Burmistrz apeluje
Burmistrz apeluje
Arnold Hindera, burmistrz Białej:
- Apelujemy do ludzi mieszkających w okolicy o zachowanie ostrożności. Nie wiemy, z jakim zwierzęciem mamy do czynienia, czy może ono zaatakować także człowieka. Na wszelki wypadek w tej okolicy po zmroku lepiej poruszać się w większych grupach lub w samochodzie. Na miejscu ostatniego zdarzenia znaleziono ślady łap i sierść zwierzęcia. Na tej podstawie będziemy się starali zidentyfikować drapieżnika.
W Mokrej, niewielkiej wsi w gminie Biała, w ciągu kilku tygodni nieznane zwierzę zaatakowało już cztery razy. Po ostatniej jatce, w nocy z soboty na niedzielę, policja wszczęła śledztwo, a władze gminy apelują do mieszkańców o ostrożność.
- W nocy nic podejrzanego nie zauważyliśmy - opowiada Bernard Hamerla, gospodarz, który stracił 7 warchlaków. Były już całkiem podrośnięte, ważyły po 20 kilo. - Rano wszedłem do obory za domem. Patrzę, a tam kojec zakrwawiony, poszarpane zwierzęta. Dwie sztuki były ranne, jeszcze żyły, ale zdechły następnego dnia. Drapieżnik musiał być duży i mocny, bo naparł na zamknięte drzwi i wyrwał skobel.
Pierwsze zginęły prosięta z hodowli Kamila Wilczyńskiego. Jak opowiada ojciec poszkodowanego, Tadeusz Wilczyński, miesiąc temu z obory zniknęło 30 młodych warchlaków. Właściciel znalazł kilkanaście sztuk zagryzionych, reszta zniknęła bez śladu.
- Syn myślał, że to kradzież, ale wtedy nikomu nie zgłosił szkody - mówi Tadeusz Wilczyński. - Tymczasem jakieś dwa tygodnie temu znalazł zagryzionego i zjedzonego do połowy 20-kilowego warchlaka. Wyrzucił resztę na gnojowicę i po dwóch dniach padlinę też coś zjadło. Zostały tylko racice!
5 lutego drapieżnik dostał się do sąsiedniej obory Sebastiana Wilczyńskiego.
- Znaleźliśmy rano jedno cielę całkiem rozszarpane, z wyjedzoną łopatką - opowiada właściciel. - Pięć pogryzionych próbował jeszcze ratować weterynarz, ale zdechły. Później w innej oborze zagryzło mi jeszcze jedno cielę.
Minęło kilka dni i tajemnicze zwierzę znów zaatakowało. W gospodarstwie Romana Wilczyńskiego zagryzło potężnego, 100-kilogramowego tucznika. - Mieliśmy różne podejrzenia, ale dopóki się tego nie zobaczy, trudno wyrokować, co zadało takie rany - mówi Franciszek Kobylański, powiatowy lekarz weterynarii.
Po śladach i zachowaniu podejrzewam, że to coś należy do rodziny kotowatych. Może uciekło komuś z transportu albo ktoś prowadzi nielegalną hodowlę, bo z legalnych nie mamy żadnych informacji o ucieczce drapieżnika.
W jednej z obór kilka tygodni przed atakiem pracownikom przemknęło przed oczyma coś futerkowatego, podobnego do jenota.
- To na pewno nie atakował jenot - uważa Lesław Sobieraj, dyrektor opolskiego zoo, do którego trafiły sfotografowane ślady zwierzęcia. Zbyt niewyraźne jednak, by je zidentyfikować. - Nie wiem, co to może być, ale dziki drapieżnik nie atakuje w zamkniętych pomieszczeniach.
Rolnicy z Mokrej zabezpieczają obory stalowymi kratami. Po zmroku wieś pustoszeje, ludzie zamykają się w domach.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?