Minister w dżinsach

Maciej T. Nowak [email protected]
Nie przywiązuje wagi do odznaczeń i tytułów. Francuską Legię Honorową przypiął agrafką do lampy stojącej na biurku, a patera amerykańskiej Nagrody Demokracji służy mu w kuchni.

Hanna Krall napisała o Jacku Kuroniu, że "jest chorobliwie dobry, nawet stworzonka, nawet karalucha nie da zabić". Były minister pracy i polityki socjalnej spędził dziewięć lat w peerelowskich więzieniach. W celach, gdzie siedział, współwięźniowie zakładali obozy koncentracyjne dla karaluchów. Były baraki, krematorium i apele. Kuroń przekupywał więźniów papierosami. Za sztukę uwalniali jednego karalucha, a za paczkę byli skłonni zlikwidować cały obóz.
W PRL w telewizji straszono nim dzieci. Był wrogiem socjalizmu numer jeden, "złym duchem Solidarności", jak mówił o nim Jaruzelski.
3 marca br. Jacek Kuroń obchodził swoje 70. urodziny. Leszek Kołakowski mówi o nim, że to osoba, która najbardziej przyczyniła się do upadku komunizmu. Życiorys Kuronia, uczestnika wielu najistotniejszych i przełomowych wydarzeń w historii Polski pełen jest nie tylko dramatycznych momentów, doniosłych chwil, ale także wesołych anegdot.
Jeden z najpopularniejszych polskich polityków zasłynął z wtorkowych telewizyjnych wystąpień, zupek rozdawanych ubogim, które własnoręcznie nalewał z kotła oraz zasiłku dla bezrobotnych, do dziś nazywanego "kuroniówką".
Urodził się we Lwowie. Miał pięć lat, gdy w tamtejszym Teatrze Wielkim wystawiano "O dwóch takich, co ukradli księżyc". W trakcie przedstawienia czarownik wsadzał do worka Jacka i Placka. Młody Kuroń zerwał się wówczas i ruszył na scenę z krzykiem, żeby ratować głównych bohaterów. Ryczącego wyniesiono go ze sceny do foyer, gdzie siedziała babcia. Bileterki długo musiały go pocieszać i tłumaczyć, że Jackowi i Plackowi nic się nie stało. On sam po latach uważał to zdarzenie za największe osiągniecie swojego życia.
Jacek Kuroń wychował się na lewicowych wzorcach. Symbolami lewicy są: krata, cela, kajdany i szubienica. Wspominał później, że kajdanki to jedyna biżuteria, jaką nosił. W czasie wojny martwił się tylko tym, że się skończy, zanim zdąży w niej wziąć czynny udział.
Później zafascynował go PKWN, a w siódmej klasie Marks i Engels. Wstąpił do ZMP i walczył z bikiniarstwem. Wolał grać w siatkówkę, niż dyskutować z księdzem na religii. Za jego przykładem poszli koledzy z klasy. Wkrótce stworzyli dwie drużyny do siatkówki.
Kilkunastoletni Kuroń swojej ówczesnej dziewczynie powiedział, że kocha ją prawie tak bardzo jak partię.

Polacy cenią Kuronia za to, że w każdym dostrzega człowieka. W latach siedemdziesiątych, gdy był notorycznie prześladowany i nękany, ludzi widział nawet w ubekach, którzy przychodzili rewidować jego mieszkanie. Robił im herbatę, rozmawiał z nimi. Jego dom był zawsze otwarty. Tłumaczył, że nie chce, by osoby, które przychodzą na rewizje, stały pod drzwiami. Prześladującym go kobietom z UB nieraz wręczał kwiaty albo zapraszał do wagonowego przedziału, gdy "towarzyszyły" mu w podróży.
Kuroń wiele wycierpiał od agentów UB, ale po 1989 r. nie zgłaszał o to pretensji. Budziło to podziw nawet u Czesława Kiszczaka. Generał w 1989 r. stał z grupką posłów w Sejmie, którzy użalali się na represje po stanie wojennym. Nagle podszedł Kuroń i powiedział: "Ja tam, kurwa, do nikogo pretensji nie mam".

Znakiem rozpoznawczym jednego z najpopularniejszych polskich polityków jest dżinsowa koszula. Nosi ją praktycznie cały czas bez względu na miejsce i towarzystwo, w jakim przebywa. Na garnitur zamienił ją tylko na czas kampanii prezydenckiej w 1995 r. W wyborach zajął trzecie miejsce, prezydentem nie został, a wszystkie garnitury rozdał. Gdy później Aleksander Kwaśniewski uhonorował go Orderem Orła Białego - najwyższym odznaczeniem państwowym - musiał go odebrać w dżinsie. Wywołało to wiele kontrowersji.
Przed wizytami Kuronia na przyjęciach w ambasadach zastanawiano się, czy większym nietaktem będzie jego nieprzyjście, czy też obecność, ale w dżinsie.
Jednym z najzagorzalszych przeciwników Kuronia jest ks. Henryk Jankowski, słynący z urządzania kontrowersyjnych grobów pańskich na święta wielkanocne. Widnieją na nich swastyki bądź sierpy i młoty. Raz leżała tam dżinsowa koszula.
Kuroń lubi żywić się w kioskach z hot dogami oraz jeździć autobusami i tramwajami, co dziś niespotykane u innych polityków. Jeździł też rowerem, a raz nawet z niego spadł, co skończyło się pobytem w szpitalu.

Z Kuroniem nieodłącznie wiąże się nie tylko dżins, ale także termos, z którym się nie rozstawał. Gdy po raz drugi został ministrem od spraw socjalnych, "Gazeta Wyborcza" informujący o tym tekst zatytułowała "Termos wrócił".
Strasznie palił, w trakcie posiedzeń rządu zawsze stało przed nim kilka pożyczonych od niepalących sąsiadów popielniczek. Zakaz palenia na posiedzeniach rządu wprowadzono dopiero za czasów premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego. We wcześniejszej kadencji, gdy w ławach zasiadał Kuroń, a premierem był Tadeusz Mazowiecki, było to niemożliwe do przeforsowania.
Chodziły słuchy, że w termosie zamiast herbaty jest whisky. Waldemar Kuczyński zaznacza, że kilkakrotnie próbował i zawsze była tam herbata. Raz Kuroń miał alkohol, ale częstował nim wszystkich sąsiadów.

Jacek Kuroń, minister pracy i polityki socjalnej w dwóch rządach, należał do najbardziej zagorzałych dyskutantów na posiedzeniach rady ministrów. Wspomina Waldemar Kuczyński: - Mówił soczyście, wplatając od czasu do czasu słowa, powiedzmy nieparlamentarne i na pewno pominięte w protokołach.
W pracy nie ustrzegł się błędów. Ustawę o zasiłkach dla bezrobotnych reformował o godz. trzeciej nad ranem 24 grudnia 1989 r. - Przyznaliśmy zasiłek każdemu, kto nie pracuje. W rezultacie różni nigdy nie pracujący ludzie wypijali za moje zdrowie wino patykiem pisane. Ja im nie żałuję, ale mi mrówki chodzą po plecach, jak przypomnę sobie, czyim to było kosztem - wspomina. W trakcie drugiej kadencji ministra, trwającej 14 miesięcy, otrzymał 38 tys. listów.
Kuroń pomógł wielu ludziom, ale często sam zwracał się o pomoc do innych. Swego razu podszedł do sejmowej sekretarki i mówi: - Małgosiu, daj mi 10 zł, bo chciałbym coś zjeść.
- Przecież szef kilka dni temu wziął wypłatę - zdziwiła się sekretarka.
- Ale ktoś przyszedł i powiedział, że nie ma pieniędzy i mu wszystko oddałem - wytłumaczył Kuroń.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska