Marki, wacki i złotówka

Zbigniew Górniak

Za głębokiej komuny znakomity aktor komediowy Jan Kobuszewski popisał się w którymś z występów kabaretowych celnym dowcipem, pytając publikę, czy wie, jaka jest różnica pomiędzy nim, Janem Kobuszewskim, a eksportowym wówczas i świecącym triumfy na całym świecie duetem fortepianowym Marek i Wacek. Publika, rzecz jasna, nie wiedziała, więc pan Jan wyjaśnił: otóż różnica jest taka, że Marek i Wacek zarabiają w markach, a Jan Kobuszewski w wackach.
Tych, którzy nie zrozumieli dowcipu, odsyłam do słownika polskich wyrazów nieobyczajnych, gdzie stoi wyjaśnione, jaką część ciała określa słowo "wacek". A jeżeli ktoś dalej nie kojarzy, wyjaśniam, że aktor miał na myśli podłą wówczas kondycję polskiej złotówki, której moc nabywcza była przez czas całego PRL odwrotnie proporcjonalna do siły propagandowych pohukiwań o dziesiątym mocarstwie świata, jakim rzekomo miał być nasz kraj. Sam pamiętam, jak w czasach radosnego pseudohipisowania, czyli mniej więcej wtedy, gdy poprzez fale radiowej Trójki zaczęły do nas docierać kawałki Deep Purple, Led Zeppelin czy Black Sabath, męczyłem rodziców o spodnie marki Wrangler, no... od biedy mogły być Lee. I oni na te ekskluzywne wówczas spodnie musieli wyszarpać spod dywanu równowartość miesięcznej pensji, a potem zamienić ją na dolary u obwieszonych złotem przedsiębiorczych panów pełniących wartę u wrót Peweksu i zwanych cinkciarzami. Oczywiście za jedną złotówkową pensję rodzice mogli mi kupić w krajowym sklepie z dziesięć-pietnaście par spodni polskich, ale była to produkcja tak obciachowa, że pokazanie się w niej na szkolnej dyskotece albo koncercie SBB (pamięta ktoś jeszcze stare, dobre SBB, to trio wymiataczy, które zabierało nas do muzycznego nieba?) groziło wykluczeniem z dobrego towarzystwa, co w konsekwencji mogło doprowadzić do poczucia odrzucenia, zajęcia się poezją i zmarnowania sobie życia już na starcie.
To wszystko przypomina mi się, ilekroć słyszę psioczenia naszych, pożal się Boże, ekonomistów na zbyt silną złotówkę. Była słaba - źle. Jest mocna - też niedobrze. Przez lata w obiegowej opinii walutą solidną jak niemieccy piłkarze był frank szwajcarski. Mocny, stabilny i z dobrym nazwiskiem - jak pomnik Franza Josefa w CK Monarchii. To prawda, że złotówkę od franka dzielą lata świetlne ekonomii, ale gdy już, już zaczęła ona piąć się w górę, rozległ się jazgot jajogłowych, że za szybko, że za mocno, że tak nie może być. Nie zamierzam tutaj popisywać się swoją indolencją ekonomiczną, ale tak na zdrowy chłopski rozum coś się nie zgadza. Oto każde przemówienie państwowego dostojnika w części poświęconej gospodarce naszpikowane jest sloganami o konieczności wzmacniania złotówki. A jak już to się dzieje, traktowane jest jak zwiastun ekonomicznej klęski, no, niechby tylko kłopotów.
Zaiste, skomplikowaną wiedzą jest ekonomia, a poglądy ekonomistów tajemnymi chadzają ścieżkami. Ciekawe, w jakich spodniach chodzili na dyskoteki zwolennicy urzędowego osłabiania złotówki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska