Ma pani łzy w oczach

fot. Sławomir Mielnik
Róża Malik: - Mam taki pomysł: każde nowo narodzone dziecko w gminie obdarować sadzonką.
Róża Malik: - Mam taki pomysł: każde nowo narodzone dziecko w gminie obdarować sadzonką. fot. Sławomir Mielnik
Rozmowa z Różą Malik, burmistrzem Prószkowa

Róża Malik (48 lat), burmistrz miasta Prószków. Została nim w 2004 roku, kiedy to 1 stycznia wieś Prószków została miastem. 194 lata wcześniej Prószków stracił prawa miejskie. I tak od niemal dwóch lat pani wójt jest burmistrzem. Przyznanie wsi praw miejskich to także jej zasługa, jako sekretarza gminy i wójta, przeszła przez całą biurokrację.

- Czy to prawda, że podczas pobytu w Niemczech została pani zaaresztowana?
- (śmiech). Mam w Niemczech wielu przyjaciół, z mojej klasy wszystkie dziewczyny tam wyjechały. Kiedyś koleżanka zaprosiła mnie do Niemiec na wesele, gdy przyjechałam pokazała mi mieszkanie, w którym mogłabym mieszkać oraz budynek, w którym mogłabym pracować - wszystko było już załatwione, bez mojej wiedzy. Zamknęli mnie w pokoju na klucz i przez noc przekonywali, abym została w Niemczech. Taki to był areszt. Nie pomogło, wróciłam do Prószkowa, tyle, że dzień później, właśnie z powodu tego domowego aresztu.

- Do Niemiec wyjechał pani brat i siostra, tak jak wielu Ślązaków.
- Bez Ślązaków zanika śląska kultura. Najbardziej ubolewam nad tym, że w śląskich domach nie mówi się już po śląsku, szczególnie do dzieci. Ja z rodzicami mówiłam tylko gwarą i długo z mamą wojowałam, gdy starała się mówić literacko przy moich koleżankach z uczelni. Gwarę trzeba szanować, tak jak szanowała moja nauczycielka z podstawówki. Pamiętam jak trafiła na jakąś klasową awanturę, jeden z chłopaków poleciał do niej naskarżyć: Wciepnął mnie to przykopa, knefliki mi poobrywał, marasy mi poobciepał... Nauczycielka wyciągnęła kajet, słowo po słowie zapisała i poprosiła o tłumaczenie. A potem coraz częściej zwracała się do nas używając słów śląskich, bo wiedziała, że to nasza ojczysta mowa.

- Ale wieś opolska zmienia się na lepsze, wygląda jak gdzie indziej miasteczka. Sama pani zamieniła wieś Prószków na miasto Prószków.
- Powiem szczerze: zrobiłam to dla promocji Prószkowa. Gdy zmienialiśmy statut ze wsi na miasto, to miałam tu 16 dziennikarzy z całego kraju. Mówiono o nas wszędzie w Polsce. Szczerze mówiąc denerwuje mnie aktualna moda na modernistyczne ogródki z iglaczkami i wystrzyżonymi trawniczkami. Mieszkańcy Śląska stali się nagle przeciwnikami drzew. U mnie w ogródku jest sporo bylin, trochę chwastów, no i drzewa a wśród nich platan, którego posadziłam z 12 la temu. Okolica słynie wprawdzie z różanych plantacji, ale ja sama mam przy domu tylko jedną pnącą róże. Może dlatego, że sama Róża jestem, i wystarczy.

- Ale kwiaty to chyba pani burmistrz lubi dostawać? Albo bombonierki z czekoladkami? Bo facetowi wręcza się koniak, ale pani to raczej coś słodkiego.
- Nie lubię dostawać kwiatów i bombonier jako burmistrz i dlatego zabroniłam pracownikom w urzędzie informować kiedy mam imieniny, a kiedy urodziny.

- W Prószkowie powiadają, że ponad wszystko kocha pani drzewa.
- Mam taki pomysł: każde nowonarodzone dziecko w gminie obdarować sadzonką i to nie jakąś egzotyczną. Niech ta roślina rośnie wraz z dzieckiem, które z czasem zżyje się z rośliną, pokocha ją, zacznie się z nią utożsamiać. Kiedyś mieliśmy w Źlinicach 2 kilometrową aleję grusz, ostało się zaledwie 20 drzew i właśnie będziemy sadzić nowe. W Ligocie Prószkowskiej chcemy zaś obsadzić aleję wiśniową. Gdy byłam dziewczynką, w tej gminie było mnóstwo drzew owocowych, głównie czereśni. Pysznych.

- Kradła pani czereśnie?
- A pewnie, to był mój ulubiony wakacyjny sport, bo cudze czereśnie lepiej smakowały, niż te z rodzinnego ogrodu. Przyznam, że od "czarnej roboty" miałam brata bliźniaka, to on wdrapywał się na drzewo, ja zaś na dole dbałam, aby mieć najkrótszą drogę ucieczki. Dziś czasem zdarza mi się przytulić do drzewa, najlepiej brzozy. Wprawdzie brzoza ma sporo mszyc, ale to mnie nie zraża. Uwielbiam siedzieć w domu pod swym platanem, w cieniu pergoli obrośniętej winogronem, który mogę zrywać dosłownie siedząc przy stoliku.

- Pochodzi pani z rolniczej rodziny. Czy stąd się bierze miłość do przyrody?
- Owszem, pochodzę z takiej rodziny, ale rolnictwo nigdy mnie nie pasjonowało. Wolałam czytać książki, ja aż za dużo czytałam. W mojej wiejskiej szkole podstawowej pięć razy przeczytałam książki ze szkolnej biblioteki. Więc w czwartej klasie dostałam kluczyki od pokoju, gdzie mieściła się biblioteka dla dorosłych.

- Pewnie mając 11 lat połknęła pani "Ojca chrzestnego", czy to właściwa lektura dla grzecznej dziewczynki?
- Ojca chrzestnego akurat nie, ale pamiętam awanturę z tego tytułu, że czytałam pod ławką Sagankę czyli Francoise Sagan, prekursorkę swobód obyczajowych we Francji. Byłam wówczas w piątej klasie szkoły podstawowej.

- I ktoś, kto wychował się na takiej "gorszącej" lekturze został pedagogiem?
- Przecież jako dziecko nawet nie wiedziałam co czytam! Potem zmądrzałam. I faktycznie zaczęłam pracować w miejscowym przedszkolu. Uważam, że wszystko robię z pasją: czytam, bawię dzieci, działam dla ludzi. Gdy byłam dyrektorką wiejskiego przedszkola, jako jedna z pierwszych w województwie wprowadzałam autorskie programy nauczania. Ze mnie to w ogóle taki typ społecznicy: a to obóz międzynarodowy dla młodzieży zorganizowałam, a to Caritas parafialny zakładałam, a to w mniejszości niemieckiej działałam. W końcu w 1994 roku wybrano mnie do Rady Gminy. Miałam idealne warunki do "społecznikowania", nie musiałam się zajmować domem, bo mieszkałam z rodzicami, a w domu gospodarzyła mama... Wgryzłam się w samorządność.

- Kobieta, na dodatek niezamężna, rządzi tradycyjną śląską gminą. Tak sytuacja przeczy stereotypom o roli śląskiej kobiety.
- Bo mit jest taki: Ślązaczka ma prawo rządzić w kuchni, ale nigdzie indziej. Na przykład co ma być na polu, to już nie powie, choć doskonale wie. Tyle, że te śląskie mity powoli padają. Na przykład o tym, ze to mężczyźni wyjeżdżają na zachód a w domach zostają żony. Coraz częściej w domach, z dziećmi, są samotni panowie a żony w Holandii, przy cebulkach. Podejrzewam, że na mnie w wyborach głosowało wiele kobiet, które wiedzą, że czas stereotypów się kończy.

- Czy kobiecość - mam na myśli takie cechy charakteru, jak wrażliwość, delikatność, skłonność do urażania się - przeszkadza w szefowaniu gminą, gdzie trzeba często dyskutować z ludem i wysłuchiwać ostrych słów?
- Nikt ode mnie nie oczekuje, że będę babochłopem. Choć oczywiście musze znaleźć wspólny język z ludźmi, nie mogę z nimi rozmawiać zza biurka. Zresztą teraz są takie czasy, że każdy może przyjść do mojego gabinetu i mi nawygarniać...

- I faktycznie ktoś pani nawygarniał?
- Muszę przyznać, że się zdarzyło. Zarzucono mi nieuczciwość i jeszcze parę innych nieprawdziwych win.

- Ma pani łzy w oczach. Wspomnienie do dziś boli?
- Zabolało to, że nikt - a było to podczas wiejskiego zebrania - nie odezwał się w obronie znieważanej kobiety. Wówczas łez nie było, bo powstrzymałam się. Jednak zrozumiałam, że na tym stanowisku nie należy wierzyć w kolejny mit - o szacunku dla kobiety. Trzeba być twardym.
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska