Nie jestem "wredną babą"

Redakcja
Danuta Wieszala z wykształcenia jest pedagogiem pracy, ale zanim trafiła do zawodu, zajmowała się obsługą rad narodowych w Urzędzie Gminy Strzeleczki i prowadziła karty drogowe kierowców w PZMocie. W 1990 roku zatrudniła się w Rejonowym Urzędzie Pacy w Krapkowicach, który następnie został przekształcony w biuro powiatowe. W 1995 powierzono jej obowiązki zastępcy kierownika, w 2000 - kierownika, w tym roku w wyniku zmian organizacyjnych stanowisko przemianowano na dyrektora. Prywatnie jest żoną i matką trojga dzieci, właścicielką psa Luisa i zapaloną ogrodniczką.
Danuta Wieszala z wykształcenia jest pedagogiem pracy, ale zanim trafiła do zawodu, zajmowała się obsługą rad narodowych w Urzędzie Gminy Strzeleczki i prowadziła karty drogowe kierowców w PZMocie. W 1990 roku zatrudniła się w Rejonowym Urzędzie Pacy w Krapkowicach, który następnie został przekształcony w biuro powiatowe. W 1995 powierzono jej obowiązki zastępcy kierownika, w 2000 - kierownika, w tym roku w wyniku zmian organizacyjnych stanowisko przemianowano na dyrektora. Prywatnie jest żoną i matką trojga dzieci, właścicielką psa Luisa i zapaloną ogrodniczką.
Z Danutą Wieszalą, dyrektorką Powiatowego Urzędu Pracy w Krapkowicach, rozmawia Beata Szczerbaniewicz

- Podobno jest pani automaniaczką: nie tylko nie pozwala się pouczać innym, ale sama prowadziła kursy nauki jazdy...
- To prawda. Uwielbiam samochody! Wszystko robię sama przy swoim aucie: zmienię koło, sprawdzę stan oleju. Kiedy przed laty w maluchu zerwała mi się linka rozrusznika, to uruchomiłam go patykiem. Na stacji nie pozwolę, żeby mi ktoś obcy lał benzynę. No i nie zgadzam się z opinią, że baba za kierownicą jest gorsza od mężczyzny.
- A takie przekonanie wśród panów panuje...
- Na kursie instruktorów jazdy oprócz mnie była tylko jedna kobieta. Wykładowca mechaniki co chwilę zwracał się do nas z nachalnym pytaniem: "pani rozumie?". Egzamin zdałam celująco. Prowadziłam kursy w latach osiemdziesiątych. Było to dodatkowe zajęcie, ale bardzo je lubiłam. Zrezygnowałam, bo miałam zbyt dużo obowiązków i nie byłam w stanie wszystkiego pogodzić.
- W naszym kraju kobiety na stanowiskach kierowniczych wciąż są rzadkością. Jak się pani to udało?
- Może trudno w to uwierzyć, ale wyłącznie pracowitością i sumiennością. Nie miałam żadnych protektorów, a zaczynałam od samego dołu, czyli od ręcznego pisania listy płac dla bezrobotnych. Jako inspektor do spraw kontaktów z pracodawcami chodziłam na piechotę od firmy do firmy z zeszytem pod pachą i wypytywałam o miejsca pracy. Potem zajmowałam się przeciwdziałaniem bezrobociu. Lubię swoją pracę, żyję nią i zawsze chętnie brałam na siebie dodatkowe obowiązki. Inni może byli sprytniejsi, znajdowali jakieś wytłumaczenia, a ja nie. Efekt był taki, że byłam wiecznie zapracowana. Ale w końcu ktoś to docenił i awansował mnie na zastępcę a po pięciu latach zostałam kierownikiem. Dziś nikt mi nie zarzuci, że kieruję zza biurka: mam praktyczną wiedzę na temat pracy całego urzędu.
- O wymagającym szefie podwładni mówią: "stanowczy" a o szefowej - "wredna baba". Jakim jest pani dyrektorem?
- Wymagającym, ale chyba nie służbistką. Mam takie usposobienie, że właściwie zawsze mówię podniesionym głosem. Na każdym, kto mnie zna, nie robi to wrażenia. Kieruję firmą demokratycznie: raz w tygodniu spotykamy się z załogą i dyskutujemy nad nowymi pomysłami. Jeśli się mylę, czekam, aż mnie przekonają. Zwykle wychodzi na moje, ale jeśli ktoś ma wątpliwości, mam okazję je rozwiać. Dzięki takiej strategii mogę liczyć, że ludzie będą przekonani do moich decyzji.
- A w domu kto rządzi? Pani dyrektor czy mąż?
- Tu też wyznaję demokrację, to znaczy w tym przypadku - partnerstwo. Wspólnie omawiamy wszystkie decyzje. Przyznaję, mam zapędy kierownicze, ale jak próbuję coś za mocno forsować, mąż zaraz mnie hamuje. Ma takie powiedzenie: "kochanie, nie jesteś w PUP-ie!".
- Jest pani pracoholiczką?
- Niestety, przyznaję się. Nawet w domu ciągle myślę o pracy. Mąż prosi: "nic już nie mów na temat bezrobotnych", a ja nie mogę się opanować. Próbuję jednak z tym walczyć. Ostatnio zrezygnowałam z noszenia komórki. Wyłączyłam, wrzuciłam do szuflady. Jak jestem w pracy, można do mnie dzwonić na numer stacjonarny, jak mam wolne - nie ma mnie.
- A jak spędza pani wolny czas?
- Uwielbiam podróżować. Moje hobby to ogrodnictwo i wszyscy mówią, że "mam do tego rękę". Pochwalę się, że moje pelargonie zawsze sięgają ze skrzynek pod oknem aż do ziemi, a ludzie się zatrzymują, aby je obejrzeć. Naprawdę! Lubię czytać - proszę się nie śmiać - romantyczne romanse i spacery z Luisem - to właściwie pies mojej młodszej córki, ale ja z nim chodzę i przy mnie siedzi zawsze wieczorem przy stole.
- Bierze go pani do łóżka?
- Taka wariatka to nie jestem! Ani nie pozwalam dzieciom! Jestem przeczulona na punkcie czystości i to tak bardzo, że rodzina na mnie narzeka. Luis wie, co może, i dzieci też. Nie żebym była apodyktyczna, ale porządek musi być!
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska