Kucie w skałach to hazard

Fot. Witold Chojnacki
Podpis foto: Elena Yazykova i jej ukochany, znaleziony w Opolu, amonit.
Podpis foto: Elena Yazykova i jej ukochany, znaleziony w Opolu, amonit. Fot. Witold Chojnacki
Rozmowa z dr Eleną Yazykovą, geologiem z Uniwersytetu Opolskiego

Dr Elena Yazykova (41 lat) pochodzi z Petersburga, geolog, specjalizuje się w faunie kredy górnej, autorka 26 prac naukowych i 5 monografii. Od września 2005 roku jest kierownikiem pracowni paleozologii katedry biosystematyki Uniwersytetu Opolskiego.

- Najsympatyczniejsze zwierzę to?
- Amonit! Amonity to głowonogi, przodkowie dzisiejszych kałamarnic, ośmiornic... Pani się marszczy a one naprawdę są sympatyczne. Głowa amonitu wysuwała się z otworu muszli, zaś sama muszla może być w przeróżnie, fantastyczne kształty zakręcona. Nie można nie doceniać tych zwierząt, bo to przewodnia grupa skamieniałości, znalezienie amonita wskazuje z reguły bardzo precyzyjnie na wiek skały, w której go znaleziono.

- Czemu wyginęły?
- A czemu wyginęły dinozaury? Amonity wyginęły razem z nimi, prawdopodobnie, przede wszystkim z powodu ogromnych zmian klimatycznych, ale możliwe, że skończył się również bieg ewolucyjny tej grupy, jakby nie było już pomysłu na dalszy rozwój. Zgodnie z tą teorią - grupy, które osiągnęły pewien optymalny poziom rozwoju, po prostu giną.

- Bardzo życiowa ta teoria.
- Ba, człowiekowi też się szykuje podobny los. Istnieje teoria, że właśnie przestaliśmy się zmieniać ewolucyjnie: bo najpierw była małpa, potem zmienialiśmy się do różnych postaci człowieka pradawnego, a teraz nie rosną nam ani większe uszy, ani dłuższe palce... Być może za 50 milionów lat, najbardziej inteligentnymi stworzeniami na ziemi znów będą małpoludy. No może trochę odmienne niż na początku…

- Podejrzewam, że jako dziewczynka nie bawiła się lalkami, tylko muszelkami i skamieniałościami...
- Lalkami, które były geolożkami! W rodzinie mam geologów. Pierwszymi geologami w naszej rodzinie byli Polacy, którzy jeszcze na początku XX wieku, przesiedlili się do Petersburga i ukończyli studia na Akademii Górniczo-Hutniczej - bliźniacy - bracia Krzyżanowscy. Moja ciocia, starsza siostra mamy, została paleontologiem a kuzyn został morskim geologiem. To właśnie moja ciocia, gdy miałam 16 lat, doszła do wniosku, że czas abym zarobiła na życie i zabrała mnie na Czukotkę, na kraj świata. To było latem, w czasie wakacji. W Rosji mamy trzymiesięczne wakacje i cały ten czas spędziłam na Czukotce, a potem na Sachalinie. To była ciężka praca, szłam wzdłuż morza i wyłuskiwałam młotkiem z klifowych skał amonity oraz wszystko to, co pozwalało określić wiek skały. Było zimno, wiał silny wiatr, z góry sypały się kamienie. Każdego dnia przechodziłam i obstukiwałam skały na 15-20 kilometrowym odcinku.

- Szczytem marzeń szesnastolatki nie jest raczej wykuwanie skał. Wtedy myśli się bardziej o chłopcach.
- Ależ tam cały zespół to byli chłopcy. Dziewczyn było ze trzy, razem ze mną, oraz moja ciocia i dwie poważne profesorki, czyli prawie żadna konkurencja. Od tych czasów, zawsze już przyjaźniłam się tylko ze starszymi chłopakami. Na Czukotce była wielka przygoda: wyrzucali nas z helikoptera pośrodku tundry, gdzie za sąsiadów mieliśmy tylko niedźwiedzie. Codzienne ogniska, śpiewanie pod gitarę. Słuchałam opowieści podróżniczych z Mongolii, Afryki... Poza tym poznałam smak hazardu, bo poszukiwanie skamieniałości jest jak hazard: raz się trafi na skarb, niezwykły okaz, który może zapisać odkrywcę w historię danej dziedziny nauki. A raz trafia się na kompletne nic. To był grunt, który mnie zassał.

- Ile kobiet na świecie naukowo zajmuje się amonitami?
- Raz, dwa, trzy... Można na palcu jednej ręki policzyć. Na kongresach amonitowych widać wyraźną dominację mężczyzn.

- Na takim właśnie kongresie poznała pani męża?
- To był mój pierwszy wielki zagraniczny kongres w życiu. Odbywał się w Brukseli. Przyjechali wszyscy znani naukowcy, o których ja wcześniej tylko czytałam w poważnych czasopismach naukowych. Chodziłam między nimi jak oszalała, patrzyłam jak na jakieś amonity cudowne. Akurat obroniłam pracę doktorską. Każdemu wręczałam swój pierwszy artykuł naukowy, z którego byłam bardzo dumna. Johnowi Jagtowi, naukowcowi z Holandii, także. W jednym zdaniu powiedziałam mu wszystko: że się nazywam Yazykova, że bardzo go szanuję, że to mój artykuł. I poszłam. Już wtedy coś między nami zaiskrzyło, ale przez wiele lat wymienialiśmy się artykułami, wykładami, nawet gdy spotykaliśmy się na kolacji to nie flirtowaliśmy. Wie pani, czym mnie John najbardziej zafascynował? Tym jak barwnie prowadzi wykłady.

- Nie lubi pani przystojnych mężczyzn?
- Przystojność u mężczyzn to pojęcie względne. Jeśli mężczyzna jest inteligentny, to jest przystojny. Na drugim roku studiów miałam ukochanego: rudego, z nosem długim jak u Pinokia. Wszyscy się mi dziwili. A ja za nim szalałam: bo był mądrala, co to wszystkich zagadywał, a na dodatek świetnie mówił po francusku. Natomiast pierwszego męża miałam bardzo przystojnego i pięknie śpiewał oraz grał na gitarze. No i związek ten nie przetrwał. On był przystojnym, wolnym ptakiem, ja musiałam utrzymywać rodzinę, a życie rodzinne to nie tylko śpiew.

- Jako 16-latka ciężko pani pracowała na Czukotce. I tak już zostało, praca fizyczna towarzyszyła studiom?
- Od 16 roku życia pracowałam. W Rosji nie żyło się łatwo, szczególnie mojej mamie, która sama wychowywała dwie córki. Więc jej pomagałam. Za pierwsze pieniądze zarobione przeze mnie na Czukotce, mama kupiła do domu kanapę. Nie mieliśmy wcześniej kanapy, zresztą nie mieliśmy też telewizora. Później już sama miałam dziecko, bo w 1990 roku urodziłam córeczkę. Studia doktoranckie robiłam zaocznie, bo pracowałam już Instytucie Geologicznym w Petersburgu, gdzie robiłam monografie, wyjeżdżałam na długi czas w teren. Równolegle z moją pracą doktorską, napisałam w Instytucie dwie książki.

- I można było z pracy naukowej wyżyć?
- Nie. Po pierestrojce pieniądze w Rosji zaczęły gdzieś uciekać. Był okres, że nam - pracownikom naukowym Instytutu Geologicznego w Petersburgu przez pół roku nie płacono nawet pensji. I wylądowałam, z moim dyplomem doktora, jako sprzątaczka w firmie komputerowej. Zasuwałam tam przez trzy lata, nawet wtedy jak już nam w Instytucie znowu zaczęli płacić. To był duży "office": trzy piętra do wysprzątania w dwie godziny. Praca ta miała duże plusy. Po pierwsze płacili mi dwa razy tyle, co miałam pensum w Instytucie. Drugi plus: mieli komputery i kserokopiarki oraz faks. To był czas, gdy w naszym Instytucie nie było komputerów, a zagraniczne wydawnictwa zwracały prace pisane na maszynie, z odręcznymi rysunkami. Właściciele biura na wszystko mi pozwalali: po dwóch godzinach sprzątania, przebierałam się, wypijałam z nimi kawkę, siadałam w kąciku przed komputerem i pracowałam na siebie: napisałam artykuł, z którego do dziś jestem dumna i którego nikt mi nie zwrócił dlatego, że jest napisany jak w zamierzchłych czasach.

- Chciało się pani rezygnować z tak dobrej posady?
- Zaczęłam udzielać korepetycji z języka angielskiego, którego wcześniej uczyłam się przez całe życie. W pewnym momencie nie wyrabiałam czasowo. Odstąpiłam pracę sprzątaczki swej koleżance z instytutu, była bardzo zadowolona.

- Nasze wyobrażenie o Rosjankach jest takie, że to dzielne i waleczne kobiety. Pani historia to potwierdza. Czemu wyjechała pani do Polski?
- Przyszedł 1998 roku, znów wszystko padło, znów przyszedł kryzys ekonomiczny. To był czarny wtorek - powiedzieli nam w Instytucie znów, że nie będzie wypłaty. Rodzice dzieci, którym udzielała korepetycji, odwoływali zajęcia, bo też nie mieli czym płacić. Zostałam bez środków na życie. Angielski przyjaciel przekonywał mnie, abym rzuciła pracę naukową i objęła posadę w firmie, która produkowała filmy animowane. I właściwie w momencie, gdy już żegnałam się karierą geologa, otrzymała telefon od profesora Grzegorza Rackiego z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach z propozycją rocznej pracy u niego na Uniwersytecie.

- Pani córka miała wówczas 7 lat. Czy tłumaczy się tak małemu dziecku, tak ważne decyzje życiowe?
- Ja z córką zawsze bardzo dużo rozmawiałam i o wszystkim. Powiedziałam jej: tu jest ciężko, tam mam pracę. Córka powiedziała: "Tam gdzie mamusia, tam i ja". Nie żałuję tej decyzji, zarówno pod względem zawodowym, jak i prywatnym. W Polsce przełamaliśmy z Johnem lody. Przyjechał do Warszawy i zadzwonił do mnie: że zaprasza, bo ma bardzo ciekawą kolekcję...

- ...niech zgadnę: amonitów?
- Tak. W listopadzie pobraliśmy się. John jest Holendrem i gdybym mieszkała w Petersburgu nie widziałabym się z nim tak często jak teraz. W siódmym roku mej pracy na Uniwersytecie Śląskim pojawiła się oferta pracy w Opolu, rozwijania Pracowni Paleozoologii Katedry Biosystematyki Uniwersytetu Opolskiego, której zostałam kierownikiem. Na Opolszczyźnie czekał na mnie Krasiejów, gdzie odkryto szczątki pradinozaura. No i są tu amonity. Mój ukochany amonit, na którego mówię pieszczotliwie: potwór, został znaleziony tu, na wyrobiskach Cementowni Odra.
- Dziękuje za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska