Made in Taiwan

Anna Grudzka
Anna Grudzka
Na Tajwanie są piękne plaże, lecz tutejsi się tam nie opalają. Boją się duchów, które wypełzają z morskiego dna.

Na tej liczącej 400 km długości wyspie są rajskie plaże, czterotysięczniki, dżungla, pustynia i lasy namorzynowe. Grzechem byłoby zakończyć zwiedzanie na Tajpej - stolicy Tajwanu. Zdecydowanie trzeba udać się na południe i zakosztować innego Tajwaniu: życzliwego, nie potrafiącego mówić "nie" i zaskakującego.

Stolica - najlepiej ją zobaczyć z 89. piętra wieżowca Taipei 101. Ta 508-metrowa, zakończona szpikulcem, podobna do łodygi bambusa konstrukcja o miano najwyższego budynku świata może walczyć tylko z Burj Dubai. Tak jak cały Tajwan łączy najnowocześniejsze technologie z tradycyjną sztuką feng shui. Konstrukcją rządzi cyfra osiem (po chińsku brzmi tak samo jak "dużo zarabiać"). Czekają też inne atrakcje: Muzeum Narodowe (część eksponatów zdobiło kiedyś Zakazane Miasto) i mauzoleum Czang Kaj-szeka (przywódcy rządu emigracyjnego).

- Koniecznie trzeba wybrać się także na tzw. nocny bazar. Właściwie nie różni się on niczym od innych azjatyckich bazarów w Hongkongu czy Bangkoku. Mnóstwo tu tandety "Made in Taiwan", tyle że jest ona dwa razy droższa niż w Polsce! Jest głośno, pachnie Orientem. Tu też znajduje się osławiona Aleja Węży, czyli miejsce, gdzie można napić się krwi węża lub spróbować jego mięsa - mówi Wojciech Pyzik, doktorant z Uniwersytetu Opolskiego, który na Tajwanie spędził pół roku.

O Tajwanie można także mówić, że to wyspa świątyń. Można je zobaczyć w Tainan, oddalonym zaledwie o 100 km od pełnej zgiełku i zabieganej stolicy. Świątyń jest ich tutaj ponad 200. Różnią się między sobą - jedne zatłoczone, tętnią życiem, inne stoją cicho, jakby o nich zapomniano. Choć w Tainan dominują te buddyjskie, można znaleźć także sporo taoistycznych i konfucjańskich. Przed niektórymi stoją stragany, gdzie kupuje się składane w ofierze tzw. pieniądze duchów (są potem spalane). Wszystkie kolorowe, wtopione w zielone wzgórza.

Kolejny punkt obowiązkowy do zobaczenia to Alishan - takie tajwańskie Zakopane. Przyjeżdża się tu, żeby zobaczyć wschód słońca na świętej górze Chusan. Niezapomniany widok.

Najżyczliwszy naród świata
To, co na Tajwanie zaskakuje najbardziej, to ludzka życzliwość i niczym nie skrępowana chęć niesienia bezinteresownej pomocy.

- Ostatniego dnia mojego pobytu, kiedy jechałem pociągiem na lotnisko, byłem dość zmęczony, bo poprzedniej nocy dość intensywnie żegnałem się z moimi tajwańskimi przyjaciółmi - mówi podróżnik. - Na wszelki wypadek poprosiłem mężczyznę, który obok mnie siedział w pociągu, żeby mnie obudził, kiedy dotrzemy na miejsce. Towarzysz zgodził się bez problemu, choć prawdopodobnie nie rozumiał ani słowa z tego, o co Polak go poprosił. (Tajwańczycy nie potrafią odmawiać, ale o tym później). Ocknąłem się nagle i zorientowałem, że właśnie przejechałem interesującą mnie stację. Z mknącego z prędkością 400 km/h pociągu trudno wyskoczyć, więc musiałem poczekać do kolejnej stacji. Na miejscu okazało się, że powrotny pociąg mam za 20 min. O wszystkim poinformowałem panią w informacji tajwańskiego odpowiednika PKP - mówi Wojtek.

To, co zrobiła ta kobieta, logistycznie przypominało raczej planowanie misji Jamesa Bonda.
W pociągu, który podjechał, już czekała na mnie pani konduktorka, żeby się mną zaopiekować. Zamówiono mi też taksówkę, która zawiozła mnie na lotnisko. Tam już czekała na mnie kolejna ekipa, która windą towarową przewiozła mnie do odpowiedniego "gejtu". O moim spóźnieniu zostały też poinformowane linie lotnicze, na wypadek gdybym nie dotarł. Mieli na mnie czekać. Taka sytuacja w Polsce nie miałaby prawa się wydarzyć - opowiada Wojtek.

Innym razem, gdy doktorant z Opola wybrał się ze swoimi znajomymi skuterami na wycieczkę w góry, zgubili się. - Ściemniało się i nie mieliśmy już prawie paliwa w bakach, więc zapukaliśmy do jednego domku w górach. Ludzie przyjęli nas jak królów. Kazali zostać na nocleg. Gdy rano wstaliśmy, czekało nas ogromne śniadanie, zatankowane skutery i mapy. Właścicieli oczywiście nie było. Chciałem im zostawić pieniądze, ale kolega poinformował mnie, że to byłaby dla nich największa obraza. Poprzestałem więc tylko na liście - mówi Wojtek.
Mówią "tak", myślą "nie"
Oczywiście są na Tajwanie sytuacje, kiedy trzeba być ostrożnym, ale nie dlatego, że mogą cię okraść, pobić, porwać. - Dlatego, że mogą cię wystawić do wiatru - mówi Wojtek. - Mieszkańcy wyspy, jak zresztą chyba wszyscy Chińczycy, mają jakiś kulturowy brak, że nie potrafią mówić "nie". Zgadzają się na wszystko, a potem po prostu słowa nie dotrzymują. Można się np. umówić z kimś na spotkanie, a on nie przyjdzie. To dość kłopotliwe, ale stanowi pewien charakterystyczny koloryt miejsca - dodaje.

Tajwan to także dobre miejsce, żeby przeprowadzić dietę odchudzającą. - Będąc tam i jedząc normalnie, schudłem 6 kg. Kiedy żona zobaczyła mnie po powrocie, załamała ręce. Myślała, że mnie tam głodzili, tymczasem jadłem naprawdę dużo i smacznie - mówi Wojtek.
Kuchnia na Tajwanie nieco różni się od kuchni w Chinach kontynentalnych. W skrócie: jest mniej dziwnych rzeczy. Podstawę jadłospisu stanowią smażony ryż czy makaron z warzywami i owocami morza. Wszystko cudownie świeże i aromatyczne.

Najlepiej najeść się w zaparkowanych przy ulicy przyczepach. Tam wkładają jedzenie do papierowych tytek. Jest nieziemsko tanie (około 4 zł) i cudownie smaczne. Chociaż gdyby wkroczył tam polski sanepid, suchej nitki na budce by nie pozostawił - mówi Wojtek.
To, że na Tajwanie gotuje się "klasyczniej", nie oznacza, że kuchnia tej wyspy nie jest w stanie zadziwić. Bardzo popularne są węże. Na tzw. wężowych ulicach można wybrać sobie nawet konkretnego gada, którego potem sprzedawca oprawia i smaży. Wąż nie smakuje jakoś specjalnie, podobnie do kurczaka.

Tajwańczyków za to bardzo zdziwiło, że jemy króliki. "Jak to tak, przecież one są takie śliczne i puchate". Miłość do domowych zwierząt nie powstrzymuje ich jednak od spożywania psiny czy kociny.

Duchy i opalenizna
Zadziwiające na Tajwanie jest jeszcze jedno: puste plaże.
Nie dlatego, że są brudne czy brzydkie. Wprost przeciwnie: większość z nich wygląda rajsko. Biały, drobny i miękki niczym mąka piasek, lazurowa woda, palmy. To, co powstrzymuje Tajwańczyków od plażowania, to strach. - Boją się duchów czających się na dnie oceanu. Tego, że wciągną ich pod powierzchnię wody i nie uda im się wydostać. Strach jest u niech tak paraliżujący, że często nawet nie wychodzą na plażę. Co ciekawe, w basenie bardzo lubią pływać - mówi Wojtek.

Kolejną rzeczą, której boją się Chińczycy, to opalenizna. Biała skóra oznacza kogoś z wyżyn społecznych, inteligencję.

Dlatego Europejczycy wzbudzają takie zainteresowanie. Ich biała skóra, jasne włosy czy oczy robią prawdziwą furorę. Dochodziło do tego, że ludzie robili sobie ze mną zdjęcia jak z gwiazdą filmową - mówi chłopak.

Szczególną wagę do białej skóry przykładają kobiety. - Większość z nich to naprawdę piękne dziewczyny, dlatego byłem w szoku, gdy podchodziłem do nich, a one były bardzo mocno wypudrowane. Zakładają też soczewki, które barwią ich oczy na taki sam jak mają psy husky - mówi Wojtek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska