Potrójna zbrodnia w stadninie

Sławomir Draguła
Sławomir Draguła
Niemieccy policjanci wynoszą zwłoki jednej z ofiar morderstwa w Bosenhof.
Niemieccy policjanci wynoszą zwłoki jednej z ofiar morderstwa w Bosenhof.
Brutalne zabójstwo trzech kobiet w niemieckim kurorcie Bad Kreuznach było jednym z najkrwawszych mordów w historii niemieckiego landu Nadrenia-Palatynat. Za popełnienie tej zbrodni na dożywocie został skazany 27-letni mieszkaniec Głuchołaz.

Ponad 40-tysięczne miasteczko nad rzeką Nahe w zachodnich Niemczech, ma status uzdrowiska. To w nim w 1944 roku urodził się m.in. Günter Verheugen, niemiecki polityk, komisarz ds. rozszerzenia Unii Europejskiej.

Do września 2000 roku miejscowość znana była głównie wśród kuracjuszy, słynęła m.in. z zabytkowego kamiennego mostu, kościoła św. Pawła, w którym w 1843 roku ślub wziął Karol Marks, czy pochodzącego z 1507 roku domu Johana Georga Fausta, który według legendy był średniowiecznym magiem, alchemikiem i medykiem. Parał się też czarną magią i zaprzedał duszę diabłu. Zginął w Oberży Pod Lwem, w niewyjaśnionych okolicznościach, gdzie znaleziono jego okaleczone zwłoki. Legenda głosi, że właśnie wtedy Lucyfer upomniał się o jego duszę, zabierając ją do piekieł.

Kobiety zginęły nad ranem

Ale, jak mówią miejscowi, zło w Bad Kreuznach pojawiło się raz jeszcze - rankiem 22 września 2000 roku. Tym razem nie w Oberży pod Lwem, a w stadninie koni Bosenhof, której właścicielką była 58-letnia Karin L. Razem z nią mieszkały tam jej 25-letnia córka Ursula L. oraz 36-letnia synowa Ulrike S. Wszystkie kobiety zostały brutalnie zamordowane w odstępie 20 minut.

.
- Wśród miejscowych uchodziły za bardzo majętne. Można powiedzieć, że były milionerkami - mówił nto Thomas Haag, dziennikarz lokalnej gazety "Allgemeine Zeitung Bad Kreuznach", który był na miejscu zbrodni.

Morderca na farmie pojawił się o 5.30 nad ranem. Pierwszą z ofiar śmierć spotkała przed domem. Ulrike S. wyszła najprawdopodobniej, by wypuścić psy. Ursula L. zginęła w kuchni podczas śniadania, natomiast Karin L. w swojej sypialni podczas snu. Morderca uderzał je w głowy najprawdopodobniej młotkiem murarskim. Potem dla pewności podrzynał im gardła. Cięcia były głębokie, do samego kręgosłupa. Kobiety zginęły natychmiast. Narzędzia zbrodni nigdy nie udało się znaleźć.

Zbrodnię zlecił chciwy mąż

Już po dwóch dniach od popełnienia morderstwa niemiecka policja zatrzymała 40-letniego Rupertusa S. Ofiarami były jego żona, szwagierka i teściowa. Mężczyzna miał motyw. Miał poważne kłopoty finansowe, które rozwiązałby sowity spadek, był też w konflikcie z żoną. Niemiecka prokuratura nie była jednak pewna, czy Rupertus sam zamordował kobiety, czy mokrą robotę zlecił komuś innemu.

Krąg podejrzanych objął trzydzieści osób, które w tym czasie przebywały w stadninie. Okazało się, że w tym gronie było dwóch Polaków, mieszkańców Opolszczyzny: Marek i Jacek J.

- Pracowali w stadninie na czarno - tłumaczył Thomas Hagg. - Byli szczególnie podejrzani, bo w dniu morderstwa wrócili do Polski.

Niemieccy śledczy przeprowadzili badania krwi i DNA wszystkich podejrzewanych osób. Po analizach okazało się, że ślady krwi znalezione na miejscu zbrodni należą do Jacka J. Najprawdopodobniej został on ugryziony przez psa jednej z ofiar, który bronił właścicielki.

- Skaleczyłem się w trakcie pracy w stadninie i stąd moja krew w tym miejscu - tłumaczył przed opolskim sądem Jacek J.

Jego linię obrony podważyła jednak inna pracownica stadniny. Kobieta zeznała, że przed tragedia dokładnie wysprzątała cały dom i pomieszczenia gospodarcze. Na niekorzyść oskarżonego przemawiał jeszcze jeden fakt: Obok zwłok Ursuli L. kryminalni znaleźli tekturowy pokrowiec na nóż, a na nim odciski palców Jacka J.

Dożywocie dla jednego z braci

Przeciwko braciom J. nie przemawiały żadne bezpośrednie dowody. Przez cały proces konsekwentnie nie przyznawali się do winy. Nawet Rupertus S., skazany w Niemczech na dożywocie za zlecenie zabójstwa swojej żony, teściowej i szwagierki, nie pogrążył braci J.

Niemiec został przewieziony do Polski i przesłuchany przez opolski sąd. Powtórzył przed nim, że nikomu nie zlecał żadnego zabójstwa. Proces prowadzony przed Sądem Okręgowym w Opolu był poszlakowy. Oprócz śladów krwi i odcisków palców znalezionych na miejscu zbrodni na ich niekorzyść świadczyło to, że pracowali w stadninie, a w dniu tragedii wrócili do Polski. W obronie nie pomagała im ich rozrzutność na kilka dni przed zbrodnią, kiedy to jechali taksówką z Głuchołaz do Goerlitz.

Bracia J. nigdy nie zaprzeczali, że w czasie, kiedy popełniono morderstwo, przebywali w Bad Kreuznach. Podczas przesłuchania powiedzieli, że w dniu zbrodni mieli budować tam kamienne ogrodzenie. Jednak o 7.00 rano dowiedzieli się, że nie dowieziono materiałów. Zarządca farmy kazał im więc wracać do Polski. Tak też zrobili, tym bardziej, że było to dzień przed chrzcinami córki jednego z mężczyzn.

O tym, że w Bosenhof doszło do zbrodni, Markowi J. powiedział inny polski pracownik, który usłyszał o tym w telewizji. Obaj twierdzili też, że ich odciski palców mogły być na miejscu zbrodni, bo wykonywali tam wiele prac remontowych, między innymi wstawiali okno i wówczas jeden z braci mógł się zranić (stąd ślady krwi).

To jednak nie przekonało sądu. 7 kwietnia 2005 roku przed Sądem Okręgowym zapadł wyrok. Jacek J. został uznany winnym zabójstwa i dostał 25 lat więzienia. Jego brat, Marek, dostał osiem lat odsiadki za psychiczne wspieranie Jacka i zapewnianie mu alibi. Kiedy sędzia zakończyła odczytywanie wyroku, na sali rozległy się okrzyki.

- Pani doskonale wie, że to nieprawda! - krzyczał Jacek J. - Sprzedaliście nas!

Bracia J. odwołali się od wyroku. Jackowi Sąd Apelacyjny we Wrocławiu podtrzymał karę 25 lat więzienia, sprawę Marka zwrócił do ponownego rozpatrzenia przed Sądem Okręgowym w Opolu. W lutym ubiegłego roku mężczyzna został uniewinniony.

- Nie ma dowodów na to, że Marek J. był na miejscu zdarzenia i pomógł bratu w zabójstwach - mówił w uzasadnieniu wyroku sędzia Andrzej Głowacz. - Co najwyżej można uznać, że zapewniał mu tylko alibi w trakcie procesu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska