Moja mama jest sama

Magdalena Żołądź
Magdalena Żołądź
- Samotna matka musi mieć 48-godzinną dobę, by zdążyć spełnić się w roli i matki, i ojca - mówi Nina, która wychowuje dwóch synów.
- Samotna matka musi mieć 48-godzinną dobę, by zdążyć spełnić się w roli i matki, i ojca - mówi Nina, która wychowuje dwóch synów. fot. Archiwum
Samotna matka musi mieć dwa razy większe serce, wysoką pensję i nerwy ze stali.

Impreza z okazji Dnia Mamy z moim synusiami - taki status 26 maja ustawiła Nina w komunikatorze Gadu Gadu. Dziś może pójść z synami na lody i pizzę, pobuszować wspólnie w internecie, obejrzeć komedię.

Sześć lat temu 26 maja też spędzali we trójkę, tylko scenografia była inna. Tapczaniki i gołe ściany Domu Samotnej Matki i stać ją było tylko, by w podziękowaniu za życzenia i całusy kupić synkom po lizaku. Dla Maćka i Antka to nie był zły czas. Chłopcy spędzali dnie na zabawie z innymi dziećmi i jeszcze za bardzo nie wiedzieli, co się dzieje. Dla Niny ten czas był koszmarem. Zdarzało się, że wracała autobusem z pracy do ośrodka i marzyła, by nie żyć. Zarabiała 700 zł, nie miała własnego domu i zmagała się z wrogiem nr 1 - mężem, od którego odeszła, by w końcu przestał ją bić i który postanowił ją zniszczyć, właśnie dlatego, że się odważyła uciec.

Na alimenty i rozwód trzeba długo czekać
- Z perspektywy czasu moja opowieść brzmi jak rodem z Bangladeszu - zastrzega Nina, 30-letnia opolanka. - Bo niewiarygodne wydaje się to, że samotna mama z dwójką dzieci, która ucieka z domu przed przemocą, zostaje sama. Dosłownie. W takiej bezsilności zdarzało mi się myśleć o śmierci, ale gdy obejmowały mnie ramionka chłopców, ładowałam akumulatory i znów miałam siłę Pudziana.
Przez miesiąc mieszkała w Domu Samotnej Matki, potem kątem u koleżanki i gorączkowo szukała dwóch rzeczy - mieszkania i lepiej płatnej pracy. Choć wśród ogłoszeń o wynajem można było przebierać, samotnej kobiecie z dziećmi nikt nie chciał oddać mieszkania.

- Bali się, że potem nie pozbędą się kłopotliwego lokatora - mówi Nina. - Zbliżała się jesień, a ja spacerowałam po ulicach i... zaglądałam pod mosty. W urzędzie miasta, gdzie wpadałam co kilka tygodni w sprawie jakiegoś lokum, za każdym razem słyszałam, że to są lata czekania. W sądzie, gdzie złożyłam pozew o przyznanie alimentów - że na rozprawy czeka się miesiącami. Dobiło mnie to, że w tym samym czasie zlikwidowano fundusz alimentacyjny. Chciałam się poddać i wrócić. Niech mnie dalej bije i wyzywa. Byle dzieci miały dach nad głową.
I wtedy zdarzył się cud, a nawet dwa. Najpierw nowa praca, wśród życzliwych, przyjaznych ludzi. Potem ktoś miał odwagę wynająć im mieszkanie. Nina się zawzięła, że będzie płacić regularnie, choćby miała nic nie jeść. I nie jadła. Skrupulatnie odliczała z pensji na czynsz i odstępne oraz wydatki na jedzenie dla chłopców. Dla niej już brakowało. Gdy była głodna, szła po prostu spać. Głód "przesypiała" przeszło rok. Szczupła, drobna, przez ten czas schudła jeszcze kilkanaście kilo.

Tatuś Napuszczał dzieci na mamę
Gdy już zaczęło być w miarę normalnie, znów pojawił się mąż i tatuś. Obiecywał, że będzie cudownie, że więcej nie uderzy. Namawiał do powrotu podkreślając, że żyć bez nich nie może. Gdy Nina posłała go do diabła, obrał inną strategię. Miał pieniądze, więc miał przyjaciół. Szukał osób, które oczernią jego żonę, by odebrać jej dzieci. Założył w sądzie sprawę o odebranie Ninie władzy rodzicielskiej.
Pomogli wtedy całkiem obcy ludzie - dyrektorki szkoły i przedszkola, w których uczyli się chłopcy. Nieraz były świadkami jak awanturował się przy dzieciach, był wulgarny i brutalny. Powtórzyły to w sądzie i, na szczęście, sąd uwierzył.

- Starał się jak mógł. Na sali sądowej kreował się na zatroskanego ojca - uśmiecha się gorzko Nina. - Zeznawał, że zabraniam mu widywać się z dziećmi, choć to kompletna nieprawda. Gdy zobaczył, że nikt mu nie wierzy, machnął ręką. Kuratorowi powiedział, że "ma nas w dupie i pieprzy to, czy będzie się widywał z chłopcami". Potem zniknął. Wyjechał gdzieś za granicę. Wreszcie mieliśmy spokój.

A rok wcześniej było bardzo źle. Nina mieszkała jeszcze z Jackiem i chłopakami w jednej z miejscowości pod Opolem. W zasadzie ciągle nie było jej w domu. Pracowała na dwa etaty, bo on nie miał ochoty zarabiać. Do południa w jednej z opolskich restauracji, potem wskakiwała w marynarkę i biegła do siebie do biura. Wracała późno, ale był tego jeden plus - mniej okazji, by narazić się Jackowi i oberwać. On jednak nakręcał się przez cały dzień. No i manipulował dziećmi. Opowiadał, że Nina wcale nie pracuje, tylko jest u pana w łóżku. Gdy zaczynały bronić mamy, obrywały. Czasem nawet po buzi. - Potem mi tłumaczył, że to było tak w ramach klapsa - Nina zaciska usta. - Wulgarnie mówił o Bogu, wyśmiewał fakt, że wychowuję dzieci na katolików i chodzę z nimi do kościoła. Podważał wszystko, co mówiłam. Mój autorytet nie istniał. Wtedy właśnie zrozumiałam, że muszę ratować siebie i synków. Bo inaczej staną się tacy, jak on.
Lepiej niech nie przychodzi
Alicja ma 25 lat i mieszka na jednym z opolskich osiedli. Jej Pawełek ma dopiero rok, ale ona już teraz myśli jak go wychować, by był inny od swojego ojca. Synek to jej oczko w głowie, choć to nie była planowana ciąża. Przydarzyła się akurat w momencie, gdy zdecydowała się odejść od Tomka. W głowie mu były imprezy i inne dziewczyny, a nie zakładanie rodziny. Miesiąc po rozstaniu okazało się, że jest w ciąży. Po namowach rodziców zdecydowała, że znów zamieszka razem z byłym chłopakiem. - Przyjaciółka mówiła, że źle robię, ale Tomasz obiecywał, że się zmieni - wspomina Ala. - No i faktycznie, wrócił i stał się ojcem dla Pawełka. Po prostu ojcem, bez przymiotników typu czuły, troskliwy, kochający - ironizuje.
Cudowna przemiana trwała dwa tygodnie. Tomasz nawet kilka razy wstał w nocy do małego, kilka razy go wykąpał. - I na tym się jego ojcostwo skończyło. Po kilku dniach znów wrócił do dawnych zwyczajów, a ja zostałam z Pawełkiem sama - wzdycha Alicja. - Zamieszkaliśmy w jednym pokoju, Tomasz w drugim. Musiałam się sama zmierzyć z kolkami, nieprzespanymi nocami, ząbkowaniem, pierwszymi chorobami. Tomek ani razu nie był z nim na spacerze, nie poszedł sam do lekarza. Byłam tak zmęczona, że macierzyństwo mnie nie cieszyło. Przeszłam załamanie nerwowe. Odżyłam, gdy wyjechałam na święta do rodziców. Zresztą nie miałam wyjścia. W domu usłyszałam od Tomka: “Wyjedźcie na trochę, muszę od was odpocząć". Potem zresztą sam się wyprowadził i w domu był gościem.
Ala podkreśla, że woli, jak Tomasz nie przychodzi. Wie, że wtedy może liczyć tylko na siebie, już się tego nauczyła. Poza tym nie musi pilnować, czy Pawełek czasem nie zacznie płakać, bo to bardzo irytuje ojca. Bywało, że w takich sytuacjach odkładał go na podłogę i... wychodził.

- Za to od wspólnych znajomych słyszę, że dookoła opowiada, jakim to on nie jest cudownym ojcem - mówi Alicja. - Chwali się, że Pawełek chodzi, zaczyna mówić, śpiewa sobie pod nosem. Tylko, że to żadna jego zasługa. Jedno wiem na pewno. Nie będę mu zabraniać kontaktu z dzieckiem, choć nie zasługuje na Pawełka. Może, gdy dorośnie synek, dorośnie i ojciec.
Wbrew pozorom, samotne mamy problemów z organizacją czasu nie mają.
- Wiem, że mogę liczyć tylko na siebie, więc szanuję każdy kwadrans i dzień mam poukładany jak w zegarku - mówi Alicja. - Nie mam za to czegoś takiego jak czas dla siebie. Piwo ze znajomymi? Kino? Nie teraz. Wszędzie muszę chodzić z Pawełkiem.

Same i co dalej?
Ninę najbardziej martwi kwestia własnego zdrowia.
- Wiem, że nie mogę sobie pozwolić na to, by poważnie zachorować. Bo co wtedy stanie się z dziećmi? - tłumaczy. - Staram się dbać o siebie, regularnie chodzę na badania profilaktyczne. Muszę żyć dla moich chłopców, bo poza mną nie mają nikogo. Druga sprawa to praca - nie ma mowy o czymś takim jak nienormowany czas. Muszę pracować od do, by wszystko sobie poukładać i mieć jeszcze czas odrobić z synami lekcje.

Jest coś jeszcze. I Nina, i Alicja przyznają, że samotnej mamie ciężko na nowo ułożyć sobie życie z innym mężczyzną. Alicja zresztą w skrytości ducha przyznaje, że choć ojciec jej dziecka jest draniem, nadal gdzieś w środku coś do niego czuje. - Ale już niedługo - zastrzega. - Chcę poznać kogoś, kto wreszcie będzie mnie kochał i szanował. Po takich przejściach jestem nieufna, więc ten ktoś będzie się musiał naprawdę starać.

Nina wreszcie jest szczęśliwa. Ma swój dom i stać ją, by sprawiać dzieciom przyjemności. I jest też on. - Czuły, dobry, kochany. Uwielbia Maćka i Antka, a mnie nosi na rękach - uśmiecha się Nina. - Długo nie chciałam mu zaufać, teraz nie wyobrażam sobie bez niego życia. I tego też życzę innym samotnym mamom!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska