Kamienica mieszczańska w Opolu - dom z innej epoki

fot. Mariusz Jarzombek
Leciwe przedmioty, bibeloty nadają smak starym wnętrzom.
Leciwe przedmioty, bibeloty nadają smak starym wnętrzom. fot. Mariusz Jarzombek
Szary miś i uśmiechnięta lalka nie wyglądają na zabytki. Ale w sumie liczą już sobie ponad 130 lat. Nie ma tygodnia, by opolanie nie przynieśli czegoś do kamienicy-muzeum przy ul. Świętego Wojciecha.

Miś i lala należały do mieszkanki Zakrzowa. Gdyby nie miała do nich sentymentu, już dawno wyrzuciłaby je na śmietnik. Ale dziś zabawki uzupełniają wystrój kamienicy.

- Część tych rzeczy dostaliśmy w prezencie - opowiada Urszula Zajączkowska, dyrektor muzeum. - Lalka jest z lat 30., miś przyjechał do Opola z Norwegii w 1941 roku. Był prezentem dla córki od taty wracającego z wojska do domu na przepustkę.

To ledwie ułamek darów, jakie już otrzymaliśmy od opolan. Cieszą nas niezmiernie, bo to prezenty z serca. Najczęściej od ludzi, którzy już widzieli naszą kamienicę...

To się nie może udać

Wąski budynek przy ulicy Świętego Wojciecha z końca XIX wieku zachwycił opolan przed rokiem. To wówczas po raz pierwszy pokazano kamienicę mieszczańską, której pomysłodawczynią i realizatorką jest Urszula Zajączkowska.

Wchodząc do budynku - który przez wiele lat był tylko ruiną - przenosimy się niczym w wehikule czasu - do XIX i początków XX wieku. Możemy zobaczyć, jak wówczas żyli opolscy mieszczanie. Swoją niezwykłość kamienica zawdzięcza temu, że nie ma gablot, szyb ani sznurków oddzielających nas od eksponatów w tradycyjnych muzeach.

- Wchodzący mają się czuć jak w domu z epoki, i to w takim, z którego przed minutą wyszli właściciele - opowiada Urszula Zajączkowska.

Ale nie wszyscy chcieli wierzyć, że ten eksperyment się uda. Pracownicy muzeum, którzy mieli pilnować mieszkań, sugerowali nawet, że czeka ich misja niemożliwa. A to dlatego, że eksponatów, bibelotów zwłaszcza, upilnować nie sposób.

- Były i takie głosy, że ludzie, będąc tak blisko wielu rzeczy, zwyczajnie je zniszczą
- wspomina Zajączkowska. - I ja miałam spore obawy. Tymczasem do tej pory ani jedna rzecz nam nie zginęła. Nie ma mowy także o jakichś zniszczeniach.

Odwrotnie - zwiedzający "kupili kamienicę" i chcą nam pomagać przy jej urządzaniu.
- Na każdy, nawet najmniejszy dar czekamy, wspaniale czuć, że ktoś akceptuje to, co robimy - mówi dyrektorka muzeum. - Poza tym, choć wielu może się to wydać dziwne, takie prozaiczne rzeczy jak np. rączka do przedwojennej spłuczki są niezwykle trudne do zdobycia, bo zazwyczaj kolekcjonuje się rzeczy cenne. Tymczasem nam trafiła się rączka wyprodukowana w dawnym Oppeln. Taka mała rzecz, a bardzo nas ucieszyła...

A może to jakaś magia?

Miś i lala mają razem ponad 130 lat. Miś przyjechał z Norwegii w 1941 roku. A pierwsza właścicielka lalki ma dziś grubo ponad 70 lat.
(fot. fot. Mariusz Jarzombek)

Trudno powiedzieć, dlaczego kamienica wywołuje taką reakcję. Ale musi mieć w sobie jakąś magię, bo najczęściej przynoszą do niej dary ludzi, którzy już tu byli. Ci, którzy słyszeli, jak na nocnym stoliku cichutko tyka budzik, a obok łóżka zasłane są białą pościelą czekającą na gospodarza. Albo też widzieli urocze kamienne klocki, którymi przed 100 laty bawiło się czyjeś dziecko. Magia autentycznych wnętrz może wiele tłumaczyć, ale jak wyjaśnić to, że opolanie włączyli się już w urządzanie mieszkań na długo przed ich pokazaniem?

- Jak tylko rozeszła się wieść, że robimy coś takiego, zewsząd odezwali się ludzie, którzy mieli coś do zaoferowania - opowiada Zajączkowska.

Jan Trzos podarował rysunek wykonany piórkiem i pokolorowany akwarelą w 1930 roku, a przedstawiający Zamek Piastowski od strony stawku Barlickiego. Jeszcze bardziej muzealników zadziwił nieżyjący już Edward Andrzej Kowalczyk, były opolski radny.

- Dostaliśmy od niego unikalną, drewnianą lodownię wyłożoną w środku blachą
- zachwyca się Urszula Zajączkowska. - Lodownia utrzymywała we wnętrzu niską temperaturę dzięki bryle lodu, który można było kupić w opolskim browarze. Ma dwa pojemniki: jeden na lód wkładany od góry, a drugi na żywność. Jest też kranik służący spuszczaniu topiącej się wody.

Tuż po otwarciu jedna z opolanek przyniosła do muzeum świetnie zachowany termometr kuchenny.
- Cenny, bo kupiony jeszcze w Oppeln i na dodatek ma z tyłu uwidocznioną datę zakupu - opowiada dyr. Zajączkowska. - Myślę, że wówczas pełniła ona rolę karty gwarancyjnej. Dziś wciąż działający, wzbogacił jedną z kuchni.

Miejsce bardzo osobiste

Do kamienicy ludzie przynoszą nie tylko sprzęty, ale osobiste pamiątki: zdjęcia rodzinne w secesyjnych, ozdobnych ramkach, obrazki z Pierwszej Komunii. Najnowszy nabytek to fotografie rodziny Okonów z Opola. Na jednej z nich
- pochodzącej z 1938 roku - malutki Winfrid Okon wychyla się z wózeczka, którego wygląd dziś wzbudziłby sensację na ulicy.

- Zdjęcia są dla nas podwójnie cenne - przyznaje Urszula Zajączkowska. - Opole jest miastem, w którym po wojnie ludność wymieniła się. Bardzo brakuje nam fotografii prywatnych. To wynika nie tylko z wojennej zawieruchy, ale też z faktu, że szczególnie przed I wojną światową robienie zdjęć rodzinnych nie było tak popularne jak obecnie. Niewiele osób miało aparaty, nie każdego było stać na skorzystanie z usług fotografa.

Z kolei dziś nie każdy chce pochwalić się tym, co podarował. Wielu ludzi przynosi unikatowe rzeczy, ale z zastrzeżeniem, że chcą pozostać anonimowi.
Tak było z uruchomieniem pięknego patefonu. Urządzenie - poruszane jeszcze za pomocą korbki - stoi w mieszkaniu międzywojennym. Ale choć konserwatorzy orzekli, że jest sprawne, to zagrać zwiedzającym nie mogło. Brakowało igieł, a kupić je do tak starego patefonu już nie sposób.

- Aż tu nagle w muzeum zjawiła się pani, która... wręczyła nam komplet oryginalnych igieł, a od innej osoby dostaliśmy przedwojenne płyty i teraz gramofon gra
- opowiada Urszula Zajączkowska.

Pewna opolanka podarowała oryginalne krzesło do maszyny Singer, inna osoba
- froterkę do podłóg. Darem są także talerze, firany i obrazki świętych, także przedwojenne weki i duża szafa.

- Dostaliśmy ją od wiceprezydenta miasta Janusza Kwiatkowskiego, swój wkład do kamienicy ma również prof. Stanisław Nicieja i Marek Świetlik, dyrektor wydziału w urzędzie wojewódzkim - wylicza dyr. Zajączkowska.

Ten ostatni przekazał do kamienicy m.in. obraz namalowany dla jego babci przez zakochanego w niej artystę z Berlina.
- Do mariażu nigdy nie doszło, ale pozostała po nim ładna pamiątka - uśmiecha się pani dyrektor.

Kamienica także uczy

Urszula Zajączkowska jest przekonana, że proces uzupełniania wystroju mieszczańskiej kamienicy nigdy się skończy. W domach opolan przechowuje się wciąż wiele drobiazgów, które pochodzą z dawnych czasów.

- Już mam dwie torby bibelotów, których jeszcze nie wciągnęliśmy na ewidencję, a które mogą się pojawić w kamienicy - zdradza dyr. Zajączkowska.

Dopiero w kamienicy takie sprzęty i drobiazgi mają szansę nie tylko przetrwać, ale też dzięki konserwatorom odzyskać dawny blask, a potem zadziwiać, szczególnie młodych opolan.

- Jakiś czas temu zdumiona obsługa powiedziała mi, że uczeń podstawówki, wskazując na telefon z tarczą, zapytał, co to jest - uśmiecha się pani dyrektor.
- Początkowo też się zdziwiłam. Ale potem przypomniałam sobie, że już w niewielu domach są takie telefony. Ta sytuacja pokazuje, że nasza kamienica nie tylko skłania do refleksji, ale także uczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska