Muzeum jest jak zoo

Redakcja
Praca w muzeum to dla Krystyny Lenart-Juszczewskiej prawdziwa pasja.
Praca w muzeum to dla Krystyny Lenart-Juszczewskiej prawdziwa pasja.
Z Krystyną Lenart-Juszczewską, dyrektorem Muzeum Śląska Opolskiego rozmawia Iwona Kłopocka-Marcjasz.

- Wybiera się pani na sylwestra?
- Nawet o tym nie myślę. Pod koniec roku w muzeum jest tyle rzeczy do zrobienia. Pewnie z moją księgową będę tu siedziała do północy.

- Gdzie kiedyś odbywały się najlepsze imprezy w Opolu?
- W obecnym "Co nieco" mieściła się kiedyś restauracja Europa. W latach 60. był to najwytworniejszy lokal, z tak zwaną żywą muzyką. Nie tylko sylwestry były tam najlepsze. Co sobotę były tam dancingi. Częstymi bywalcami tych dancingów było małżeństwo Niemczewskich. On był pediatrą, ona przy mężu. Oboje bardzo urodziwi, stanowili duszę towarzystwa, tym bardziej, że fantastycznie tańczyli. Kiedy oni przychodzili, to bawiła się cała sala, a potem przez tydzień jej uczestniczy opowiadali po mieście, jak było wspaniale.

- A pani spędzi w tym roku prawdopodobnie noc w pustym muzeum. Czy w dzisiejszych czasach, gdy wszystko można zobaczyć w internecie, muzeum nie jest czymś anachronicznym, co również należałoby odesłać do lamusa?
- To trochę tak jak z ogrodem zoologicznym. Lwa też można zobaczyć na obrazku, ale to nie to samo co kontakt z żywym zwierzęciem. W muzeum również bezpośredni kontakt z zabytkiem jest niezastąpiony. Oczywiście trzeba brać pod uwagę wszelkie audiowizualne nowinki. My np. zrobiliśmy nowoczesną Panoramę Powstań Śląskich, która jest seansem światła i dźwięku, ale to nie zmienia faktu, że podstawowym tworzywem jest eksponat.

- Wystarczy ustawić eksponaty i otworzyć drzwi?
- Oczywiście, że nie. Trzeba wymyślać coś, co przyciągnie ludzi. Tak Noc Skarbów zaczęliśmy je robić pierwsi w Polsce, a naszym tropem poszły inne muzea. Jest taki stereotyp, że muzealnicy siedzą sobie w ciszy i kartkują stare księgi. Tymczasem tu jest piekiełko. Jeśli muzeum chce być żywe, to musi mieć dynamicznych pracowników, bo inaczej by zwiędło.

- Trzeba mieć w sobie coś z nauczycielskiej pasji upowszechniania?
- Chciałam być nauczycielką, zawsze lubiłam młodzież, lubiłam przekazywać wiedzę. Do opolskiego muzeum trafiłam zaraz po skończeniu filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Przyszłam na pięć minut, a zostałam na 40 lat.

Portret

Portret

Krystyna Lenart-Juszczewska, z wykształcenia rusycystka, z zamiłowania popularyzatorka, z zawodu muealnik. Niedługo, po 40 latach pracy odchodzi na emeryturę, ale nie zamierza rezygnować ze swych pasji i pewnie otworzy jeszcze ze dwa muzea. Wolny czas najchętniej spędza w lesie - latem spacerując, zimą biegając na biegówkach. Ma kota i psa, które bardzo się kochają, bo - zdaniem ich właścicielki - tylko ludzie żyją w niezgodzie.

- Szmat czasu. Zróbmy mały bilans. Co się pani udało w tym czterdziestoleciu? Co było największym sukcesem?
- Rzadko robiłam wystawy, ale szczególnie byłam rada z wystawy sztuki japońskiej. To było dawno, dawno temu. Japonistka z Muzeum Narodowego w Krakowie powiedziała wtedy, że jest to największy i najlepszy pokaz sztuki japońskiej w Polsce.

- I co jeszcze?
-- ... słoń!

- Słucham?!
- Ja to nazywam efektem słonia - kiedy nie dostrzega się największej, najważniejszej rzeczy. Kiedyś byłam w zoo z malutką bratanicą. Na wybiegu dla słonia mała zupełnie nie reagowała na zwierzę. Przeraziłam się, że może dziecko nie widzi. Dopiero gdy wychodziłyśmy i za nami zostały lekko uchylone drzwi, za którymi widać było kawałek słonia, bratanica odwróciła się i powiedziała: jaki wielki ten słoń. I ja teraz zrobiłam to samo. Mój słoń to projekt "Mons Universitas". Podobno to największa inwestycja w mieście, warta 23 miliony złotych, wywalczona dzięki niesamowitemu zaangażowaniu i determinacji pani marszałek Ewy Rurynkiewicz.

- Na czym ten projekt polega?
- W skrócie - remontujemy trzy zabytkowe XVII-wieczne kamienice i budujemy nowoczesny pawilon wystawienniczy. Muzeum wreszcie będzie miało pracownię konserwacji z prawdziwego zdarzenia, a powierzchnia ekspozycyjna zwiększy się czterokrotnie - z 600 do 2 400 metrów kwadratowych.

- Kiedy zaprosi pani opolan do rozbudowanego muzeum?
- Same prace budowlane mają zakończyć się w marcu 2008 roku. Potem dopiero będzie urządzanie ekspozycji. Ja na otwarciu będę już tylko gościem, bo w lutym przyszłego roku idę na emeryturę.

- Ale to chyba nie będzie emerytura w bamboszach?
- Gdzie tam! Odżył pomysł muzeum Odry. Chcemy na ten cel adaptować zespół starej stoczni na Pasiece. Obiecałam, że nawet na emeryturze będę w środku tego przedsięwzięcia, bo to pasjonujący temat. Drugi - to stary dworzec w Leśnicy, prawdziwa perełka, taka prowincjonalna moderna. Już trzy lata temu proponowałam burmistrzowi Leśnicy, by zrobić tam pierwsze w Polsce muzeum pielgrzymstwa. Niestety nie było odzewu. Teraz budynek wymaga pilnego remontu i sprawa wróciła. Burmistrz proponuje, by tam zrobić muzeum przyrodnicze. Jestem za i ani chybi zanurzę się w to.

- Któremu dyrektorowi zazdrości pani najbardziej, które muzeum robi na pani największe wrażenie?
- Wawel. Wawel ponad wszystko. Kraków to miejsce, o którym marzy każdy muzealnik. Jedna z naszych koleżanek przeniosła się na emeryturze do Krakowa i wszystkie jej zazdrościmy. Gdybyśmy byli lepiej opłacani, to na starość każdy chciałby zamieszkać w Krakowie. Ale godne zazdrości jest też niedawno otwarte fenomenalne muzeum w Białowieży. Każdy powinien tam pojechać, tak jak na Wawel.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska