Osobowy do Strasburga

rys. Andrzej Czyczyło
rys. Andrzej Czyczyło
Trudno rozsądzić, kto mocniej obrzydził nam Unię Europejską. Jej rozhisteryzowani przeciwnicy czy fanatyczni entuzjaści.

Z wyników badań opinii publicznej wynika bowiem, że nie ma najmniejszych szans na powtórzenie referendalnego cudu, gdy frekwencja swobodnie przekroczyła magiczne pięćdziesiąt procent. Dziś politolodzy, większość socjologów, sami wreszcie politycy zgodnie przewidują, że jeśli trzydzieści-czterdzieści procent z nas pójdzie do urn, by wybrać przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego, będzie to można uznać za nie lada sukces.
Walki o podium
Opolskie partie prowadzą cherlawą kampanię na rzecz swoich kandydatów. Najwięcej emocji wzbudzają zakulisowe rozgrywki o miejsca na listach, co naturalne, bowiem przyjęta ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego oparta jest na zasadzie proporcjonalności. Wyjaśnienie zawartych w niej metod przeliczania głosów na ostateczne wyniki wymagałoby osobnego eseju. Dość będzie stwierdzić, że zasada ta, choć nie całkiem wypacza efekt, jaki dałoby zwyczajne sumowanie głosów oddanych na konkretnych kandydatów, oddala je jednak od tak osiągniętego wyniku. Opolskich parlamentarzystów nie zaintrygował zgłaszany przez wiele środowisk pomysł zmiany ordynacji na większościową. Publikowane także w NTO opinie specjalistów od prawa europejskiego wskazujące, że model ordynacji jest jedynie zalecany, a nie narzucany przez UE, pozostały bez echa. Działacze partyjni wiedzą bowiem doskonale, że wyniki zależą nie tylko od tego, kto liczy głosy, lecz i jak je liczy. Ich przedwyborcze zapowiedzi dążenia do zmiany ordynacji okazały się pustosłowiem.
Skłopotani Niemcy
Na Opolszczyźnie ten ma władzę, kto ma rząd niemieckich dusz. Siła niemieckiego elektoratu jest różnie szacowana, można jednak przyjąć ostrożnie, że jest to 50 tysięcy szabel. W wyborach do parlamentu krajowego Niemcy startują samodzielnie, a że wspiera ich zapis ordynacji potęgujący ich wynik, zawsze mają swych reprezentantów w Sejmie. Unia Europejska nie jest jednak tak wspaniałomyślna dla mniejszości, gdy idzie o wybory do jej parlamentu. W tym przypadku Niemcy muszą się podpinać pod istniejące partie. Bo nawet miażdżące zwycięstwo w regionie nie wystarczy do zdobycia mandatu. Opolska Mniejszość długo, acz dyskretnie, kołatała więc do Platformy Obywatelskiej jednak bezskutecznie. Dla "warszawki" - a wszystkie nasze partie muszą wypełniać ściśle dyrektywy z salonów stolicy - perspektywa Niemca na liście PO była nie do strawienia. Wprawdzie z pomocą wojewódzkiemu koalicjantowi pospieszył SLD, jednak oferta startu z czwartego miejsca na liście Niemców uraziła. Po jednym spotkaniu stało się jasne, że oferta jest nie do przyjęcia. Nie wiedzieć czemu, zaskoczeni liderzy sojuszu dokonali więc roszady. Na drugie miejsce listy SLD wrócił poseł Pilarczyk - wcześniej obrażony za propozycje dalszej lokaty. Z drugiego miejsca błyskawicznie spadła zaś lansowana na nadzieję Sojuszu młoda, wykształcona kandydatka.
Wygląda zatem na to, że w tych wyborach Niemcy nie ugrają wiele, chyba że od którejś z partii w zamian za obietnice wsparcia jej drużyny.
Lewica potłuczona
Kandydaci SLD nie będą mieli w tej kampanii łatwego życia. Kamieniem u szyi wisieć będzie każdemu z nich niepopularność partii-matki, w dodatku sam Sojusz, kojarzony z opcją silnie proeuropejską, będzie zbierał baty za nastrój rozczarowania, jaki towarzyszyć będzie naszemu wchodzeniu do UE. Zwłaszcza gdy okaże się, że tam także gruszki nie rosną na wierzbach, a Millera, za karę, nie można już pozbawić żadnego stanowiska.
Kandydatom opolskim - Jerzemu Pilarczykowi i Agnieszce Mizie - brakuje wyrazistości. Pierwszy nie ma temperamentu politycznego fajtera, Miza jest młodą niewiadomą. Obecnemu ministrowi może pomóc w sukcesie tylko ordynacja, o ile w skali kraju SLD zdoła wystarczająco dużo "nagrać", a na to się nie zanosi.
Paradoksalnie, w interesie kandydatów SLD, wbrew temu co mówią, leży niska frekwencja wyborcza. Zakładając bowiem, że do urn pójdzie jednak "żelazny elektorat" sojuszu, to przy obowiązującej metodzie przeliczania głosów na mandaty jego kandydaci mogą być jedynymi beneficjentami ordynacji.
Opolskie "borówki" straciły impet towarzyszący ich powstaniu. Ich kandydat z pierwszego miejsca we Wrocławiu, Józef Pinior, jest chyba jedynym na liście, który może powalczyć o mandat. Krajowy wynik "borówek" nie upoważni ich raczej do marzeń o liczniejszej puli swych eurodeputowanych.
Prawica
rozsypana
PO i PiS tradycyjnie już idą do wyborów osobno, z dwoma listami, jakby na Opolszczyźnie był nadmiar doskonałych kandydatów, a ktokolwiek zadawał sobie fatygę dopatrywania się różnic programowych między tymi ugrupowaniami. Platforma sięgnęła po legendę opolskiej "Solidarności", Stanisława Jałowieckiego - lidera związku z czasów podziemia, byłego marszałka województwa, PiS zwleka z oficjalną prezentacją swojej drużyny.
W Warszawie popularna jest teza, że należy zmobilizować mieszkańców stolicy, by ci, idąc do urn i głosując tradycyjnie na centroprawicę, zminimalizowali wyborcze szanse Samoobrony. Gdyby plan się powiódł, siłą Mazowsza, po przeliczeniu głosów metodą D`Honda do europarlamentu, mogłaby wejść przyzwoita liczebnie ekipa i PO, i PiS. Bo czy któraś z tych partii - bierna dotąd w tworzeniu opolskiej polityki, zdoła się zmoblizować i przeprowadzić błyskotliwą kampanię na rzecz swoich ludzi? Raczej nierealne.
Na wsi bez zmian
Podobnie w przypadku PSL. Stronnictwo ze stuletnią tradycją wyraźnie schodzi już na dziady śląc polityczne uśmiechy do LPR czy Samoobrony. Ale jak wieść niesie, to zagrywki taktyczne. Politycy PSL zawsze wiedzieli, gdzie stoją konfitury i starali się być blisko. Zawarte sojusze honorują bez przesady, a zamiany polityki przychodzą im równie łatwo, co zmiany posad. Opolskie stronnictwo oficjalnie zaprezentuje swych kandydatów na konferencji prasowej we... Wrocławiu. Wałbrzyszanie są podobno bardzo ich ciekawi...
Może za to błysnąć Samoobrona. Partia, która lepiej się sprawdza w "akcjach bezpośrednich" niż w mozolnym i nieefektownym działaniu pozytywistycznym. Na Opolszczyźnie jest wprawdzie rozbita, choć aż trzech jej reprezentantów zasiada w Sejmiku, jednak w rejonach trwałej już nędzy, na południu Opolszczyzny, ludzie będą głosować na jej kandydatów, choćby to miał być były minister Ryszard Czarnecki z Wrocławia. Nie głosuje się bowiem nigdy na Samoobronę jako taką, lecz oddając głos na nią, robi się krzywdę aktualnie rządzącym. Bo choć nikt nie ma wątpliwości, że Samoobrona nie ma sensownego pomysłu na Polskę, oddaje się jej głosy, by wykrzyczeć politykom od balów charytatywnych swą gorycz i sprzeciw. Dlaczego zatem nie Czarnecki, choć z rządu odszedł w niesławie, a jakiej się nie tknął partii - zaraz się rozpadała?
Nie ma strachu
Nie ma się jednak co martwić na zapas. Dziennikarze z holenderskiej telewizji, którzy kręcili się niedawno po Opolszczyźnie, przygotowując materiał o Polsce, twierdzili, że na Zachodzie obawiają się naszych polityków dlatego, ponieważ są strasznie ideowi, zażarcie pracowici i uparci.
- Wy się przejmujecie swoimi "burakami", a my takich mamy aż nadto u siebie.
Można wierzyć w trafność spostrzeżeń Holendrów. Siedzą w depresji, to patrzą na Europę od spodu. Widzą więc, jak się w Brukseli pogrywa pod stołem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska