Lepiej oblać maturę, niż się na nią spóźnić

fopt. Witold Chojnacki
fopt. Witold Chojnacki
W pierwszym przypadku uczeń może zdawać sierpniową poprawkę. W drugim można tylko zaśpiewać: "Już za rok matura".

Kilka dni temu zmotoryzowany opolski maturzysta, spiesząc się na egzamin, potrącił na ulicy dziecko. Szok, policja, egzamin z głowy. Ale jeszcze nic straconego - może uratować maturę i swoje szanse na studia, zdając egzamin w czerwcu, w terminie dodatkowym.

- To sytuacja losowa - mówi Wojciech Małecki, dyrektor Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej we Wrocławiu. - Przepisy mówią, że w przypadku choroby maturzysty lub losowego zdarzenia przysługuje mu termin dodatkowy. Wtedy świadectwo dostanie wraz z innymi maturzystami.

Przepisy uwzględniają jednak tylko nieszczęście, jakie przytrafi się samemu maturzyście. Choroba lub wypadek najbliższego członka rodziny nie jest usprawiedliwieniem. Nawet śmierć matki.

- Przepisy są jednoznaczne, ale każdą sytuację rozpatrujemy indywidualnie - mówi Wojciech Małecki.

- W ubiegłym roku jeden z naszych uczniów dostał takiego rozstroju żołądka, że nie mógł ruszyć się z domu - mówi Aleksander Iszczuk, dyrektor II LO w Opolu.
W Zespole Szkół Zawodowym im. Staszica maturzysta z zapaleniem wyrostka robaczkowego zamiast przed oblicze komisji trafił pod nóż chirurga.

W takiej sytuacji w ciągu dwóch dni trzeba w OKE złożyć wniosek o przyznanie terminu dodatkowego. Musi on być poświadczony przez lekarza lub policję.
Co roku do wrocławskiej OKE trafia 100-150 takich podań.

- Większość dotyczy nagłej choroby, mieliśmy też porody w trakcie matur - mówi Wojciech Małecki.

Wielu uczniów dojeżdża do szkół pociągami lub autobusami. A te lubią się spoźniać.

- Takie sytuacje też się zdarzały i jeśli udało się je potwierdzić u przewoźnika, uczeń dostawał prawo zdawania matury w czerwcu - mówi dyrektor OKE.

Najgorsze, co się może przydarzyć maturzyście, to spóźnienie, którego nie da się uzasadnić żadną siłą wyższą.

Dwa lata temu głośna była historia Roksany, łódzkiej licealistki, która spóźniła się dwie minuty i już nie została wpuszczona na egzamin. Dziewczyna nie wiedziała, że tego dnia miejskie autobusy jeździły jak w soboty. Do szkoły wpadła o 9.02, ale na egzamin jej nie wpuszczono. Jej koledzy zaczęli pisać o 9.14. Nie pomogła interwencja samego ministra edukacji, Centralna Komisja Egzaminacyjna była nieubłagana - dziewczynie nie przyznano terminu dodatkowego.

Rok na ponowny egzamin musi też czekać tegoroczny maturzysta Łukasz, również z Łodzi. Koleżanka przysłała mu SMS-a, że uczniowie zbierają się w szkole o 9.15. Pomyliła się, a chłopak - który przed maturą długo chorował - nie sprawdził godziny.

- Mam rok w plecy, a chciałem iść na politechnikę. Ale to moja wina - przyznał po fakcie Łukasz.
Zdarza się, że uczniowie, zwłaszcza w dużych miastach, w drodze na egzamin utykają w korkach ulicznych i dzwonią do nauczycieli, by zatrzymali maturę. Wiele zależy od dobrej woli komisji. Kiedy uczniowie już siedzą na sali egzaminacyjnej, można dłuuugo i powoooli czytać procedury. Jeśli delikwent wpadnie, nim otwarte zostaną arkusze, jego szczęście.

- U nas to się jeszcze nie zdarzyło - mówi Barbara Górnik, wicedyrektor opolskiego "elektryczniaka". - Uczniowie przychodzą na egzamin trzy kwadranse wcześniej. Dojeżdżający stawiają się w szkole nawet tuż po godz. 7.

Paradoksem jest to, że lepiej oblać jeden egzamin, niż się na niego spóźnić. Po sierpniowej poprawce można jeszcze dostać się na jakieś studia. Spóźnialski na drugą szansę musi czekać cały rok.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska