Reguła Petera Konfederaty

Mirosław Olszewski

Dawno, dawno temu obsługiwałem dla gazety sporych rozmiarów konferencję opodal Sopotu. Ponieważ impreza była wielka, obsługiwało się ją łatwo. Rano w biurze prasowym wystarczyło wziąć skróty zaplanowanych na dzień wystąpień, dokonać streszczenia ich streszczeń i iść na długi spacer melancholijną, jesienną plażą. Inna rzecz, że na tej plaży można było spotkać tych uczestników konferencji, którzy akurat nie gadali z mównicy, a słuchać poprzedników nie mieli ochoty. Też czytali streszczenia streszczeń.

Sopocki bulwar, mimo posezonowych pustek, przemierzał wtedy Peter Konfederat. Na głowie miał wielką czapę ze zwisającym ogonem jakiegoś zwierza, na plecach strzelbę bez zamka i pchał wózek z rupieciami oraz wielką flagą Konfederacji z czasów amerykańskiej wojny domowej. W ten oto sposób Peter Konfederat manifestował wszem wobec swe przywiązanie do wartości konserwatywnych, do wolności, praw naturalnych, co wystarczyło, bym z przyjemnością dołączał do jego niespiesznych marszów. Ponieważ Peter Konfederat był schizem, to gdy tylko dr Jekyll brał górę nad pogodną częścią jego duszy, wlewałem w niego piwo, dzięki czemu mogliśmy gawędzić i spacerować razem.
Peter Konfederat zarabiał na życie, czyli na piwo, układając na poczekaniu wierszyki letnikom. Właściwie nielicznym jesiennikom. A ponieważ gardził całą tą hołotą poubieraną w paltociki, pod kapeluszami, targającą za lepkie łapki uświnione lizakami bachory, okrutnie ich w wierszykach obsobaczał. Używając ubogich, częstochowskich rymów, Peter Konfederat wręcz wciskał w glebę zamawiających wierszydła, a mnie fascynowało to, że im bardziej robił klientów na szmatę, tym chętniej płacili, tym szerzej uśmiechały się ich gęby.
- Powiedz, Peter, dlaczego im bardziej ich kopiesz, tym chętniej ci płacą - dociekałem, ale bez powodzenia. Bo tylko w historyjkach pisanych przez nawiedzone panienki jest tak, że w tym miejscu padają odpowiedzi soczyste, jędrne, jakby wprost z otchłani wielowiekowej mądrości gromadzonej w pieśniach gminnych, co uchodzą cało z największej zadymy. Bo Peter nie wiedział, czemu tak jest. Zresztą wcale go to nie obchodziło.

Ta peterowa reguła, że im bardziej ludzi turbujesz, im bardziej ich obrażasz, poniewierasz nimi, wyszydzasz, tym łaskawszym okiem na ciebie patrzą, jest równie idiotyczna, co prawdziwa i ponadczasowa. Bo weźmy choćby tę bijatykę, której jesteśmy teraz świadkami, zwaną czasem kampanią.

W telewizyjnych reklamówkach tabuny pań i panów od kilku tygodni zdają się przekonywać nas, że głos oddany na któregoś z nich wywoła takie, a nie inne skutki. Że na przykład aborcja będzie na życzenie, albo nie będzie. Albo że podatki wzrosną, albo zmaleją. Albo że nam przybędzie wolności, albo też zrozumiemy, że trzeba się jej części rozumnie wyrzec, by dać szczęście masom. Nieważne.
Otóż każda z tych obietnic jest właśnie czystym naigrawaniem się ze zdrowego rozsądku. Jest jak najbardziej zjadliwy i paskudny wiersz Petera Konfederaty, bowiem natychmiast, radykalnie to można zrobić jedynie rewolucję. W naturalnie rozwijających się społeczeństwach, gospodarkach procesy zachodzą powoli, efekty gospodarcze różnych "programów" pojawiają się z kilkuletnim opóźnieniem, a zmiany postaw moralnych to najczęściej kwestia pokoleń. Dzień wyborów nie będzie zatem żadnym "dniem zero", lecz kolejną datą w kalendarzu, ważną może o tyle tylko, jeśli zdołamy tego dnia powiedzieć, że jeszcze Polska nie zginęła, a i my żyjemy.

Co oczywiście nie zmienia mojego poglądu, że kto na wybory nie pójdzie, sam sobie odbiera prawo do późniejszego narzekania na cokolwiek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska