Idź na swoje

Maria Szylska
Sprzątaczki, kierowcy, panie kasjerki masowo zakładają jednoosobowe firmy. Oznaka przedsiębiorczości? Raczej życiowa konieczność.

NISKA SKŁADKA, NISKA EMERYTURA
Osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą płacą według najniższej składki ubezpieczeniowej (za styczeń - luty 2002):
- 239,78 zł - ubezpieczenie emerytalne;
- 159,69 zł - ubezpieczenie rentowe;
- 30,10 - ubezpieczenie chorobowe
- 19,90 zł - ubezpieczenie wypadkowe.
Składka na ubezpieczenie zdrowotne za styczeń, luty 2002 nie może być niższa niż 95,20 zł, a składka na fundusz pracy wynosi 30,10 zł. W sumie niecałe 600 zł. (574,77 zł). Do tego dochodzi podatek.
Według prezesa ZUS, Aleksandry Wiktorow, aż 95 proc. prowadzących działalność gospodarczą płaci składki tylko od dochodu deklarowanego. Mała składka oznacza mniejszą emeryturę. Mało kto ubezpiecza się też dodatkowo w funduszach ubezpieczeniowych od ryzyka wypadku. Ewentualna renta może więc mieć tylko symboliczny wymiar.

PÓŁTORA MILIONA "SAMODZIELNYCH"
Jak podała "Gazeta Prawna", liczba osób prowadzących działalność na własny rachunek sięga już 1,5 mln osób i wciąż rośnie. Byłoby to pozytywne zjawisko, gdyby nie fakt, że do rejestrowania nowych firm często dochodzi pod przymusem. Coraz więcej pracodawców, zamiast zatrudniać pracowników na etat, woli podpisywać umowy z jednoosobowymi podmiotami gospodarczymi, co potocznie nazywa się samozatrudnieniem.

PANOWIE, JEDZIEMY NA JEDNYM WÓZKU
Właściciel średniej wielkości firmy budowlanej w Opolu (proszący o zachowanie anonimowości):
- Do niedawna zatrudniałem około trzydziestu pracowników. Większość nauczyło się fachu w mojej firmie. Wielu z nich to znakomici fachowcy, żal byłoby mi ich stracić. Jesienią ubiegłego roku, kiedy zleceń było niewiele, powiedziałem: "Panowie, jeśli firma ma przetrwać, musicie założyć własną działalność gospodarczą. Inaczej koszty nas zjedzą. Jedziemy na jednym wózku. Nie będzie zleceń, nie będzie pieniędzy".
Koszty utrzymania na etacie trzydziestu ludzi pochłaniają miesięcznie - z bhp, ubraniami, rozmaitymi funduszami socjalnymi - około 30 tysięcy złotych. Żeby je zdobyć, firma musiałaby mieć miesięcznie od 200 do 300 tysięcy złotych przerobu. A to jest bardzo trudne.
Ludzie bali się rejestrować własne firmy, nie wiedzieli, czy sobie poradzą z rozliczeniami podatkowymi. Robi to - za niewielką opłatą - księgowa firmy. Ja staram się zdobywać zlecenia na prace. Pieniądze nie wpływają regularnie, bo roboty kończy się przecież w różnym czasie, poza tym na zapłacenie faktur trzeba nieraz czekać kilka miesięcy. Dla budżetów domowych nie jest to dobra sytuacja, bo nie wiadomo, jak planować wydatki. Staram się, żeby pracujący u mnie ludzie nie zostawali bez środków do życia. Wypłacam im zaliczki. Albo otwarcie mówię: "Mam dzisiaj tyle pieniędzy. Teraz płacę jednemu, za trzy dni dostanie drugi".

W jednej z opolskich firm budowlanych pracownikom obsługującym wózki widłowe szefostwo firmy złożyło propozycję nie do odrzucenia: mają stać się samodzielnymi podmiotami gospodarczymi albo pożegnają się na zawsze z firmą, bo ta poszukuje oszczędności. Ludzie z dnia na dzień stali się "przedsiębiorcami". Zatrudniają samych siebie. Robią to samo co dotychczas, tyle że na własny rachunek, no i sami regulują składki.

Przedsiębiorca z przymusu
Propozycję usamodzielnienia się otrzymały niedawno kasjerki całodobowej sieci stacji benzynowych. Sieć ma z głowy urlopy, nie musi płacić za godziny nocne, nie ma limitów czasu pracy, odpadły składki ubezpieczeniowe. Czysty zysk.
- Obawiam się, że taki sposób zatrudniania może stać się praktyką. Trzeba przecież z czegoś żyć, więc ludzie przystają na tego rodzaju propozycje. Od strony cywilnoprawnej wszystko jest w porządku. Nikt ich przecież do zawierania umów nie przymusza. Tylko co to za samodzielność czy przedsiębiorczość? Najczęściej jej przejawem jest to, że człowiek teraz tyra po dwadzieścia godzin na dobę. Kasy ze stacji benzynowej przecież nie zabierze ani nie będzie zbierał pieniędzy na rogu ulicy, dalej jest przywiązany do swego miejsca pracy - zauważa Roman Zemanek, specjalista ds. prawnych Okręgowego Inspektoratu Pracy w Opolu.
Teresa Rynkiewicz, zastępca OIP, dodaje, że jeśli samozatrudnienie odbywa się na racjonalnych zasadach, wyzwala czyjąś inicjatywę, to tylko przyklasnąć.
- Bywa - mówi - że ten dawny pracodawca staje się wsparciem dla takich jednoosobowych firm. Ma lepsze kontakty, szuka zleceń, organizuje pracę. Gorzej, gdy taka samodzielność wymuszona jest prawami rynku.
Andrzej M. przez wiele lat był kierowcą w dużej spółce akcyjnej, mającej centralę w Warszawie. Potem spółka zaczęła szukać oszczędności, na pierwszy ogień poszli kierowcy.
- Założyłem własną firmę. Na razie nie jest źle. Dalej wożę ludzi i sprzęt. Spółka pokrywa wszystkie koszty napraw i przeglądów, mnie płaci stawkę godzinową. Dotąd nie miałem kłopotów, by zebrać pieniądze na wszystkie płatności związane z ZUS i podatkiem. Urlop to moja strata. Nie pracuję, nie zarabiam. Czy się boję? Oczywiście, jak każdy. Dzisiaj mam zlecenia, jutro mogę ich nie mieć - mówi.
Andrzej M. płaci co miesiąc najniższą składkę ZUS (600 złotych, niezależnie od tego, ile zarobi) oraz około stu złotych podatku ustalanego raz w roku przez urząd skarbowy.

Eksperyment się udał
Michał Głowacki sprywatyzował się w 1991 roku, kiedy Spółdzielnia Mieszkaniowa im. ZWM w Opolu rozstawała się z dźwigowymi, sprzątaczkami, konserwatorami.
- Moja historia jest trochę nietypowa. Zamiast zakładać jednoosobowe firmy, założyliśmy z kilkoma kolegami spółkę cywilną. Spółdzielnia zobowiązała się, że przez dwa lata będzie nam zlecała usługi konserwatorskie. Po dwóch latach okazało się, że eksperyment się udał. Lokatorzy są zadowoleni, współpracujemy więc ze spółdzielnią nadal. W tej chwili na rzecz spółki pracuje jedenaście osób. Część na etatach, część w ramach własnej działalności - mówi.
Adam Jaroch, członek Zarządu Spółdzielni Mieszkaniowej im. ZWM, potwierdza, że w latach dziewięćdziesiątych spółdzielnia rozstała się z dużą grupą pracowników.
- Zaproponowaliśmy im, by się sprywatyzowali. Nie ukrywam, że chcieliśmy zmniejszyć zatrudnienie i obniżyć koszty. Zatrudnialiśmy wówczas 200 osób, dzisiaj jest 86. Wiem, że część dawnych pracowników przeszła różne koleje losu, ale akurat ze spółek, które wówczas powstały, jesteśmy zadowoleni. Układ jest czysty: oni wykonują pracę, my im płacimy. Nie obchodzą nas sprawy bhp, zaopatrzenie, księgowość. Najważniejsze, że mieszkańcy przestali narzekać na jakość napraw.

Usługi drugiej potrzeby
Jerzy Stemplewski, fotoreporter, którego zdjęcia od wczesnych lat sześćdziesiątych ukazują się także na łamach naszej gazety, przez 22 lata pracował jako nauczyciel. Potem przez rok był etatowym fotoreporterem "Tygodnika Opolskiego", przez dwa lata na pół etatu zatrudniał go "Superexpress". Teraz pracuje na własny rachunek.
- Te etatowe pieniądze nigdy nie były zbyt wielkie, ale były. Dawały poczucie bezpieczeństwa, może nawet cenniejsze niż otrzymywane pieniądze - uważa.
Stemplewskiemu w utrzymaniu się na rynku pomagają dobra opinia i kontakty. Jest dyspozycyjny, chętny, nie nawala, zna świetnie teren. Współpracuje z gazetami, jest od kilku lat nadwornym fotografem urzędu marszałkowskiego, robi zdjęcia pocztówkowe i do folderów reklamowych. Od czasu do czasu narzeka.
- Recesję w tej sferze usług czuje się bardzo mocno. Zdjęcia, czy w ogóle reklama, nie są usługami pierwszej potrzeby. Jeśli ludzie z czegoś rezygnują, to właśnie z takich usług. Bywa więc, że lekko nie jest - mówi.

Agent na swoim
Wszyscy agenci firm ubezpieczeniowych prowadzą własną działalność gospodarczą. Jest to jeden z warunków współpracy z towarzystwami, ale nie jedyny. Urszula Ciołeszyńska, szefowa opolskiego oddziału TU Allianz Życie Polska SA, wyjaśnia, że nim firma zechce się związać z nowym człowiekiem, najpierw musi on przejść 150-godzinne szkolenie, otrzymać licencję Urzędu Nadzoru nad Ubezpieczeniami, a dopiero potem rejestruje w urzędzie miejskim własną działalność gospodarczą.
- Nie chcemy, by do zawodu trafiali ludzie przypadkowi. Od nowego roku rygory będą jeszcze większe - zamiast wpisu do rejestru działalności gospodarczej agenci będą wpisywani w rejestry sądowe - informuje.
Joanna Sochacka w zawodowym życiu zaledwie półtora roku była zatrudniona na etacie. Pracowała wówczas w zakładzie rehabilitacji na opolskiej pływalni.
- Ludzi dzielę na tych, którzy potrzebują poczucia bezpieczeństwa, oraz tych, którzy wolą wziąć los w swoje ręce. Ja akurat należę do tej drugiej grupy - mówi.
Przez krótki czas pani Joanna, w ramach własnej działalności, prowadziła sklep odzieżowy jednej z austriackich firm. Szybko doszła do wniosku, że nie jest to szczytem jej marzeń. Do Allianza trafiła za namową znajomych. Pracuje czwarty rok.
- Rotacja w zawodzie agenta ubezpieczeniowego jest ogromna. Trzeba mieć dużą determinację i odporność psychiczną, by podołać obowiązkom. Pracuję po 10 - 12 godzin, ale taki jest mój wybór. Oczywiście, cierpi na tym życie rodzinne. Mimo to nigdy na etat nie wróciłabym - zastrzega.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska