Rodzina z Brzegu mieszka w jednym mieszkaniu z katem

fot. Tomasz Dragan
fot. Tomasz Dragan
Pani Jola mieszka z córką, dwojgiem wnucząt i zięciem. No i z Bogdanem. To ostatnie nie jest łatwe, bo nikt z domowników nie pamięta, kiedy mąż, ojciec, teść i dziadek był trzeźwy. Nawet rozwód i wyrok eksmisji nie rozwiązały problemu.

Bartek najbardziej lubi oglądać bajki. Różne. Takie o smokach, robotach z kosmosu, no i oczywiście o strachach też. Złych czarodziejach, czarownicach, zbójach. Obowiązkowo! Zresztą: co to byłyby za bajki, gdyby nie było w nich tych dobrych ludzi i tych z przeciwnego bieguna - złych? Chociaż ma dopiero cztery lata, chłopak dobrze już wie, kto może być takim niedobrym człowiekiem. Podobnym do tych oglądanych w telewizji.

- Dziadek jest niedobry, ciągle - z rozbrajającą szczerością chłopiec wyznaje nam swoje przemyślenia. Robi to cichutko, trzymając za rękę mamę. Może i mleko ma jeszcze pod nosem, ale już rozumie, że jak dziadek krzyczy, to najlepiej szybko uciekać do mamy lub do taty. - Dziadek pije i jest wtedy zły - szepcze malec. - Boję się go wtedy, a najlepiej jest, kiedy go nie ma.

I jak tu policji nie kochać
Bartek ma jeszcze małego braciszka, Patryka. Urodził się zaledwie kilka miesięcy temu i jeszcze nie zdążył poznać wszystkich możliwości dziadka. Jeszcze nie wie, że to on funduje mu w środku nocy przymusową pobudkę. A to się zdarza średnio w co drugą lub najdalej co trzecią noc. Poziom wrzasku i dotkliwość wyzwisk zależą od tego, jak mocno mężczyzna jest jeszcze w stanie ustać na nogach.

- Papi płacze i ja też. Boimy się, jak dziadek krzyczy - Bartek raz jeszcze szepcze na ucho swoje wyznanie. - Jest wtedy niedobry. Chciałbym, żeby sobie od nas poszedł i już nie wrócił.

Jakby ktoś zapytał, kim Bartek chciałby zostać w przyszłości, chłopiec od razu bez wahania odpowiada, że policjantem. Dziwne? Wcale. I nie chodzi o auta z kolorowymi kogutami, jakimi jeżdżą panowie w mundurach. Chłopiec już czuje się, jakby był w policji, bo widzi panów w czarnych uniformach wtedy, kiedy dziadek szaleje. W dodatku mama z babcią, a nawet tato, często nie potrafią sobie poradzić z dziadziuniem. Policja zawsze. I za to ją kocha.

- Już dawno moglibyśmy to wszystko skończyć. Skończyć to piekło! - płacze Jolanta, była żona Bogdana. Małżeństwo już kilka lat temu rozwiązał sąd. Kobieta ma też w ręku wyrok eksmisji dla męża, ale wciąż żyją razem.

- Przecież takiego pijaka wystarczy tylko dobrze trzepnąć - dodaje pani Jola. - Ale człowiek chce, żeby wszystko było zgodnie z prawem. Nie tak jak on, że wywraca wszystko, demoluje mieszkanie. Wyzywa. Dawniej nas bił. Teraz, kiedy jest w domu zięć, rzadziej podnosi na nas ręce. Tylko jakoś to prawo dla nas nie jest łaskawe. Nadal każą nam mieszkać z katem i oprawcą pod jednym dachem. On już cztery razy był w więzieniu za znęcanie się nad rodziną. Ale co z tego, skoro po powrocie robi nam od nowa piekło.

Bogdan jest znany w dzielnicy. Zresztą tutaj mieszkali już jego dziadkowie. Potem on dostał po nich mieszkanie. Kiedy się ożenił, już lubił zaglądać do kieliszka. Wokół mieszkają sami przybysze, napływowi ze wschodu. Może dlatego, jeśli ktoś czasami lubi sobie wypić, to nie jest powód, żeby od razu się na niego boczyć. Wiadomo, swój chłop to taki, co lubi gorzałkę.

Boguś czasem przegina
- No... Boguś przegina czasem, jak się napije - komentują koledzy od kieliszka. Rozmawiamy na osiedlu, ale proszą, by nie mówić Bogdanowi, z kim konkretnie spotkał się reporter nto. - Ale tak ogólnie to równy chłop jest. A one, znaczy się jego żona i córka, to też czasem przesadzają. Co z tego, że czasami chłop się napije. Od tego przecież nikt nie umiera.

W ostrzejszym tonie o mężczyźnie wypowiadają się sąsiedzi. Jak Bogdan szaleje w mieszkaniu, to i oni mają zarwane noce. Są i tacy, co przez lata urządzanych rozrób zdążyli się już przyzwyczaić, że pomiędzy jedenastą a pierwszą w nocy mają przymusową pobudkę. Inni nie ukrywają, że nienawidzą dokuczliwego sąsiada jak czterej pancerni Niemców.

- Już wiele razy zwracało mu się uwagę, by był spokojniejszy - opowiada jeden z sąsiadów. - Ale gadaj tu z pijakiem. Nie pomoże ani groźba, ani prośba. Rano, jak jeszcze jest "na chodzie", solennie obiecuje, że więcej zadyma się nie powtórzy. W nocy, kiedy już jest "pod dobrą datą", zapomina o obietnicach i zaczyna szaleć. Słychać go wtedy na pół osiedla. A potem policja zabiera go na wytrzeźwienie i rano wraca. Tak jest od lat.

Bogdan wydaje się mieć tego wszystkiego dosyć. Sprawia wrażenie, jakby to on był ofiarą, a nie katem swojej rodziny. Co chwila żona nasyła na niego policję, mieszka w jego mieszkaniu razem z dziećmi. Na dodatek przez nią poszedł już cztery razy do pudła, a tam nie okazują wielkiego szacunku dla takich jak on. Bo co to za wyrok za "znęty" nad rodziną? Byle gówniarz trafia teraz za kraty za "sprywatyzowanie" porządnej kasy lub zbytnie naprostowanie twarzy jakiegoś frajerzyny. Ale nie za bicie żony i córki. Toż to obciach na cały pierdel. Wstyd!
- Czego się tutaj przypałętaliście? Nie macie co robić, tylko patrzeć na ludzką krzywdę? - krzyczy Bogdan, wypraszając nas z kuchni. Żona z córką i zięciem zajmują dwa pokoje. Kuchnia jest Bogdana. Kiedy go nie ma, mogą z niej korzystać. - Za co bierzecie pieniądze? Pytam: za co? Za niszczenie ludzi, kiedy mają problemy! Proszę mnie nie nagrywać ani nie fotografować, bo się na to nie zgadzam. Do widzenia...
Rozmowa się urywa, bo Bogdan zamyka drzwi. Coś tam jeszcze krzyczy, rzuca przekleństwami, ale nie wdajemy się w dyskusję. Bo mężczyzna może być agresywny nawet w stosunku do gości. Zwłaszcza policjantów.

- Ten pan jest nam doskonale znany z częstych interwencji domowych - mówi aspirant sztabowy Mirosław Dziadek, rzecznik brzeskiej policji. Dodaje, że jak dyżurny każe jechać funkcjonariuszom, podając nazwisko pana Bogdana, adres jest tylko formalnością. Każdy z policjantów pracujących na ulicy zna go na pamięć. - Mężczyzna ten często jest agresywny, zakłóca spokój domowy. Wiele razy zatrzymywaliśmy go w naszej izbie na noc, by nie niepokoił rodziny ani sąsiadów. Za każdym razem był w stanie upojenia alkoholowego. Ostatnie takie zdarzenie miało miejsce parę dni temu.

- Tego dnia wyszedł z więzienia, bo miał kolejną sprawę za znęcanie się nad rodziną - dodaje pani Jolanta. - A w nocy przyszedł i zrobił nam następną awanturę.
Zwolnili go, bo ma cukrzycę

Prokurator Sławomir Baszczyński prowadził już kilka spraw Bogdana o znęcanie się nad rodziną. Trwały przez kilka lat, bo mężczyzna albo był w zakładzie karnym (odsiadując wyrok), albo postępowania trzeba było zawieszać ze względu na stan zdrowia oskarżonego. Kiedy słyszy od nas o kolejnym wybryku Bogdana, załamuje ręce.

- Jeszcze nie przyszły do mnie żadne dokumenty z policji, ale jeśli tak jest, to będziemy prowadzić kolejne postępowanie - mówi prokurator. - W takich przypadkach wydaje się, że jedynym wyjściem byłoby rozdzielenie tej rodziny. Ale tutaj już wchodzą sprawy mieszkaniowe, na które my nie mamy wpływu.
Tymczasem przez ostatnie dziesięć miesięcy był spokój. Nawet Bartek mógł sobie spokojnie pospać z maleńkim braciszkiem. Pani Jola jakby przez ten czas zdążyła się uspokoić. Właśnie dlatego, że Bogdana nie było. Siedział w więzieniu.
- Trudno tutaj mówić o spokoju w duszy, kiedy człowiek wie, że on wróci. Miało go nie być rok i cztery miesiące. Odsiadywał wyrok za znęcanie się nad nami. Nade mną, córką oraz jej rodziną. Pewnego dnia jednak otworzyły się drzwi i on w nich stanął, a my nie wiedzieliśmy, co powiedzieć. Zaczął zadymę, jak zawsze. Wieczorem już było piekło. Rzucanie krzesłami, przekleństwa. Rozbijanie sprzętów. Sama już nie wiem, jak to wszystko wytrzymujemy, ale widać, człowiek już tak jest znerwicowany, że na to wszystko nie reaguje. Nawet nie wiemy dokładnie, dlaczego wyszedł z więzienia. Ponoć zwolnili go ze względu na stan zdrowia. On ma przecież cukrzycę i jest ciężko chory.

- Zróbcie coś, by sobie poszedł - chwyta za spodnie mały Bartek. - Tak, by na święta był spokój.

- Chory? Cukrzyca nie przeszkadza mu pić. Zalał się jeszcze tego samego dnia, co wyszedł z więzienia. Opieka społeczna kupuje mu leki, daje pieniądze na życie. Dzieciaki mi pobudził, mąż się denerwował, bo na rano miał do pracy. Nasze piekło trwa - dodaje córka Bogdana, Gabriela.

Jest jednak cień nadziei na przerwanie koszmaru. Może w końcu miasto zdecyduje się na przesiedlenie Bogdana do innego lokalu.

- W marcu kończymy budowę nowych mieszkań socjalnych. W ciągu kolejnych kilku tygodni będziemy je zasiedlać lokatorami - informuje Artur Kotara, wiceburmistrz Brzegu.

Dodaje przy tym, że miasto ma plany budowy lub adaptacji stojących już budynków na mieszkania socjalne. To jednak będzie musiało potrwać. Ale administratorzy znają doskonale sytuację rodziny pani Joli. Rodzina Bogdana liczy, że pomogą przerwać jej koszmar.

- Obecnie na liście osób kwalifikujących się do mieszkania socjalnego mamy 14 lokatorów w ciężkiej sytuacji materialnej i 30 tzw. wyrokowców. Natomiast nowych lokali socjalnych będzie 38 - wylicza Andrzej Moryl, dyrektor Zarządu Nieruchomości Miejskich w Brzegu. - Na razie nie potrafię powiedzieć, który z lokatorów dostanie konkretnie mieszkanie. Na pewno będziemy starali się pomóc najbardziej potrzebującym i tym właśnie, wobec których istnieje konieczność wykonania wyroku sądowego. Zwłaszcza w takich sytuacjach jak u tej rodziny. Ich położenie jest rzeczywiście dramatyczne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska