O sr..., ch... i innych farmazonach

Krzysztof Szymczyk [email protected]
O przeróżne rzeczy pytają korektora "NTO" czytelnicy naszej gazety tudzież jego "Monitorów". Nie tylko o przecinki, literówki i inne drobiazgi, ale też na przykład o opinię na temat osiągnięć literackich niejakiej Doroty Masłowskiej, a zwłaszcza o ocenę ohydnego języka, jaki popularyzuje za sprawą swego poczytnego dzieła. A także o niektóre konkretne wyrazy obficie występujące w prozie tej kontrowersyjnej autorki. I o inne dziwne wyrazy, które wywołują namiętności.

Nie miejsce tu na obszerne komentowanie wydarzeń literackich, lecz jeśli padło pytanie - nie chcę się uchylać od krótkiej odpowiedzi. "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" to książka świetna i strasznie zła zarazem. Dorota Masłowska jest niesamowicie błyskotliwa i wybitnie utalentowana, ale brzydko się bawi swymi umiejętnościami. Słusznie zdobyła nagrodę "Polityki" "za oryginalne spojrzenie na polską rzeczywistość oraz twórcze wykorzystanie języka pospolitego". I słusznie się zachwyca jej powieścią Marcin Świetlicki: "Jest to kawał lekko nadpsutego, literackiego mięsa". Lecz równocześnie rację ma Agnieszka Mocarska, która w recenzji na łamach "Indeksu", pisma Uniwersytetu Opolskiego, zauważa z niesmakiem, iż Masłowska ze znawstwem oddaje (przepraszam za słowo) "sraczkę myślową", bełkotliwą gonitwę myśli i słowotok stworzonych przez siebie "naspidowanych" bohaterów. I jeszcze jeden paradoks: uważam, że przy tych wszystkich za i przeciw powieść zasługiwała na "Nike" - ale Bogu dzięki (i jurorom), że jej nie dostała! To byłby szkodliwy sygnał dla przyszłości polskiej literatury, zwłaszcza dla języka. Ponieważ byłaby to potężna porcja "spida" dla naśladowców Masłowskiej. Autorka "Wojny polsko-ruskiej..." używa (świadomie, z sensem i po mistrzowsku) języka tak wulgarnego i prymitywnego, że można to uznać za szczytowe osiągnięcie w tej dziedzinie. Ale tego stylu, tego językowego wysypiska śmieci nie wolno naśladować! Jedno tego rodzaju "dzieło" zupełnie wystarczy, każde podobne będzie wtórne i niestrawne i powinno wylądować w klozecie.
l
Zapowiedziałem przed tygodniem kilka pouczających, a równocześnie atrakcyjnych komunikatów Rady Języka Polskiego. Proponuję jeden, ale za to jakże oryginalny i ? propos. O wyrazie, który w książce Masłowskiej widnieje (bez skrótów) niemal w każdym akapicie, a o który często pytają czytelnicy "Monitora".
"Pewien scrabblista poprosił przewodniczącego Rady o wyjaśnienie ortografii ogólnie znanego wulgaryzmu, pisanego przez niektórych przez ch, a przez innych przez h. Taką oboczną ortografię notuje także Oficjalny słownik polskiego scrabblisty, na który się korespondent powołał. Z oburzeniem przytoczył opinię ekspertów poradni językowej PWN: ŤEtymologicznie uzasadniona jest pisownia przez ch, ale ponieważ od osób używających tego słowa w piśmie trudno oczekiwać znajomości etymologii, słowniki (te, które w ogóle to słowo odnotowały) aprobują także pisownię przez hť. (...) Domagał się od przewodniczącego opowiedzenia się za formą Ťetymologicznie poprawnąť, ponieważ dwojaka możliwość zapisu wulgaryzmu przysparza scrabblistom kłopotów.
A oto fragmenty odpowiedzi przewodniczącego:
Kwestia (...) jest istotnie marginalna, a etymologia wulgarnego wyrazu, oznaczającego członek męski, nie jest całkowicie przejrzysta. Pisownia przez h jest pisownią spotykaną często na płotach i murach, bo to jest zwyczajowe miejsce na tego typu wyrazy. Wprowadzanie ich do polszczyzny pisanej jest więc Ťcytowaniem płotuť i zniżaniem się do języka Ťmuropisarzyť, a więc i do ich ortografii. (...) Należy też przypomnieć, że wariantywność pisowni poszczególnych słów występuje do dziś w polskiej ortografii (por. choćby pośpieszny : pospieszny, jazz : dżez), co dokumentują zapisy w słownikach ortograficznych, i nawet gracze w scrabble?a muszą się z tym liczyć".
Zdezorientowanych zawiadamiam, iż najważniejsze słowniki ortograficzne nie przewidują żadnej alternatywy i każą pisać ów wulgaryzm przez ch. Trzeba pochwalić Masłowską, że lojalnie przestrzega tej pisowni. A dlaczego RJP podaje decyzję słownikarzy w wątpliwość i sieje zamęt - doprawdy nie mam pojęcia.
l
Pewna młoda osoba, nie mając akurat dostępu do słownika, zadzwoniła kiedyś do redakcji tuż przed północą z następującym pytaniem: "Powiedziałam do swojego chłopaka, tak jakoś mimochodem, że cały dzień sadzi farmazony, na co on się chyba pogniewał, bo potem do wieczora siedział markotny i prawie się do mnie nie odzywał. Czy sadzić farmazony to słowa tak bardzo obraźliwe? Czy może mój narzeczony jest przewrażliwiony?".
Droga Czytelniczko, jak to często bywa, prawda leży pośrodku. Trzeba przyznać, że opowiadać, pleść, a tym bardziej sadzić farmazony to, niestety, nie są miłe słowa w ustach dziewczyny. Znaczą bowiem mniej więcej to samo, co: mówić bzdury, niedorzeczności, brednie, androny, dyrdymały, banialuki itp.; kłamać, bredzić, zgrywać się. A czy trzeba się z tego powodu obrażać? Na pewno nie trzeba, ale weź pod uwagę okoliczności - zawód, jaki sprawiłaś chłopakowi. Mówiąc te słowa, podsumowałaś jego długotrwałe starania o Twoje względy. Podsumowałaś - prawdopodobnie niechcący - dosadnie i nieprzyjemnie. Cały dzień sadzisz farmazony - taki zwrot w tym wypadku mógł na niego podziałać porażająco, jak grom z jasnego nieba. To on się dwoi i troi, żeby Ci okazać swoje gorące uczucia (tak sobie to wyobrażam, bo przecież nie byłem przy tym), nadskakuje Ci, prawi komplementy, chce Ci zrobić przyjemność - a Ty nagle w te słowa do niego... Owszem, mógł Ci to od razu powiedzieć, zamiast żywić urazę. Mógł wszystko obrócić w żart. Szkoda, że tego nie uczynił.
Obiektywnie rzecz biorąc, sadzić farmazony to oczywiście nie jest sformułowanie sympatyczne, ale nie jest też jakoś wyjątkowo obraźliwe. Niektóre żony do swych mężów mówią o wiele gorzej. Takoż liczni posłowie w polskim parlamencie do swych adwersarzy. Masłowska w co drugim zdaniu książki używa nieporównywalnie bardziej plugawych wyrazów. A jednak musisz, Basiu, zrozumieć rozżalenie Twojego chłopaka. Nie powinnaś była do niego tak powiedzieć. Bo zapewne nie zasłużył na taką przykrość. Bo widocznie jest bardzo wrażliwy na słowa. Bo on do ciebie z chlebem, a Ty w niego kamieniem... - Z całą pewnością tak to wtedy odczuwał.
Są słowa jak pieszczoty i są słowa jak kamienie. Uważajmy na słowa, bo tak łatwo nimi kogoś zranić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska