Idzie nowy trynd

Mirosław Olszewski [email protected]
Czy my, konsumenci, jesteśmy takimi idiotami, za jakich nas mają twórcy reklam, czy też oni głupkami, za to niezmiernie cwanymi?

W telewizyjnych reklamach margaryny rodzina, zanim siądzie przy ogrodowym stole wśród zieleni, by delektować się jej smakiem, wcześniej odbywa wycieczkę na rowerach górskich. Zmartwieniem starszej pani najczęściej bywa to, że po partii golfa plecy ją bolą. Dylemat kotka i jego pani jest taki, że nie wiadomo, jaką karmę mu wybrać - z kurczakami czy wołowiną.
W świecie reklam gospodynie domowe w kosmicznych kuchniach dokonują wyborów tej jednej jedynej przyprawy, by z obiadu uczynić smakową etiudę. Potem biegną do kosmetyczki, by pieścić swe włosy i skórę najnowszymi specyfikami. Przemierzają salony w poszukiwaniu stylowych mebli do domu nad jeziorem. Płacą kartą, nie brudząc wypielęgnowanych dłoni banknotami. Ich mężowie o zdecydowanie zarysowanych szczękach wznoszą tymczasem szklane domy, zrelaksowani piją herbatę, z uśmiechem lokują pieniądze w funduszach, by na emeryturze latać na safari. Dzieci zaś, jeśli w spodniach z krokiem na wysokości kolan nie śmigają akurat na deskorolkach, siedzą w internecie, skąd czerpią wiedzę, by w przyszłości też być takimi słodkimi, zrelaksowanymi palantami jak ich starzy.
Większość reklam to zwykłe kopie zachodnich produkcji z byle jak podłożonym dubbingiem. Wystarczy przyjrzeć się ruchom ust aktorów. Całość wygląda jak telewizyjne produkcje kabaretowe dla idiotów, w których pod żałosne dowcipasy podkładane są żywiołowe wybuchy śmiechu wziętej z jakiejś innej produkcji widowni. Całość przypomina pisma kolorowe najniższego lotu, które z zadęciem opisują niewiarygodne jakoby przygody pani K. z Rzeszowskiego, podczas gdy tak naprawdę ta pani nie istnieje, a twarzy do zdjęcia ilustrującego jej przypadki użyczyła jakaś Francuzka, nie żyjąca zresztą od dwunastu lat.
W czasach PRL, gdy w filmie potrzebowano perspektywy dostatnio wyglądającej ulicy, zawsze był to warszawski Nowy Świat. Statyści przechadzali się dostojnie, a w dyskretnie zarysowanych tłach co rusz błyskały oświetlone witryny sklepowe pełne dóbr wszelakich. Ulicami śmigały wypucowane warszawy, a o wielkomiejskim sznycie zaświadczały co chwilę przejeżdżające tramwaje
Jak w reklamach dzisiejszych, w peerelowskich produkcjach zawsze świeciło słońce, ludzie sprawnie posługiwali się sztućcami, mieli wypielęgnowane fryzury, paznokcie, a głowy przepełnione radością i optymizmem. Nie dotyczyło to jedynie czarnych charakterów typu bumelant, badylarz, prywatny ginekolog, przedwojenny arystokrata i im podobne śmiecie.
Chcę powiedzieć, że w dzisiejszej reklamie powielane są te same chwyty i stereotypy, jakie rządziły twórcami peerelowskich seriali o panu Anatolu. Zmieniły się jedynie gadżety - zamiast "kaszanki dla ludności" dziś reklamuje się inteligentne jakoby proszki do prania. I adresaci są wciąż ci sami: wtedy peerelowski motłoch - dziś amatorzy żałosnych popisów Cezarego Pazury w serialach.
Rodzi się jednak ruch opozycyjny, proszę państwa! Otóż dowiedziałem się, że niebawem "trendy" polegać będzie na nienoszeniu niczego, co markowe, nieużywaniu niczego, co zachwalają w reklamach. Ponieważ współczesne "spoty" bardzo już dojadły mojemu poczuciu estetyki, a i okradły z kilku zwojów mózgowych, chętnie jako człowiek mściwy zobaczę, jak twórcy reklam przymierają głodem, prosząc na rogach ulic o wsparcie.
Bonusem będzie oglądanie filmów bez irytujących przerw.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska