Maksymilian Rigamonti to obecnie fotoreporter Dziennika Gazety Prawnej. Wcześniej robił zdjęcia m.in. dla tygodnika Newsweek i Wprost. Pięć razy był w bazach Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie w okresie od 2011 do 2015 roku. Jego prace były wielokrotnie nagradzane i wystawiane.
- Gdy wróciłem z Afganistanu, podświadomie szukałem wyciszenia - mówił Maksymilian Rigamonti podczas spotkania autorskiego w MBP tłumacząc, jak narodził się kolejny fotograficzny cykl.
Opowiadał opolanom, że jego pierwsza wyprawa na Wołyń była pokłosiem wycieczki dziennikarskiej.
- Nie uczono nas w szkole co to jest Wołyń, gdzie leży, co tam się stało. Mniej więcej coś wiedziałem, ale nie wzbudzało to we mnie żadnej euforii. My będąc tam trafiliśmy na puste pola, gdzie wcześniej były dwie wsie gęsto zaludnione, pośrodku stała szkoła, był kościół, cmentarz... - opowiadał fotograf.
Jak się okazało, Rigamonti na Wołyń wracał jeszcze kilkanaście razy fotografując "pustkę", napotkanych ludzi, okoliczną przyrodę - zawsze analogowym aparatem średnioformatowym, takim jaki był używany w latach 40. XX wieku.
- Dziś wszystko jest szybkie, cyfrowe i musi być natychmiast. W fotografii analogowej piękne jest to, że redukuje się liczbę kolorowych czy czarno-białych obrazków, którymi na co dzień jesteśmy zawaleni - uzasadniał wybór metody fotografowania.
Zapisem wypraw artysty będzie książka "Echo", która ukaże się najprawdopodobniej na przełomie października i listopada.
- To będzie swoista mapa do tych miejsc "których nie ma" i dlatego też książka zostanie wydana w formie właśnie rozkładanej mapy. Wybrałem osiem najważniejszych dla mnie miejsc, które zobaczyłem podczas tych wyjazdów. Opowiem o nich oraz o drogach, która do nich prowadzą. W książce znajdzie się 50 zdjęć - zapowiada autor fotografii.
- Wystawa "Miejsca których nie ma" jest tylko dodatkiem do tej książki. Moim zdaniem to, że ludzie na Wołyniu byli mordowani w brutalny sposób, gdzieś w tej przyrodzie zostało. Próbowałem "wyciągnąć" charakterystyczne elementy tej przyrody, bo jakichkolwiek pozostałości tamtych wydarzeń już nie ma. Podstawowym czynnikiem, który mi przyświecał, to uhonorować tych ludzi, którzy tam żyli, byli, nagle zniknęli i ślad po nich również - mówił.
Rigamonti podkreślał, że realizując cykl fotograficzny o Wołyniu, nie chce się "stykać" z polityką.
- Pamiętajmy, że temat polsko-ukraiński nie został przegadany. Gdy nie ma nawet zaczątków rozmowy, to sprawy wracają jak bumerang, tak samo jest w życiu codziennym. Publikacja książki jest na tyle namacalną formą, że może trafić do większej liczby ludzi. Oczekuję, że będzie malutkim "mikropromyczkiem" do rozpoczęcia rozmowy - podsumował Maksymilian Rigamonti.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?