Płacenie za niejedzenie

Lina Szejner [email protected]
Teraz żeby pościć, należy pojechać do specjalistycznego ośrodka, zapłacić ciężkie pieniądze za to, że nas najpierw zbada lekarz, który powie, że możemy nic nie jeść, a potem będziemy się przez tydzień umartwiać, pijąc tylko wywary z warzyw.

Wszyscy chcą być piękni, młodzi i szczupli. O ile pierwsze dwa czynniki są od nas zupełnie niezależne, to ten ostatni - jak najbardziej. Kto chce zrzucić kilogramy, powinien natychmiast pognać do kiosku z gazetami i zakupić kilka z najbardziej aktualnymi dietami, bo na te moda też się zmienia.
Kiedy schudł prezydent Kwaśniewski, to od razu za najlepszą dietę uznano zupę kapuściano-warzywną sygnowaną jego nazwiskiem. Mrożoną można było kupić w każdym sklepie, w którym była lada chłodnicza. Kiedy po niedługim czasie prezydent znowu się zaokrąglił, kapuściana mrożonka straciła popularność. Znawcy doszli do wniosku, że nie da się przy takim antidotum uniknąć efektu jo-jo i trzeba wymyślać coś nowego, coś chwytliwego.
Teraz w modzie jest post. Przypomniano sobie o nim po wielu latach i zaleca się go dla oczyszczenia ciała i duszy. Niby nic to nowego. Moja babcia, odkąd sięgnę pamięcią, pościła systematycznie sześć tygodni przed Wielkanocą i w każdy piątek. Cicho, bez fanfar i reklamy. Pozostałych domowników nie przekonywała, że warto, że trzeba, że należy, tylko po prostu stawiała w piątki przed każdym talerz zupełnie postnego "bulioniku" i było po sprawie.
Teraz żeby pościć, należy pojechać do specjalistycznego ośrodka, zapłacić ciężkie pieniądze za to, że nas najpierw zbada lekarz, który powie, że możemy nic nie jeść, a potem będziemy się przez tydzień umartwiać, pijąc tylko wywary z warzyw. Jak zesłabniemy, możemy sobie osłodzić życie rozpuszczoną w szklance ziółek łyżeczką miodu.
To wszystko można sobie z powodzeniem zafundować we własnym domu. Trzeba tylko wziąć urlop, bo z głodu człowiek słabnie, boli go głowa i jest mu zimno. Wiąże się to z bardzo konkretnymi oszczędnościami. Nie wydajemy przecież na jedzenie i po kuracji odchudzającej można sobie zafundować trzydniowy pobyt w górach. Jak ktoś sobie niczego na talerz nie żałuje, to pobyt może być dłuższy. Tam można też oszczędzić na jedzeniu, jeszcze trochę "dochudnąć" i mieć potem przyjemność, zarówno wspominając wrażenia z górskich wycieczek, jak również z własnego odbicia w lusterku.
Dlaczego więc ludzie (zwłaszcza panie) decydują się na to, by płacić za poszczenie ciężkie pieniądze. Po prostu dlatego, że kiedy zapłacimy za niejedzenie, to naprawdę jeść nie będziemy. Jak wykazały badania, nikt nie ceni sobie tego, co otrzymuje za darmo.
Pani domu, zwłaszcza ta, która codziennie gotuje obiady, jest narażona na nieustające pokusy. Stoi przy garnkach, czegoś tam co chwilę próbuje i post diabli biorą. Oddalając się od kuchni, łatwo zachować silną wolę. Nie dają jeść - i basta. Kto chce się w ten sposób odchudzać, płaci po prostu za to, że go nie dopuszczają do jedzenia.
Jeśli obliczyć, jaki zarobek mają organizatorzy postnych wczasów, dla których woda, trochę marchwi, i buraków stanowi podstawę "wsadu do kotła", to niewątpliwe po takim turnusie oni będą mieli najlepsze samopoczucie. Może im się ciało nie oczyści, ale na pewno portfel napełni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska