To sukces amerykańskiej dyplomacji, na dodatek bardzo zaskakujący, bo jeszcze tydzień temu Waszyngton zastanawiał się nad wycofaniem projektu rezolucji z powodu słabego poparcia dla niej. Co się stało przez ten tydzień, że sceptyczne dotąd rządy Francji, Niemiec, Rosji i Syrii zmieniły zdanie?
W przypadku tej ostatniej jest najłatwiej o odpowiedź. Zaważyła zgoda Turcji na amerykańską prośbę o wysłanie kilkunastu tysięcy żołnierzy do sił stabilizacyjnych w Iraku. Damaszek od dawna pozostaje w złych, by nie powiedzieć wręcz wrogich, stosunkach z Ankarą. Syria obawia się, że po wejściu tak dużych sił tureckich do Iraku mogą one pozostać tam na dłużej, a w ten sposób Turcy staliby nie tylko u jej północnych, ale i wschodnich granic. A na południu jest Izrael, sojusznik Ankary... Zapobiec wejściu tureckich wojsk (a przynajmniej tak dużej liczbie) można było w jeden sposób - popierając rezolucję, która de facto legalizuje amerykański atak na Irak i otwiera drogę do utworzenia ONZ-towskich sił stabilizacyjnych w tym kraju.
Tego samego chcą teraz Paryż, Berlin i Moskwa, choć patrzą na problem od innej strony. Geograficznej. One dostrzegły zagrożenie w Iranie. Państwo ajatollahów po cichu, ale systematycznie dąży do umocnienia swoich wpływów w Iraku. Ostatnie zamieszki w Karbali, znajdującej się w polskiej strefie stabilizacyjnej, wywołali bojówkarze radykalnego duchownego Muchtady al Sadra, który nie ukrywa, że jego celem jest utworzenie w Iraku teokratycznego państwa na wzór Iranu. Do tej pory Niemcy, Francja i Rosja mogły cieszyć się z kłopotów USA z zaprowadzaniem porządku nad Tygrysem i Eufratem, jednak dalsze osłabianie pozycji Ameryki w Iraku nie służyłoby już nikomu z wyjątkiem Teheranu. A tego na Zachodzie nikt nie pragnie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?