Łatwe pieniądze trudno się spłaca

Joanna Jakubowska
Jeszcze trzy-cztery lata temu zaciągaliśmy w bankach kredyty, by kupować samochody i mieszkania, teraz bierzemy pożyczki po to, żeby przeżyć.

Zapożyczamy się, żeby podreperować domowe budżety, ale reperowanie nie dla wszystkich oznacza to samo. Pożyczka w wysokości np. tysiąca złotych to dla jednych jedyna szansa na kupienie dzieciom podręczników do szkoły i butów na zimę, dla innych ostatnia deska ratunku umożliwiająca zapłacenie zaległego czynszu, a są i tacy, którzy biorą pożyczkę po to, by spłacić raty kredytu, zaciągniętego dużo wcześniej w innym banku.
Co się stało z naszymi dochodami
Narzekając, że mało zarabiamy, mamy rację, a przynajmniej ta część z nas, która zarabia poniżej średniej krajowej, która wynosi obecnie 2155,54 zł brutto (w pierwszym kwartale tego roku według GUS). Tak naprawdę większość ludzi, pracująca w handlu, usługach i przemyśle na stanowiskach poniżej kierowniczych zarabia miesięcznie około 1 tysiąca złotych. Podobnie jest w oświacie i służbie zdrowia. Jeżeli do niskich wynagrodzeń dodamy zamrożenie płac w budżetówce i niechęć pracodawców z innych sektorów gospodarki do udzielania podwyżek oraz premii, to będziemy mieć ogólne pojęcie o kondycji finansowej przeciętnych Polaków.
W sytuacje bez wyjścia i ucieczki po kredyt wpędza ludzi to, że przy zastopowanych dochodach wciąż rosną koszty utrzymania (czynsze, energia, gaz, woda, benzyna).
Jak to jednak możliwe, że większość narzeka na zbyt wysokie ceny, skoro inflacja (czyli wskaźnik wzrostu cen towarów i usług) jest w Polsce najniższa od upadku komunizmu? Ano dlatego, że ulga, jaką daje naszym porfelom spadek cen (głównie żywności), nie jest aż tak bardzo odczuwalna. Dzieje się tak dlatego, że siła nabywcza naszego pieniądza (mówiąca, ile czego można kupić za miesięczną pensję) jest ciągle niska. I będzie tak dopóty, dopóki któryś z rządów nie zdecyduje się na zmiany w systemie podatkowym i obniżeniu kosztów funkcjonowania państwa. Gdy popatrzymy na nasze pensje brutto, to wyglądają one całkiem przyzwoicie, po pobraniu składek i zaliczek przez ZUS i fiskusa, zostaje nam raptem połowa tej kwoty. Budżet centralny to worek bez dna, który wysysa z ludzi i gospodarki pieniądze potrzebne na rozwój.
Pożyczka to przymus
Na skłonność do zadłużania się wpływa także wysokie bezrobocie. Oczywiście, bezrobotni nie mają szans na uzyskanie kredytu, ale często wspomagają się nim rodziny, w których przynajmniej jedno z małżonków straciło pracę. W takiej sytuacji trudno z dnia na dzień wypełnić lukę w dochodach, a także - przy napiętym budżecie - trudno zrezygnować z jakiegokolwiek wydatku, bo właściwie wszystkie wydatki przeciętnych gospodarstw domowych, to wydatki konieczne: stałe opłaty i zakup żywności. Gdy w jakimś miesiącu wypadnie wydatek ponad to minimum - na przykład związany z zakupem szkolnych podręczników, to jesteśmy na prostej drodze do zaciągnięcia krótkoterminowej pożyczki. Dlaczego właśnie takiej? Bo wraz z utratą poczucia bezpieczeństwa i stabilności dochodów staliśmy się bardziej wstrzemięźliwi w zadłużaniu się na dłuższe okresy.
- Obserwujemy wyraźną tendencję odchodzenia klientów od kredytów długoterminowych wysokiej wartości na rzecz niewielkich pożyczek krótkoterminowych - mówi Grzegorz Wójcik, dyrektor Oddziału Banku Przemysłowo-Handlowego PBK SA w Opolu. - Klienci łatwiej decydują się na pożyczkę sezonową, bo obawiają się, że wyższe zobowiązanie o dłuższym czasie spłaty będzie dla nich zbyt ryzykowne. Każdy w kalkulacjach bierze pod uwagę recesję i możliwość utraty dochodów. Kredyty samochodowe i hipoteczne nie są już dla banków taką lokomotywą jak dawniej. Inwestycje życia, np. w domy czy mieszkania to w tej chwili konsumpcyjny margines. Poza tym ludzie nasycili się rozmaitymi dobrami podczas prosperity sprzed paru lat. No bo ile też człowiek potrzebuje pralek, lodówek albo telewizorów?
Jak pokazują najnowsze wyniki badań OBOP, prawo do lepszego samopoczucia i optymizmu jest zarezerwowane dla tych, którzy dobrze oceniają swoją sytuację materialną. Tylko 20 proc. badanych jest zadowolonych ze swoich dochodów. To najprawdopodobniej ci nieliczni zadowoleni decydują się teraz na "inwestycje życia": budują domy, kupują mieszkania i samochody (patrz wykres). Kiedy grono zadowolonych powiększy się, nie sposób przewidzieć. Z miesiąca na miesiąc wydaje się, że gospodarka osiągnęła dno, od którego można się już tylko odbić. Okazuje się jednak, że w kwietniu przemysł sprzedał towary o wartości o 4,1 proc. mniejszej, niż rok wcześniej, a przez pięć pierwszych miesięcy sprzedaż przemysłowa zmalała o 1,4 proc. Wygląda więc na to, że nie odbijamy się jeszcze od dna, tylko do niego zmierzamy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska