Moja płeć nie jest problemem

Redakcja
Z Gabrielą Pappai, pastorem ewangelickim z Budziszyna, rozmawia Krzysztof Ogiolda

- W Polsce ani w Kościele katolickim, ani w ewangelickim nie ma kobiet wśród duchownych. Jaka jest sytuacja kobiet w Kościele ewangelickim w Niemczech?
- Warto zauważyć, że kobiety we wspólnotach parafialnych są generalnie znacznie bardziej aktywne od mężczyzn, którzy najczęściej trzymają się trochę na dystans. Jeśli chodzi o mój urząd, to formą przygotowania do jego pełnienia jest to, że od 32 lat jestem czynnym teologiem. Wśród moich kolegów pastorów-mężczyzn czuję się w pełni akceptowana. Oczywiście, zdarzają się i tacy, którzy chętnie przypominają mi, że w Biblii jest napisane, iż kobieta powinna przy ołtarzu jedynie służyć i milczeć, ale oni stanowią zdecydowaną mniejszość. Myślę, że w pozyskaniu tej akceptacji pomaga mi to, że jestem zamężna i mam dzieci. Prawdopodobnie trudniej pracuje się pastorkom niezamężnym.
- Na czym konkretnie polega pani praca?
- Pracuję w Bautzen. Moja wspólnota parafialna liczy sobie 6 tysięcy wiernych na 45 tysięcy mieszkańców miasta. Jestem na pół etatu pastorem w parafii ewangelickiej. Mój mąż jest suerintendentem, czyli moim szefem. Dodatkowo pracuję na ćwiartce etatu w Diakonii, czyli ewangelickim odpowiedniku Caritasu. Uczę także w szkole zawodowej dla osób zajmujących się opieką nad ludźmi starymi. Prowadzę tam zajęcia z wiedzy o religii i życiu.
- Czy ze swoimi duchowymi problemami mężczyźni zwracają się do pani, czy raczej do męża?
- To absolutnie nie ma znaczenia. Spotykam się w spitalu i hospicjum na równi z mężczyznami i kobietami, podobnie w parafii. To, że jestem równocześnie osobą duchowną i kobietą to nie jest żaden problem duszpasterski. O tym, u kogo wierni szukają pomocy, zdecydują nasze cechy osobowościowe, zaufanie, jakie budzimy, to, że dla kogoś jedno lub drugie z nas jest bardziej sympatyczne, a nie nasza płeć.
- Czy fakt przyjmowania na urząd kobiet w Kościele ewangelickim jest według pani doświadczeń przeszkodą ekumeniczną?
- Postawy proekumeniczne lub niechętne ekumenizmowi pojawiają się zarówno w Kościele katolickim, jak i w Kościele ewangelickim i nie mają, według mnie, związku z pełnieniem przez kobiety funkcji duchownych. Tak wynika przynajmniej z naszych doświadczeń z parafii w Bautzen, a przedtem z Zittau. W Bautzen katedra jest wspólnie użytkowana przez katolików i ewangelików od roku 1530. Wspólnie tego kościoła używamy i wszyscy mamy te same klucze do świątyni. Można żartem powiedzieć, że w sferze świeckiej mamy już wspólną władzę kluczy.
- Większość ludzi stara się usilnie, by zostawiać za drzwiami swych mieszkań problemy zawodowe. Czy udaje się to pani, skoro oboje z mężem jesteście osobami duchownymi?
- Oczywiście jak wszyscy mamy swoje problemy. Rozmawiamy o nich z naszymi przełożonymi, z innymi pastorami, także ze sobą nawzajem w domu. Takich rozmów nie sposób uniknąć. Zdolność do dialogu z drugim człowiekiem jest w pracy duszpasterskiej bardzo potrzebna. Mnie szczególnie, bo znaczna część mojej aktywności związana jest z opieką duchową nad ludźmi starymi, pacjentami szpitala i hospicjum, gdzie waśnie w rozmowie zdobywa się ich zaufanie. Oczywiście, zdarza się, że czasem wieczorem mąż w sypialni mówi: zostawmy ten problem do jutra. Ale z pewnością nasze życie rodzinne nie cierpi na tym, że jesteśmy oboje osobami duchownymi.
- Proszę przedstawić swoją rodzinę.
- Mamy troje dzieci. Wszyscy mają już własne rodziny. Mamy też czworo wnucząt. Nasze związki z Polską zostały niedawno umocnione, bo nasza najmłodsza córka wyszła za mąż za Polaka. Nasza rodzina została w ten sposób rozszerzona, gdyż jej nowi członkowie mieszkają aż w okolicach Białegostoku.
- Jak wygląda współpraca Waszej parafii z opolskimi ewangelikami?
- Pomysł współpracy między ewangelickimi parafiami w Bautzen i w Opolu pojawił się przed 10 laty w ramach szerszej akcji nawiązywania kontaktów z krajami Europy Środkowo-Wschodniej. Blisko współdziałaliśmy m.in. po powodzi 1997 roku. Kiedy dwa lata temu przyjechaliśmy do Opola w gronie około 10 osób z Diakonii w Bautzen, pojawił się pomysł stworzenia w Opolu z pomocą naszej parafii świetlicy terapeutycznej lub placówki otwartej opieki nad osobami chorymi. Cieszę się, że mogliśmy uczestniczyć w minioną niedzielę w otwarciu świetlicy socjoterapeutycznej. Niedługo otwarta zostanie także placówka wypożyczająca łóżka, wózki inwalidzkie, chodziki i inny sprzęt tego typu.
- Jakie ma pani doświadczenia z kontaktów z Polską?
- Ojciec mojego męża pochodzi z Mazur i już to łączy nas z Polską. Od roku 1974 byliśmy wraz z mężem w parafii Zittau, blisko granicy z Polską i Czechami. Utrzymywaliśmy już wtedy bliskie kontakty z jedną i drugą stroną. Polska ma fantystyczną kulturę i piękne miasta. Uważam, że jako Niemcy jesteśmy zobowiązani do nawiązywania jak najlepszych kontaktów w Polsce. Mam świadomość ran, jakie nadal w Polsce są po wojnie. Podczas ostatniego pobytu w Polsce jakaś pani we Wrocławiu usłyszawszy, że jesteśmy Niemcami, splunęła nam pod nogi. Musimy zrobić wszystko, by takie rany zabliźniać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska