Niezwykły wyczyn opolanina Tomasza Wróbla. Stanął na Dachu Europy [ZDJĘCIA]

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Tomasz Wróbel na szczycie Mont Blanc. Czuł wtedy i zmęczenie, i duże wzruszenie.
Tomasz Wróbel na szczycie Mont Blanc. Czuł wtedy i zmęczenie, i duże wzruszenie. archiwum prywatne Tomasza Wróbla
Tomasz Wróbel, radny miasta Opola, zdobył we wrześniu najwyższy szczyt Alp - Mont Blanc (4806 m n.p.m). W wyprawie towarzyszył mu Bartłomiej Bonk, wicemistrz olimpijski w podnoszeniu ciężarów z 2012 roku, który jednak na samą górę nie dotarł. Obaj opowiadają nam szczegółowo o tej niezwykłej przygodzie.

Kiedy zdobyłem Mont Blanc , czułem przede wszystkim duże zmęczenie, ale i wzruszenie – mówi Tomasz Wróbel, pomysłodawca tej eskapady. – Było to dla mnie bardzo ważne wydarzenie pod względem osobistym, ponieważ kiedyś obiecałem zdobyć ten szczyt mojej babci, która w tym roku niestety zmarła. Po wejściu na niego włączyłem kamerkę, próbowałem coś powiedzieć, ale na takiej wysokości, po tak dużym wysiłku i przy temperaturze około -5 stopni Celsjusza nie było to łatwe. Mogłem jednak nacieszyć się widokami. Nie było zbyt dużego ruchu, co pozwoliło mi tam spędzić około 10 minut.

- Ja natomiast spasowałem na wysokości 4362 m n.p.m, w schronie Vallot – wyjaśnia Bartłomiej Bonk. – Mój organizm powiedział wtedy definitywnie "stop". Nie dość, że trudno było już dotlenić moje mięśnie, to jeszcze zaczęły mnie łapać skurcze. Tak naprawdę moim nadrzędnym celem nie było zdobycie szczytu, więc zrobiliśmy wszystko, by chociaż Tomek na niego dotarł. Ja w tym czasie przez parę godzin odpocząłem i zregenerowałem się, by być gotowym na późniejsze zejście.

Gotowość na cierpienie

W wyprawie na Mont Blanc Tomaszowi Wróblowi i Bartłomiejowi Bonkowi, którzy przed wyjazdem z Polski przeszli między innymi szkolenie lawinowe w Tatrach, towarzyszył licencjonowany przewodnik po Alpach Marcin Rutkowski. To on wraz z tym pierwszym podjął atak szczytowy, ale i wcześniej przez kilka dni szykował obu opolan do tego, czego mogą się spodziewać podczas wspinaczki na najwyższy szczyt Europy. Konieczna aklimatyzacja wcale nie była łatwa i przyjemna. Pierwszym jej etapem była wyprawa na szczyt Gran Paradiso (4061 m n.p.m).

- Kiedy już z niego schodziliśmy, nasz przewodnik Marcin wybrał chyba najtrudniejszą z możliwych dróg – zaznacza Bartłomiej Bonk. - Miałem później takie zakwasy, że trudno było mi nawet usiąść na krzesło, a co dopiero myśleć o wspinaczce na Mont Blanc. W pewnej chwili chciałem już podejść do Marcina i trochę inaczej z nim porozmawiać, ale Tomek przekonał mnie, bym się wstrzymał i chwilę odpoczął. I regeneracja przebiegła na tyle pomyślnie, że byłem gotów kontynuować wyprawę.

- Powrót z Gran Paradiso rzeczywiście nie był przyjemny – potwierdza Tomasz Wróbel. – Nie tylko było tam pełno rumowisk skalnych, ale i mieliśmy do pokonania naprawdę duży dystans, bo około 2500 metrów w dół. Zmęczyliśmy się nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Było to natomiast konieczne do tego, by pokazać nam, czego możemy się spodziewać podczas późniejszego wejścia na Mont Blanc. A przede wszystkim uświadomić, że będziemy musieli się zmagać z bardzo ciężkimi mięśniami.

Tomasz Wróbel i Bartłomiej Bonk z dużym zmęczeniem musieli radzić sobie sami. Jako że nie mieli możliwości skorzystania choćby z usług fizjoterapeutów, pytamy ich więc, jak regenerowali swój organizm.

Tomasz Wróbel: Mieliśmy ze sobą matę do akupresury Lyapko, bardzo pomocną przede wszystkim przy spięciu mięśni korpusu i pleców. Ale ja w sumie skorzystałem z niej chyba tylko raz.

Bartłomiej Bonk: Ja natomiast z tą matą się zaprzyjaźniłem. Moje mięśnie były na tyle obolałe, że stosowałem ją też na uda i łydki. Tomek wtedy kładł mi na nogi torbę, żeby cała procedura była bardziej efektywna. Mieliśmy też ze sobą różne maści przeciwbólowe oraz chłodzące i w ten sposób przez tydzień musieliśmy sobie poradzić.

Atak na Mont Blanc wymagał też od opolan należytego przygotowania pod względem sprzętowym. Ważniejszy od liczby rzeczy posiadanych w plecaku był jednak ich umiejętny wybór.

- Do naszej pierwszej bazy, czyli Chamonix, pojechaliśmy z Polski busem, ponieważ nie wiedzieliśmy, jaką pogodę zastaniemy na miejscu – tłumaczy Tomasz Wróbel. – Zapakowaliśmy więc bardzo dużo rzeczy na różne warunki, by na miejscu nie musieć już niczego szukać i po prostu wybierać to, co będzie nam niezbędne. Do 40-litrowych plecaków braliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy: sprzęt wspinaczkowy, bieliznę termalną, kilka warstw ubrań, przynajmniej dwie dodatkowe pary bezszwowych skarpetek, termos z herbatą i energetyczne jedzenie, w postaci żelu czy mleczka. Dodatkowo ważne jest również, by to wszystko umiejętnie poukładać, a nie wrzucać jak leci.

Chwile grozy

Inną kluczową kwestią przy próbie zdobycia najwyższego szczytu Europy, niezależnym już od uczestników wyprawy, jest odpowiednia pogoda. Tomasz Wróbel i Bartłomiej Bonk musieli na nią liczyć, bo mieli ściśle określony termin, w którym mogli podjąć się realizacji tego zadania. Wynika to między innymi z bardzo ograniczonej liczby miejsc noclegowych w schroniskach.

- Trafienie w okno pogodowe to absolutna konieczność przy wchodzeniu na Mont Blanc – opowiada Tomasz Wróbel. – Dlatego między innymi trzeba być gotowym na wyjścia w nocy, już w okolicach godziny 2 lub 3. We wrześniu zwykle idzie się tam już w warunkach zimowych, ale my akurat trafiliśmy na słoneczną aurę. Z jednej strony to dobrze, z drugiej nie. O ile przy ataku szczytowym to nam pomogło, o tyle dzień wcześniej przez nią porządnie najedliśmy się strachu.

Nieprzyjemności opolanie doświadczyli podczas przejścia przez Grand Couloir, który jest żlebem położonym pomiędzy schroniskami Refuge de Tete Rousse (3167 m n.p.m) a Refuge de Gouter (3815 m n.p.m). Na kilkudziesięciometrowym odcinku do przetrawersowania, powszechnie uznawanym za najniebezpieczniejszy w drodze na Mont Blanc, w pewnym momencie tuż obok nich seriami zaczęły bowiem przelatywać kamienie.

Tomasz Wróbel: To nie były tylko małe kamyczki, jakie widzieliśmy wcześniej w filmach na portalu YouTube, lecz również głazy. Niektóre z nich ważyły moim zdaniem po 150, 200 kilogramów, a może nawet i więcej. Leciały one we wszystkich kierunkach, więc nie było żadnego w pełni bezpiecznego miejsca. Skoro nawet nasz przewodnik zaczął gwałtownie uciekać, to już o czymś świadczy. Co się wszyscy wystraszyliśmy, to nasze …

Bartłomiej Bonk: Tomek z Marcinem poszli jako pierwsi, a ja miałem zaczekać na naszego przewodnika po drugiej stronie. Przede mną poszły jednak jeszcze dwie osoby i uczyniłem to wraz z nimi. Gdybym czekał na Marcina, prawdopodobnie te kamienie już by na nas spadły. I tak było na tyle niebezpiecznie, że nagle wszyscy zaczęliśmy biec, by jak najszybciej uciec z zagrożonej strefy.

Kryzysowy moment dopadł też Tomasza Wróbla i Bartłomieja Bonka we wspomnianym już wcześniej schronie Vallot. Pierwszy z nich go przezwyciężył i poszedł dalej na szczyt, drugi postanowił odpuścić.

- Kiedy już doszliśmy do Vallot, również miałem ochotę tam zostać – nie ukrywa Tomasz Wróbel. – Nie lubię marznąć, a tam było bardzo zimno, około -11, -12 stopni Celsjusza. Ubrałem jednak drugą parę skarpet oraz dodatkową warstwę ciuchów. Powiedziałem sobie, że jak już wyjdę ze schronu to jakoś pójdzie, mimo że tak naprawdę dopiero wtedy zaczynają się prawdziwe trudności. Cały czas idzie się od tego momentu wąską granią i gdzie się nie spojrzy, tam przepaść. Lekką ulgę poczułem dopiero, kiedy Marcin powiedział, że za 50 metrów będziemy na szczycie Mont Blanc, zwanego Dachem Europy.

O pełnym oddechu nie było jednak wtedy mowy, ponieważ opolan czekało jeszcze długie zejście z góry. A to również było niezwykle wymagające zadanie.

- Jak wracaliśmy, to dwa razy wpadłem w szczelinę, tylko delikatnie odchodząc od szlaku – mówi Bartłomiej Bonk. – Szliśmy w trójkę wzajemnie się asekurując na linie, więc wyszedłem z niej bez problemu. Dobrze jednak, że w porę rozłożyłem ręce, bo uczucie, gdy wisisz nogami i nie masz pod sobą niczego w odległości 10-15 metrów nie jest niczym przyjemnym. Z chodzeniem po lodowcu nie ma żartów.

- Pogoda zaczynała się psuć, więc zamiast dojść do schroniska Refuge de Tete Rousse, jak zakładał pierwotny plan, zatrzymaliśmy się jednak na jeszcze jedną noc w Refuge de Gouter – uzupełnia Tomasz Wróbel. – Woleliśmy bowiem uniknąć ponownej konfrontacji z kamieniami na Grand Couloir. W tak wysokich górach trzeba cały czas pamiętać o tym, że brak powrotu w odpowiednim czasie do schroniska stanowi nawet zagrożenie życia.

Bartłomiej Bonk nie zdobył Mont Blanc, ale i tak wyprawę wspomina bardzo miło.
Bartłomiej Bonk nie zdobył Mont Blanc, ale i tak wyprawę wspomina bardzo miło. archiwum prywatne Bartłomieja Bonka

Ambitne plany

Ogólnie jednak zarówno Tomasz Wróbel, jak i Bartłomiej Bonk wrześniowy wypad w Alpy wspominają zdecydowanie pozytywnie. Obaj nie wykluczają, że przed nimi kolejne ciekawe górskie przygody.

Bartłomiej Bonk: - Byłem pierwszy raz w Alpach i jestem zafascynowany tym, co tam zobaczyłem. Czy dalej będę szedł w stronę alpinizmu? Nie wiem, na ten moment wątpię, ale też całkowicie tego nie wykluczam. Na razie wziąłem sobie pamiątkowy kamień z trasy na Mont Blanc. Być może kiedyś tam jednak wrócę, ale najpierw musiałbym zrzucić trochę kilogramów. Nawet nasz przewodnik powiedział mi, że gdybym miał 10 kg mniej, byłoby mi zdecydowanie łatwiej. Byłem chyba największym człowiekiem na szlaku. Cieszę się, bo udowodniłem sobie, że mimo 20 lat zawodowej kariery sztangisty, okupionej zużytymi stawami i śrubami w kręgosłupie, wciąż stać mnie na podejmowanie ciekawych wyzwań. Cały czas mam charakter sportowca, ale podczas wyprawy na Mont Blanc nauczyłem się przede wszystkim słuchać swojego organizmu.

Tomasz Wróbel: - Ja kocham góry, więc na pewno będę chciał po nich jeszcze długo chodzić. Przed 40. urodzinami chciałbym wejść na Aconcaguę – najwyższy szczyt Ameryki Południowej (6961 m n.p.m – red.). Może też uda mi się kiedyś zdobyć Kilimandżaro, najwyższą górę Afryki (5895 m n.p.m – red.). Najbliższe plany mam jednak trochę inne. W przyszłym roku planuję bowiem przebiec swój pierwszy w życiu maraton i uczynić to w Atenach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska