Kołocz - nasz magiczny smakołyk

fot. Krzysztof Świderski
Pierwej kołocz, potem książka - mawiał Aleksander Fredro. I trudno o większy komplement.
Pierwej kołocz, potem książka - mawiał Aleksander Fredro. I trudno o większy komplement. fot. Krzysztof Świderski
Kołocz to symbol życia, gwarancja szczęścia i małżeńskiego dostatku.

Dawno, dawno temu w Dolinie Nyskiej mieszkały malutkie skrzaty, które wypiekały kołocz. Sprytna wiejska dziewczyna podpatrzyła je ukradkiem, gdy rozczyniały ciasto. Skradła przepis i dała go innym. Tyle głosi legenda, a jak było naprawdę?

Kołocze na polskich ziemiach zaczęto wypiekać już w średniowieczu. Smaczne i kosztowne ciasto było podawane na weselach po oczepinach i miało zagwarantować nowożeńcom dostatek. Jego nazwa wzięła się najprawdopodobniej od kolistego kształtu wypieku. W 1614 roku po raz pierwszy o kołoczu napisał staropolski poeta Szymon Szymonowic: "Niechaj kucharze potrawy dziwne wymyślają/ Niechaj win rozmaitych hojno nalewają/ kołacze grunt wszystkiemu, a może rzec śmiele/ Bez kołaczy jakoby nie było wesele".

Z czasem kołocz zaczął robić "karierę". Pisano o nim dużo i często. W 1869 roku Zygmunt Gloger, autor "Obchodów weselnych", poświęcił mu dwa obszerne rozdziały. Kołocz znalazł też swoje miejsce w licznych polskich przysłowiach, a powiedzenie: "Bez pracy nie ma kołaczy" do dziś nic nie straciło ze swojej aktualności i lubią nim szafować współcześni pracodawcy.

"Pierwej kołacz, potem książka" zwykł mawiać Aleksander Fredro i trudno o większy komplement. Wyjątkowość kołocza była tak duża, że w niektórych rejonach na weselach wdów i wdowców nie piekło się go wcale, bowiem postrzegano ten wypiek jako symbol życia, który może być podarowany tylko raz.
O szacunku do kołocza świadczył też rytuał pieczenia. Podczas mieszania składników odbywały się tańce i śpiewy. Również taniec z ciastem, a później gotowym pieczywem miał pomóc, aby wypiek się udał, bo "niewydarzenie" kołacza uważano za fatalną wróżbę. Śpiewając, wzywano samego Boga, aby przy rozczynianiu ciasta obecna była "Boża ręka", która będzie chroniła nowożeńców przez całe życie, a wielkość kołocza miała gwarantować dostatek.

Na salę weselną ciasto wnoszono uroczyście, przy wtórze pieśni. Pierwsze kawałki dostawali nowożeńcy, a ostatnie rodzice panny młodej. Dla nikogo zabraknąć nie mogło, bo była to zła wróżba. Kołocz dzielono równo i sprawiedliwie, nie patrząc, czy ktoś jest biedny czy bogaty, krewny czy obcy. Dziś też weselnicy dzielą się kołoczem jak święconym, bo czyż może być piękniejsza (i równie smakowita) tradycja?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska