnicą do czasu, nim się dostatecznie wyklarują.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska