Lewin Brzeski bezrobotny

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Bożena Nowak (z lewej) i Elżbieta Kaniora: – Już nie wierzymy, że dostaniemy jakąś pracę.
Bożena Nowak (z lewej) i Elżbieta Kaniora: – Już nie wierzymy, że dostaniemy jakąś pracę.
Kiedy burmistrz Lewina Brzeskiego Artur Kotara dostał dane za listopad o stopie bezrobocia w mieście, nie wierzył własnym oczom: 27 procent!

Ale już Zbigniew Kłaczek, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy, w ogóle nie jest zdziwiony.

- Lewin to specyficzne środowisko. Sporo osób przywędrowało tu kiedyś za pracą w cukrowni Wróblin, zjeżdżali się z całej Polski. Potem przez wiele lat żyli w przeświadczeniu, że zawsze będą tam pracowali, i kiedy cukrownia padła, nie potrafili się odnaleźć - tłumaczy szef pośredniaka. - Nie są mobilni, nie mają wykształcenia, a na rynku jest coraz mniej prostej pracy, którą mogliby podjąć. Teraz najlepiej mieć kilka różnych zawodów, a pracodawcy cenią u swoich pracowników elastyczność.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że z tą elastycznością wśród mieszkańców Lewina nie jest źle.

- Nigdy nie bałam się ciężkiej pracy, zresztą jestem baba ze wsi i mogę robić wszystko - mówi Joanna Wilczyńska. Z trudem usiedzi w miejscu, po prostu chodząca energia. - Lubię gotować, jak mam z czego. Potrafię szyć. W domu wymieniam gniazdka elektryczne. Mam też prawo jazdy na samochód i ciągnik, uprawnienia na kombajn. Mam ważne badanie sanepidowskie i od razu mogłabym zacząć pracę w kuchni.

Dla pracodawcy - ideał. Nic więc dziwnego, że szef kuchni w Opolu, gdzie była na kursie gastronomicznym, proponował jej umowę od ręki. - Ale wtedy wyciągnęłam te swoje papiery od lekarza, że nie mogę dźwigać - i było po rozmowie.
Pani Joanna wygrała niedawno walkę z chorobą nowotworową, ale pozbawiona węzłów chłonnych ma ścisłe zalecenia, które nie pozwalają jej nosić dużych ciężarów. I te wszystkie umiejętności i kwalifikację psu na budę.

- Krew mnie zalewa, jak siedzę w domu. I wstyd mi było, że muszę prosić o pomoc, bo nigdy nie korzystałam z opieki. Mam 59 złotych stałego zasiłku. 59, a nie 590, żeby komuś się nie pomyliło! Jeszcze jakieś inne dodatki, to będzie prawie 200 złotych - wystarczy na biedronkowe zakupy. Mąż pracuje, to jakoś przędziemy, chociaż lekarstwa dużo kosztują. Ale nie będę płakać, bo - jak mówiła moja babcia - jak masz płakać, to lepiej się wysikaj.

Najlepsza praca na miejscu
Więc pani Joanna szuka. Chciała nawet zostać ochroniarzem w kopalni żwiru, ale baby nie chcieli.
Szuka też Marek Prus. Budowlaniec, 32 lata, żona (niedawno straciła pracę, bo rozwiązali jej zakład w Brzegu), trójka dzieci. - Najlepiej byłoby znaleźć coś na miejscu, w budowlance - mówi pan Marek.

"Na miejscu" - to marzenie chyba wszystkich lewińskich bezrobotnych. Bo choć położenie miasta wydaje się idealne - 20 kilometrów od Brzegu, 25 od Opola, na trasie kolejowej, tuż obok drogi krajowej i autostrady - to komunikacja jest zmorą lewinian.

- Autobusów praktycznie nie ma, pociągiem ani na szóstą się nie dojedzie, ani po 22, z drugiej zmiany, nie wróci - wymienia Prus. - Trzeba byłoby samochodem, ale najpierw to musiałbym na ten samochód zarobić. I jeszcze znaleźć kogoś na pasażera, bo przy tych cenach paliwa samemu się nie opłaca jeździć.

- Poza tym ludzie boją się wyjeżdżać - dodaje Katarzyna Litwinowicz z Ośrodka Pomocy Społecznej. - Nawet kiedy podczas projektu unijnego dla bezrobotnych urządzaliśmy wyjazdowe warsztaty, to ogromnie to przeżywali. Gros z nich nigdzie się poza gminę nie rusza i mam nadzieję, że to ich trochę ośmieliło.
Na razie jednak pan Marek rozgląda się za zajęciem na miejscu. - Robiłem po budowach, ale to zwykle praca na 2-3 miesiące, w dodatku firmy wolą zatrudniać na czarno. Kilka razy byłem też na robotach interwencyjnych, ostatnio dwa miesiące - zawsze jakiś grosz przed świętami wpadł.

Własna działalność? Kręci głową: - Tu na naszym rynku jest trochę tych budowlanych firm.

Na razie dzięki projektom unijnym w ośrodku pomocy społecznej zrobił kurs gastronomiczny i prawo jazdy. - Teraz mają jeszcze robić kursy na ciężarówkę i koparkę. To mogłoby się rzeczywiście przydać.

Tylko sklepów przybywa
Kursy, warsztaty, doradztwo zawodowe, wsparcie psychologa, szkolenia - tego akurat aktywnym bezrobotnym nie brakuje, bo Ośrodek Pomocy Społecznej co roku prowadzi unijne projekty.

- Podczas ostatnich edycji organizowaliśmy m.in. kursy z kasy fiskalnej. Bo w Lewinie nie powstają nowe zakłady produkcyjne, za to sklepy - jeden za drugim. Więc uznałyśmy, że to się może ludziom przydać - mówią Justyna Włosek i Katarzyna Litwinowicz, które są koordynatorkami projektów w OPS-ie.

Po takim kursie pracę znalazła Barbara Rychlik, ale sama przyznaje, że miała dużo szczęścia. - Właścicielka sklepu dostała ponad 20 podań, a miejsca były tylko dwa - mówi pani Basia. - Wielu moich znajomych jest bez pracy, bo w Lewinie naprawdę trudno znaleźć zatrudnienie.

Dzwonimy więc do Mery. Fabryka schodów to obecnie chyba największy pracodawca w gminie. Giełdowa spółka z dziesiątkami milionów obrotów rocznie i milionowymi zyskami jawi się jako oaza na pustyni. Pewnie jesteście zalewani podaniami o pracę?

- Bez przesady - odpowiada Adam Koneczny, prezes Mery. - Zresztą takich osób, które u nas mogłyby pracować, to w Lewinie nie ma zbyt wielu. Dostajemy podania od ludzi z wykształceniem średnim ogólnokształcącym albo z wyższym humanistycznym. A my potrzebujemy osób w konkretnej specjalizacji: technologów drewna czy informatyków ze znajomością maszyn CMC.

- Wyższe wykształcenie to dzisiaj żaden atut - wzdycha pani Elżbieta Kaniora (28 lat pracy w bibliotece, potrzebuje jeszcze dwóch lat do emerytury). - Mam grupę niepełnosprawności, dlatego dojście choćby z Rynku do stacji, a potem ze stacji gdzieś do zakładu to dla mnie duży problem. Mimo wszystko spróbowałam szukać pracy poza Lewinem. Bez szans. Do fizycznej roboty nikt mnie nie przyjmie. A co pani będzie robić? - mówią mi wprost. A o biurowej mogę tylko pomarzyć.

W Zakładzie Mienia Komunalnego oficjele właśnie uroczyście otwierają Punkt Pośrednictwa Pracy. - Już nie wierzę, że składając podania czy zgłaszając się do urzędu pracy, można coś znaleźć. Dzisiaj trzeba mieć znajomości nawet do sprzątania - komentuje pani Elżbieta. - Młodzi też nie mają roboty - mam trzech siostrzeńców, żaden nie pracuje.

300 metrów dalej jest cały kompleks hal i magazynów. To dawna Diora, później działała tu hurtownia farmaceutyczna, teraz są sklepy. - O tu, w tej hali, zaczynałam w latach 80. pracę - pokazuje bezrobotna dziś Bożena Nowak. - Robiliśmy podzespoły do magnetofonów. Całe życie pracowałam przy produkcji w różnych zakładach, teraz też nie boję się ciężkiej pracy. Ale dla kobiet to i w Lewinie, i w powiecie nie ma roboty.

W rozmowach co kilka chwil przewijają się nazwy firm z przeszłości. Diora, cukrownia, Ferbet, hurtownia lekarstw, Cezbed. Bo historia rekordowego lewińskiego bezrobocia to właśnie historia upadających i zamykanych zakładów.

Pustka po cukrowni
- Jak cukrownia prosperowała, to praca zawsze była - mówi Marek Prus i ma rację.

Cztery lata temu ówczesna burmistrz Lewina Anna Twardowska stanęła przed nie lada wyzwaniem: niemiecki koncern właśnie postanowił zamknąć cukrownię "Wróblin", symbol Lewina. Bez niej trudno było wyobrazić sobie życie w mieście, bo cukrownia dawała nie tylko pracę, ale i mieszkania ogrzewane z zakładowej sieci, nakręcała handel w mieście, przyciągała do Lewina mnóstwo ludzi.

Wydawało się, że tragedii nie będzie, bo niemal równocześnie z zamknięciem cukrowni wrocławska firma Cezbed rozpoczęła stawianie swojej fabryki konstrukcji betonowych. W dodatku budynki po "Wróblinie" kupił przedsiębiorca z Lubuskiego, który zapowiadał przyciągnięcie tu innej produkcji, a o możliwość zainwestowania w Lewinie pytała się francuska firma z branży rolniczej.

Dziś z tych nadziei nic nie zostało. Francuzi wybrali inne miejsce, cukrownia to wciąż puste budynki, częściowo już rozebrane, a Cezbed upadł z hukiem po zaledwie roku działalności.

Nowy burmistrz nadziei nie traci. - Syndyk szuka nabywcy na fabrykę po Cezbedzie i jeśli ktoś to kupi, to może wiosną rozpocznie działalność? Budynki po hurtowni farmaceutycznej ma kupić firma, która chciałaby produkować papierowe rolki. W sąsiednim Łosiowie szykuje się zakład słupów energetycznych. Z kolei na terenie dawnej cukrowni miałby powstać zakład produkcji peletów i stacja przeładunkowa. To są jakieś jaskółki, tylko czy one zmienią się w orły?

Na razie jednak nie ma powodów do optymizmu. - W grudniu zarejestrowało się 35 kolejnych osób, które straciły pracę - czyta
statystyki dyrektor Kłaczek.

Nawet on się dziwi, odczytując niektóre liczby: - Na 411 zarejestrowanych bezrobotnych wyższe wykształcenie ma... siedem osób! 40 procent nie ma żadnych kwalifikacji zawodowych, zdecydowana większość nie ma średniego wykształcenia. Niestety, prawie wszyscy to osoby w trudnej sytuacji materialnej.

Najlepiej wie o tym Krystyna Warchał, kierownik lewińskiego OPS-u. - To widać po liczbie osób, które do nas przychodzą, ludziom po prostu coraz trudniej się żyje. A jak mają szukać pracy, jeśli nie mają pieniędzy i problemem jest nawet wyjazd do PUP-u w Brzegu? Dlatego na co dzień to my jesteśmy takim urzędem pracy, który próbuje im pomóc. Te wszystkie unijne programy są po to, żeby ludzi motywować i zachęcać do szukania. I czasem się udaje.

Prowadzące projekty panie wyliczają: - U mnie na 24 osoby z 6-7 znalazło pracę - wylicza Justyna Włosek. - A w moim projekcie na 12 osób zatrudnienie znalazły 4, w tym jedna za granicą.

To wciąż mało. Adam Ciepichał, właściciel firmy budowlanej zatrudniającej ponad 20 osób, nie ma wątpliwości, że bez dużych inwestycji nic się nie zmieni.

- To, co się dzieje, to dramat. Nasze miasto na to nie zasługuje - nie ukrywa emocji przedsiębiorca. - Trzeba zrobić wszystko, żeby
ściągać tu firmy, a nasze władze, radni i burmistrz właśnie tym powinni się zajmować. A nie dziurami w chodnikach czy spalonymi latarniami. Jeżeli mamy się jakoś rozwijać, to trzeba zacząć od spotkań z przedsiębiorcami, żeby usłyszeć, co ich boli, i wyciągnąć jakieś wnioski. Na pewno podnoszenie podatków nic nie da, bo to tylko dobija firmy.

Sam Ciepichał przyznaje, że o dobrych pracowników w Lewinie jednak trudno. - To też trochę wina państwa, które tak zmieniło edukację, że teraz uczniowie nie uczą się zawodu w szkołach. W swojej firmie mam 12-13 pracowników, po zawodówkach i po technikach, których kiedyś sam wychowałem. A teraz znalezienie nowego fachowca jest już bardzo trudne.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska